Próba pustyni
Ale Dziecię narodzić się miało nie we własnym domu, a w odległym od niego o 120 km pustyni Betlejem. Aby tam dotrzeć, trzeba pokonać strome, skaliste, porośnięte cedrami pustkowia Samarii, oliwne plantacje Sychem, dzisiejszego Nablusu, gdzie 32 lata później Chrystus przyjdzie, żeby spotkać u studni Samarytankę, która rozpozna w nim mesjasza. Trzeba przewędrować całą Pustynię Judzką z Nablusu do Jerozolimy, mając gdzieś w oddali po lewej ręce Jordan i Morze Martwe. Widać je tylko o świcie, zanim rozgrzane powietrze nie uczyni z horyzontu szarej, nieprzejrzystej, gorącej zasłony. Na drugim brzegu morza Góra Nebo, na której stanął w przededniu swojej śmierci Mojżesz, aby spojrzeć na Ziemię Obiecaną – zieloną Galileę i żółtą Judę.
Niełatwo było dotrzeć do Betlejem dwa tysiące lat temu. Pustynia Judzka, wygarbowana przez słońce i wiatr na żółty, zakurzony beton, była prawdziwym wyzwaniem i dla zwierząt, i dla pieszych. Zwłaszcza takich jak Józef, Galilejczyków przyzwyczajonych do zieleni, zapachu sera i oliwy. Dziś, mimo że Nablus, Jerozolimę i Betlejem łączą autostrady, Józef w ogóle by tu nie dotarł. Bo Żydom do Betlejem wjechać nie wolno.
– Oni nie wpuszczają nas do Jerozolimy, my nie wpuszczamy ich do Betlejem – rozkładają ręce Palestyńczycy. A to przecież tylko 10 minut jazdy autobusem. Oba miasta dzieli mur. Ma osiem metrów wysokości. Od strony Jerozolimy jest jednostajnie szary. Od strony Betlejem – pełen graffiti, takich jak Gołąbek Pokoju w kamizelce kuloodpornej widziany przez celownik snajperskiego karabinu. Pielgrzymkowe autokary przejeżdżają bez kolejki. Turyści nie zobaczą, jak Palestyńczycy stoją w niekończącej się kolejce. Jak muszą dowieść tożsamości poprzez odcisk dłoni i pokazać przepustkę. Taka przepustka to marzenie. Można dzięki niej mieć pracę w Jerozolimie. Albo pojechać na własne pole, żeby zebrać własne oliwki. O ile jeszcze ich nie wycięto.
U góry: Wejście do kaplicy Mlecznej Groty w Betlejem.
obok: Polichromia na kopule cerkwi klasztornej na Górze Kuszenia w Jerychu.
Na dole: Prawosławny klasztor Świętego Krzyża wybudowany na zboczu Góry Kuszenia.
Gwiazda i mleczna skała
Jedno z najświętszych miejsc chrześcijaństwa, Grota Narodzenia, jest ciasna. Przytulna. Chroniła przed wiatrem. I co ważniejsze – przed słońcem. Trzeba być na pustyni, żeby wiedzieć, ile wart jest kawałek cienia. Najważniejsza jest grota i ten skrawek skały w kącie ozdobiony gwiazdą z łacińskim napisem „Tu z Maryi Dziewicy Narodził się Chrystus”. Można wsunąć dłoń do wnętrza gwiazdy i dotknąć skały. Ale tylko na klęczkach, bo na wysokości metra gwiazda nakryta jest kamienną płytą. Wokół wiszą ikony z portretami apostołów. Katolicy przykładają do skały różańce i krzyżyki, ortodoksi zapalają na chwilę świece. W domach zapalą je znowu, bo świeca „zapamięta”, że najpierw zapłonęła tu, gdzie narodził się Jezus. Obok w małej Grocie Żłóbka spoczywał nowo narodzony.
W 637 roku Omar Sprawiedliwy, twórca państwa arabskiego, kiedy pokonał Persów, zszedł do groty i złożył pokłon w miejscu, gdzie narodził się Chrystus. Zupełnie jak kilkaset lat wcześniej zrobili to Trzej Królowie. Omar wydał muzułmanom zakaz niepokojenia chrześcijan. Palestyńczycy, którzy mieszkają w wioskach wokół Betlejem, do dziś pozostali chrześcijanami. Sto metrów od tej groty jest jeszcze jedna – Mleczna. Ale żeby do niej zejść, trzeba wyjść przez Bramę Pokory na plac Żłóbka, okrążyć bazylikę i odszukać w bocznej uliczce kaplicę Mlecznej Groty. Legenda mówi, że kiedy Maryja karmiła Dzieciątko, kropla mleka spadła na skałę i ta z szarożółtej stała się mlecznobiała. Za Boże Narodzenie Betlejem zapłaciło srogą karę. Herod, choć zhołdowany przez Rzymian, wciąż przecież potężny władca, przestraszony przepowiedniami o nowym królu, wysłał na Betlejem i okolice swoje wojska. Żołnierze wymordowali pierworodnych synów w każdej rodzinie. Prawdopodobnie czternaście tysięcy dzieci.
Józef, ostrzeżony przez anioła, powędrował na południe. Pewnie przez Hebron, żeby zobaczyć grobowce Adama i Ewy, Abrahama, Izaaka i Jakuba, przez Beer Shevę, o której słyszał w dawnych izraelskich przysłowiach, kiedy to „od Dan do Beer Shevy” znaczyło tyle, co dla Polaków „od morza do Tatr”. Powędrował przez pustkowia Synaju, a może brzegiem Morza Czerwonego, w kierunku Góry Synaj, żeby zobaczyć Krzew Gorejący i miejsce, gdzie Jahwe dał Żydom dziesięcioro przykazań.
Właściwie to stary Kair stał się dla Chrystusa krainą lat dziecinnych.
Ale w najtrudniejszych chwilach życia na ziemi powracał w okolice Betlejem, a nie Kairu czy Nazaretu. Bo to na Pustynię Judy, która zaczyna się tuż za rogatkami Betlejem, ruszył, żeby pościć i żeby spotkać Szatana. A gdy dopełnił się czas, gdy starsi i kapłani postanowili, że umrze, odszedł z Jerozolimy do Efraim, miasteczka w górach ponad Betlejem. Bo każdy w trudnych czasach woli być blisko przyjaciół. Dziś Efraim należy do Palestyny. Zmieniła nazwę na Taybeh. I choć mieszkają tu tylko Arabowie, w miasteczku są trzy kościoły i ani jednego meczetu.
Grzegorz Kapla
dla zalogowanych użytkowników serwisu.