Kult czarownicy

wiedzmaZa konszachty z diabłem, rzucanie uroków i zabieranie krowom mleka palono je na stosach. Dziś przywraca się wiedźmom utraconą cześć.

 

Katarzyna Włodyczkowa czarownicą została... przez deszcz. Choć, trzeba uczciwie przyznać, nie taki zwykły. W 1736 roku w Czeladzi, miasteczku koło dzisiejszych Katowic, gdzie żyła w dostatku jako bogata wdowa, lało bez przerwy przez 73 dni. Powódź omal nie doprowadziła do upadku miasta.

Jeszcze przez dwa lata wywożono kamienie i głazy z ulic oraz podmiejskich pól. Ale dom Włodyczkowej nie ucierpiał. Zdumiało to miejscowych, a niektórych nawet rozwścieczyło. Najbardziej wójta. Mieszkał bardzo blisko niej, lecz jego gospodarstwa woda nie oszczędziła.

A że już wcześniej miał z wdową na pieńku, podburzył przeciw niej mieszkańców i władze miasta. Wtedy wszyscy się zgodzili, że musiała się skumać z ciemnymi mocami, by ochronić swój dobytek. A kto wie, może nawet sprowadziła tę powódź na Czeladź, by jeszcze bardziej kłuć w oczy swym bogactwem.

Zwłaszcza że niedługo przed powodzią przepowiadała wielki deszcz. Skąd by wiedziała, jeśli sama go nie wywołała? Widywano ją zresztą chodzącą nocą po polach i zbierającą jakieś rośliny, z których potem robiła wywary.

Szeptano, że potrafi rzucać uroki i sprowadzać choroby. Była jednak przykładną katoliczką, co niedziela w kościele, więc żadna krzywda jej dotąd nie spotkała. Jednak katastrofalna ulewa przelała czarę. Włodyczkową oskarżono o czary i uwięziono. Sprowadzono kata i po krótkim procesie z udziałem wójta i burmistrza ścięto jej głowę na placu przed miejskim ratuszem. Zwłoki zaś spalono, jak z czarownicami wówczas czyniono.

reklama

Kto się boi czarownicy?
Relacja o tych wydarzeniach zapisana została w miejscowym archiwum kościelnym. I zapomniana na blisko 300 lat. Aż nagle na początku XXI wieku burmistrz miasta postanowił uczcić pamięć niesłusznie skazanej mieszkanki i wznieść jej pomnik. Pierwszy w Polsce pomnik czarownicy. Choć trzeba uczciwie przyznać, że kryło się w tym coś więcej niż tylko chęć oddania sprawiedliwości Bogu ducha winnej kobiecie. Miał to być też sposób na promocję niezbyt atrakcyjnego turystycznie miasta. Zwłaszcza że Włodyczkowej tak naprawdę rehabilitować wcale nie trzeba było.

Zrobił to już w 1741 roku sąd biskupi, do którego odwołali się synowie Katarzyny. Uniewinnił ją pośmiertnie, wskazując, że sąd świecki nie miał mocy sądzić o czary bez udziału duchownych. Wójta i burmistrza zamknięto na dwa miesiące w lochach ratusza i obłożono karą grzywny.

Posiadanie jednak własnej czarownicy, mniejsza o to, czy prawdziwej, to gratka dla miasta, które może dzięki niej zbudować miejską legendę. Pomnik powstał. Ale na zaplanowanym miejscu nie stanął. Oto bowiem Katarzyna Włodyczkowa po raz kolejny wywołała w mieście burzę. Bo czy taka tragiczna przecież historia z przeszłości może być powodem do dumy? – pytali niektórzy mieszkańcy. Innym nie spodobało się, że czarownica ma stanąć na skwerze przy kościele. Na wszelki wypadek czym prędzej postawiono więc tam rzeźby trzech aniołów.

Nie bez znaczenia był też fakt, że rzeźba czarownicy udała się aż za bardzo. Choć prawdziwa Włodyczkowa była wdową już mocno leciwą, na cokole wygląda seksownie: z mocno odsłoniętym kształtnym biustem, rozwianymi włosami i zamglonym spojrzeniem dosiada okrakiem miotły.

Jest trochę za ładna, a nawet prowokująca. Na razie zdobi więc jedynie pracownię swojego twórcy. Wygląda na to, że jej historia po 300 latach powtórzyła się – miasto znów jej nie chce. Być może to dlatego u podnóża miejskiego wzgórza, tzw. góry Borzecha, po nocach straszy? Podobno tam właśnie, wówczas na rozległych łąkach, rozsypano niegdyś jej prochy.

Źródło: Wróżka nr 7/2016
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl