Rozpusta papieży

Na rzecz samego tylko synodu biskupów w Konstancji pracowało osiemnaście domów publicznych, świadcząc usługi zarówno hetero-, jak i homoseksualne. Papież Innocenty I, pragnąc się usprawiedliwić, a także żyć w zgodzie z naukami Kościoła, postanowił rozpustę obwarować twardymi regułami prawa. Podczas specjalnego zjazdu teolodzy ustanowili swoisty kodeks. Do dziś nie został on oficjalnie odwołany.

Rozpusta papieżyChłodny mrok listopadowego poranka 416 roku nie potrafił ukryć przed wścibskimi rzymianami sporego pochodu duchownych, idących wprost do rezydencji papieża Innocentego I. Tym bardziej że od kilku dni głośno się mówiło w Świętym Mieście, że zwołane przez papieża nadzwyczajne zgromadzenie teologów zająć się ma niezwykle istotną stroną wiary - seksem. Smaczku sprawie dodawał fakt, że Innocenty I był nie tylko synem papieża Anastazego, ale sam intensywnie pracował nad tym, by zostać szczęśliwym ojcem. Ponieważ pragnął żyć w zgodzie z naukami Kościoła, postanowił je nieco przystosować do zwyczajów duchownych.

Zwłaszcza że odbywający się właśnie synod biskupów w Konstancji zdołał zasłynąć z naprawdę rozpustnego życia. Na ich rzecz działało pełną parą osiemnaście domów publicznych, wysyłając każdego dnia rzesze swoich najlepszych pracownic i... pracowników. Ruch w interesie musiał być naprawdę duży, skoro w starych kronikach z tamtych czasów odnotowano, że nasila się zjawisko ucieczek młodych dziewcząt z domów, które, zatrudniając się masowo w domach publicznych Konstancji, szukają tam swojej szansy na lepsze życie.

W zgodzie z doktryną

Innocenty I wpadł zatem na pomysł, by rzecz całą jakoś pogodzić z ogłoszoną jeszcze w 306 roku doktryną o konieczności zachowania czystości seksualnej przez duchownych. Kilkudziesięciu teologów obradowało nad tym pod opiekuńczymi skrzydłami papieża przez ponad rok. I trzeba przyznać, że ich wnioski były naprawdę zaskakujące, a problem okazał się trudny do rozwiązania. W naukowych sporach teologicznych należało rozpatrzyć trzy zasadnicze kwestie. Po pierwsze: nie można było uznać seksu za grzech pierworodny, gdyż trzeba by go było zakazać. Ponadto należało podejść do tematu tak, by istniała różnica między duchownymi i świeckimi oraz zostawić sobie możliwość decydowania o tym, co w seksie jest złe, a co dobre. Za punkt wyjścia obrano... onanizm.

reklama

Powszechny w zgromadzeniach zakonnych, potępiono bez reszty, uznając go za grzech niemal śmiertelny. Dla przeciwwagi i uzasadnienia przyjęto, że sam stosunek seksualny nie jest aż tak zły. Teolodzy szybko doszli do wniosku, że - jak pisze brat Wilhelm Champeaux - "jest pewne, że Adam włożył Ewie, choć zrobił to tak, jak kładzie się na czymś palec, bez jakiejkolwiek przyjemności, Ewa zaś przyjęła męskie nasienie z godnością, ale bez wewnętrznego żaru". Mogli to zrobić dlatego, że będąc w raju mieli tyle duchowych przyjemności, że nie musieli czerpać rozkoszy z czysto technicznego, prokreacyjnego aktu płciowego. Gdyby bowiem Stwórca miał zamiar dać człowiekowi rozkosz w seksie, nie byłoby tak wielu świętych dziewic wokół naszego Pana.

Akt czysto fizjologiczny

Ale człowiek okazał się zastraszająco słaby i zaczął poszukiwać przyjemności tam, gdzie jej tak naprawdę nie ma. A czynienie tego drogą, której nie wskazał Pan, musi być przecież grzechem. W samym akcie seksualnym - prawili dalej teolodzy - nie ma nic złego pod warunkiem, że przystępuje się do niego ze świadomością, iż jest to prosta i poniżająca w gruncie rzeczy czynność fizjologiczna. A któż mógł lepiej o tym wiedzieć, jeśli nie osoba duchowna! Wychodziło więc na to, że tylko seks uprawiany przez osoby duchowne jest bezgrzeszny! Mało tego: wyjaśniono też powód przypadków, kiedy to w łożu duchownego miast kobiety pojawiał się mężczyzna. To była po prostu ucieczka przed grzechem onanizmu. Tłumaczenie rozpusty wśród duchownych z papieżami na czele było tak pokrętne, że nawet ci, którzy nad nim pracowali w pocie czoła, nie bardzo chcieli się nim chwalić. Nic też dziwnego, że spisana przez nich czarna księga bezgrzesznego aktu szybko trafiła na samo dno kościelnych archiwów.

Walka z onanizmem

Mimo to stała się doskonałym alibi dla rozpasanych seksualnie duchownych. To właśnie w niej kryje się tajemnica, dlaczego tak wielu papieży godnie dawało przykład uprawiania seksu bez grzechu. Dość wspomnieć, że szczęśliwymi ojcami, i to kilkorga dzieci każdy, byli kolejno papieże: Sylweriusz, Hadrian II, Mikołaj V, Innocenty VIII, Aleksander VI (prawdziwy rekordzista - miał aż pięcioro dzieci i wszystkie uznał za własne, nie mając zamiaru się z tym kryć), Paweł III, Juliusz III, Pius IV, Grzegorz XIII, Klemens VIII, Jan XVIII.

Owa zbożna działalność ojców Kościoła miała "zbawienny" wpływ na zwalczanie seksualnych frustracji wśród duchownych. Biorąc przykład ze swoich zwierzchników, godnie walczyli z onanizmem, czerpiąc odważnie z zasobów prężnie rozwijających się w chrześcijańskiej Europie domów publicznych lub korzystając z usług równie ofiarnie traktujących seks zakonnic. Zwłaszcza w okresie późnego średniowiecza i wczesnego renesansu. Ich bezgrzeszna działalność przyniosła wiele owoców: aż dwunastu papieży było dziećmi duchownych! Znany jest też jeden przypadek, kiedy godny papieski seks zakończył się zmianą na stanowisku namiestnika Boga.

Stało się to w 928 roku, kiedy Morozja, kochanka papieża Jana X, udusiła go podczas miłosnych zapasów, by wprowadzić na tron swojego syna Jana XI! W ten oto sposób rozważania teologów, które miały początkowo usprawiedliwić jedynie rozpustne życie Innocentego I, stały się pretekstem trwającej kilka wieków absolutnej wolności seksualnej duchownych. Co ciekawe, postanowienia owego naukowego zjazdu teologów nigdy oficjalnie nie zostały odwołane.


Jerzy Gracz

Źródło: Wróżka nr 3/2003
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl