Weź na kolana kota

W pewnym toruńskim mieszkaniu rezyduje liczne grono dyplomowanych terapeutów. Wszyscy mają sumiaste wąsy, przenikliwe spojrzenie i nienaganne maniery. Za swe usługi nie biorą ani grosza. Za to lubią być drapani za uchem.

Nietypowy terapeuta: za swą pomoc nie bierze ani grosza Gustaw (dla znajomych Gucio) śpi spokojnie w rogu kanapy. Na komódce obok błyszczą jego trofea – przewiązane wstęgami puchary i statuetki. Nad nimi wiszą dyplomy uznania i opatrzone wielkimi pieczęciami certyfikaty. Siadam ostrożnie, żeby nie obudzić pierwszego w naszym kraju kota-terapeuty.

Szaroniebieski mruczek otwiera jedno złote oko i przewraca się na drugi bok. Potrzebuje dużo snu. Jutro czeka go kolejny dzień ciężkiej pracy: wizyty w szkołach specjalnych, placówkach rehabilitacyjnych, prywatnych domach. Setki pacjentów w wieku od 3 do 103 lat nie mogą się doczekać odwiedzin kota, który potrafi złagodzić objawy autyzmu, zespołu Downa, schizofrenii i ADHD, pomaga przełamać strach i wstręt, a przy okazji uczy ciekawości świata i wysłuchuje swoich podopiecznych z wielką cierpliwością.

Łapki, które leczą

– Gucio ma w sobie „to coś” – mówi Mirosław Tomasz Wende, opiekun i współpracownik kota-terapeuty. – Coś, co sprawia, że chce się go dotknąć, przytulić, spojrzeć mu w oczy. Bez przerwy muszę powtarzać, że nie jest na sprzedaż, bo co rusz ktoś chce go ode mnie odkupić. Na wystawach ludzie godzinami stoją przy jego klatce, jak zahipnotyzowani. Dzieci niemal odruchowo wyciągają do niego ręce.

To „coś” bardzo przydaje się w terapii. Zwłaszcza podczas zajęć z dziećmi upośledzonymi, nadpobudliwymi i autystycznymi. – Pewien chłopiec, któremu lęk przed dotykiem uniemożliwiał normalne życie, pogłaskał Gucia już po kilku chwilach – wspomina Mirosław. – Potem biegał po całej szkole, szczęśliwy i zdumiony. Nie mógł się nadziwić, że dotknął zwierzęcia i nie odczuł strachu. Chwalił się każdej napotkanej nauczycielce, że właśnie pogłaskał kota, że wreszcie będzie mógł jak wszyscy inni podawać rękę na powitanie.

reklama

Dzieci często identyfikują się z Guciem. Mirosław opowiada o nieśmiałej dziewczynce, która podczas zajęć zawsze trzymała się z boku, unikała kontaktu wzrokowego, milczała. I nagle się przełamała. Z własnej woli stanęła przed całą grupą i zaczęła mówić o tym, jakie koty mieszkają w Afryce. A potem powiedziała: „To wszystko dla ciebie, Guciu” i spokojnie wróciła na miejsce.

– A to jest Hilda, córka Gucia – Mirosław pokazuje mi srebrnego kociaka i zdecydowanym gestem przegania go ze stołu. – Hilda odziedziczyła po nim „to coś” i teraz szkoli się na kociego terapeutę. Ale nie każdy kot nadaje się do tej pracy. Musi być odważny, cierpliwy, zrównoważony i nie może okazywać znudzenia. W końcu będzie go głaskało kilka osób naraz. Dzieci będą na jego widok piszczeć, głośno się śmiać lub nawet krzyczeć i nie daj Boże, żeby się wtedy spłoszył albo zareagował agresywnie. To dlatego Mirosław zdecydował się na hodowlę kotów perskich i egzotycznych. Osobniki tych ras są wyciszone, spokojne, nie rozrabiają. Co nie znaczy, że nawet bury dachowiec nie może zostać terapeutą. Wystarczy, że przejdzie odpowiednie testy i odbędzie szkolenie.

Niunia smakuje życie

– Felinoterapią, czyli leczeniem za pomocą kotów, zająłem się niespełna trzy lata temu, choć zwierzętami interesowałem się od dziecka – mówi Mirosław. – W domu zawsze były psy, papugi, a raz nawet żółw. Lecz najsilniejsza więź łączyła mnie z Micą, kotką sąsiadów. Uwielbiała polować, więc nie wszyscy ją lubili. Wołali na nią „czarna morderczyni”, ale ja zawsze broniłem jej dzikiej natury. Wdzięczna Mica przez całą podstawówkę co rano odprowadzała mnie na przystanek autobusowy. Jednak pierwszy kot zjawił się w domu Mirosława dopiero parę lat temu i to w dość smutnych okolicznościach. Miał dotrzymywać towarzystwa jego chorej matce.

– Długo wahaliśmy się, czy stać nas na odpowiedzialność, jaką jest opieka nad zwierzęciem – wspomina Mirosław. – Byłem wiecznie zapracowany, zalatany, mama ciężko chora. Wreszcie postanowiliśmy sprowadzić dla mamy kotkę rasy egzotycznej. Musieliśmy tylko poczekać, aż Andromeda, bo tak jej dano na imię, podrośnie. Niestety, mama pana Mirosława zmarła, zanim Andromeda (przemianowana potem na Niunię) dotarła do Torunia. Przyszły felinoterapeuta został w opustoszałym mieszkaniu sam z kotem i ze swoim smutkiem. Najpierw postanowił uciec w pracę. W ten sposób dorobił się chronicznego przemęczenia i zafundował Niuni chorobę sierocą.

– Znałem wtedy same stereotypy: że koty to samotnicy, indywidualiści, że chodzą własnymi ścieżkami i mają człowieka głęboko w nosie – mówi Mirosław. – Kompletne bzdury! Koty mają co najwyżej humory. Ale kto z nas ich nie ma? Dziś wiem, że kot to zwierzę stadne. Potrzebuje grupy, hierarchii. Pozbawiony towarzystwa niewiarygodnie cierpi. Jest na dodatek bardzo systematyczny, wszystko robi w określonym czasie i kolejności. Dla nas zjedzenie obiadu dwie godziny później niż zwykle to nic strasznego, a dla niego to zburzenie codziennego rytuału, katastrofa.

Po pewnym czasie Mirosław dokupił Niuni drugą kotkę, do towarzystwa. Potem jeszcze kota. Dziś w jego mieszkaniu jest dziewięć mruczków. – Po śmierci mamy szukałem sensu życia i znalazłem go w kotach – wspomina felinoterapeuta. – Nauczyłem się od nich cierpliwości, systematyczności. Pojąłem, że trzeba zwolnić, przestać uciekać. Kot nigdy nic nie robi w pośpiechu. Na przykład jedzenie: on się nim zawsze delektuje. A my? Jemy mimochodem, niedbale i wcale nam to nie wychodzi na zdrowie. Warto brać przykład z kotów. One są dostojne i majestatyczne, nawet w drodze do kuwety.

Mruczek dobry na wszystko

Właśnie na tym kocim spokoju opiera się felinoterapia. Mirosław zauważył, że kiedy wracał wieczorem do domu po całym dniu biegania, wystarczyło wziąć Niunię na kolana, posłuchać jej mruczenia i cały stres ulatniał się w okamgnieniu. Co więcej, to wyciszenie utrzymywało się bardzo długo. Zniknęły problemy ze snem, z pamięcią. Mirosław był tak zdumiony, że zaczął szukać w internecie informacji, które potwierdziłyby jego obserwacje. – Tak zetknąłem się z felinoterapią – mówi. – A niedługo potem koleżanka opowiedziała mi o znajomym schizofreniku, któremu lekarz przepisał... kota. I facet, który był kłębkiem nerwów, zaczął się rehabilitować! Wtedy zdałem sobie sprawę, że mnie także kot wyleczył z rozpaczy, poczucia bezsensu i stresu.

Mirosław rzucił dotychczasową pracę, przystąpił do Polskiego Związku Felinologicznego i został terapeutą. Dziś jego osiągnięciami interesują się liczne uniwersytety i instytuty, a on i jego koty prowadzą zajęcia w szkołach, zakładach pielęgnacyjno-opiekuńczych i w prywatnych domach.

Terapia nie sprowadza się wyłącznie do głaskania. Mirosław włącza do niej elementy gimnastyki, muzykoterapii, geografii, a nawet sztuki. Dzieci na przykład ćwiczą pamięć i spostrzegawczość, odnajdując koty na słynnych obrazach. Ciekawe jest to, że o ile dzieła realistyczne sprawiają im problemy, to na obrazach Pabla Picassa, Witkacego czy Joana Miró znajdują kota w try miga, nawet jeśli żaden z dorosłych nie może go dostrzec.

Za swoją pracę terapeuta nie bierze pieniędzy. Wystarczy mu satysfakcja. Zresztą na co miałby je wydawać? Telewizora ani kina domowego nie potrzebuje. Co dzień ma darmowy koci spektakl. – Koty nauczyły mnie, jak się bawić, cieszyć – uśmiecha się Mirosław. – Uzdrowiły mnie, a teraz z moją pomocą wyleczą innych z nudy, strachu i samotności. Szukamy obcych cywilizacji, zaczytujemy się artykułami o podboju kosmosu, a tuż obok nas jest świat, o którym nie mamy pojęcia. Świat, w którym panuje porządek, miłość i spokój. Świat naszych mądrych przyjaciół: kotów.


Weronika Kowalkowska

Źródło: Wróżka nr 12/2006
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl