Nie miała jednak na tyle siły, by wyrwać się z tego związku. Uwikłana, stłamszona, nie wyobrażała sobie, że może być gdzie indziej albo inaczej. Zainwestowała w ten związek tyle marzeń, planów, całe pokłady miłości i poświęcenia. Nie umiała tego porzucić. Nie chciała pogrzebać, zmarnować tych długich lat życia, które spędziła z Henrykiem.
– Mimo wszystko potrafiłam jednak czuć się szczęśliwa – tłumaczy swoją obecność przy boku męża. – Byłam najszczęśliwszą mamą i Helenkę kochałam nad życie. Ponadto w teatrze układało mi się dobrze. Cały czas dostawałam role i miałam wokół przyjaciół, którzy nie pozwalali mi utonąć.
Lodowate otrzeźwienie
Któregoś dnia w listopadzie odwiedziła z córeczką swoją mamę. Henryk obiecał je odebrać około 20. Podjechał pod dom i zatrąbił. Szybko ubrała śpiące już dziecko, zbiegła do samochodu i usiadła na tylnym fotelu z dzieckiem na kolanach.
– Dopiero, gdy ruszyliśmy, zorientowałam się, że Heniek jest podchmielony – jej głos przybrał dramatyczny ton. – Byłam wściekła. Krzyczałam. Nagle mąż gwałtownie zahamował. Samochód zaczął kręcić piruety. Z całych sił przytulałam do siebie Helenkę... Obudziłam się w szpitalu. Poobijana, ze złamaną nogą. Nie pamiętałam, jak i kiedy tu trafiłam. Przypominałam sobie tylko swój strach i zaczęłam się rozglądać po sali, szukając Helenki. Zapytałam o nią pielęgniarkę. I dech mi zaparło – po policzkach Łucji zaczęły płynąć łzy. – Jej wzrok powiedział mi wszystko... Zrozumiałam, że moje dziecko nie żyje...
Płakałam przez długie tygodnie. Henryk codziennie przychodził do szpitala. Ale nie chciałam go widzieć! Więcej! Nie chciałam go znać! Znienawidziłam go. Zabrał mi to, co miałam najcenniejszego – moje jedyne dziecko. Wszystkie kolory dla mnie tego dnia zniknęły, a każdy kolejny dzień życia wydawał się cierpieniem nie do zniesienia. Chciałam zniknąć! Przestać czuć! Nie byłam w stanie nawet pójść na pogrzeb Helenki...
Jedyną osobą, której obecność mogłam wtedy znieść, był Antoni z teatru. Cichy i nieśmiały, ale był. Ze swoją życzliwą i niemal niemą obecnością. Łucja wróciła ze szpitala do pustego mieszkania. Henryk wyprowadził się. Zrozumiał, że ich małżeństwa już nie ma, że zabił wszystko, co ich ze sobą łączyło. Przez kilka tygodni siedziała w domu pogrążona w rozpaczy. Nie chciała nikogo widzieć, nawet mamy, która wpadała, by ją jakoś pocieszyć. Zrezygnowała z życia, z teatru, ze wszystkiego.
Z dna serca
Któregoś dnia jednak wszystko się zmieniło. – Wstałam rano i nagle moje oczy nie były opuchnięte, z gardła zniknął ucisk – wspomina powrót do życia. – Przez okno do pokoju wdzierała się wiosna. Zielone pączki drzew, słońce. Zamknęłam powieki, chłonąc jego ciepło, światło. Otworzyłam szeroko okna i wreszcie – pierwszy raz od pół roku – odetchnęłem pełną piersią. Nadal boleśnie tęskniłam za Helenką, wciąż miałam ogromny żal do Henryka. Ale udało mi się wreszcie jakoś oswoić te uczucia, przywyknąć do ich ciężaru.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.