Zachowam własną twarz

Dziennikarka telewizyjna Jolanta Fajkowska nie widzi powodów, żeby ostrzykiwać sobie czoło. Nie musi wyglądać jak jej dwudziestokilkuletnia córka.

Zachowam własną twarzDla mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna. Może dlatego, kiedy patrzę w lustro, widzę przede wszystkim spokojną, pogodną twarz. A dopiero potem zmarszczki. Nigdy nie myślałam o tym, by je wygładzać botoksem czy kwasem hialuronowym. W miejscach, gdzie skóra jest delikatna, mają prawo się tworzyć. Za to zmarszczka marsowa pomiędzy brwiami – utrapienie wielu kobiet – u mnie jest prawie niewidoczna.

Jednak koleżanki, które regularnie korzystają z dobrodziejstw medycyny estetycznej, zaczęły mnie ostatnio namawiać: „Ostrzyknij sobie czoło”. Przestraszyłam się, że może popełniam jakiś błąd, unikając igły, że jeśli teraz sobie czegoś nie wstrzyknę, to potem będzie za późno. Zapytałam o to moją kosmetyczkę. Obejrzała mnie i powiedziała: „Nie ma czego ostrzykiwać”. Zresztą myślę, że jak się ma dwudziestokilkuletnią córkę, nie można wyglądać tak jak ona. Chętnie więc zachowam własną twarz, ze wszystkimi zmarszczkami, których nawet jeśli nie widzą inni, widzę ja. I które absolutnie mi nie przeszkadzają.

Ponieważ pokazuję się na wizji, muszę dbać o wygląd. Najwięcej czasu pochłania pielęgnacja włosów. Odkąd ścięłam je na krótko, cotygodniowe wizyty u fryzjera stały się koniecznością. Wiele osób pytało mnie, dlaczego zrezygnowałam z koczka, który przez tyle lat był moim znakiem firmowym. A ja po prostu się taką sobą znudziłam. Pewnego dnia spojrzałam w lustro i pomyślałam, że nic się już nigdy nie zmieni. Nowa fryzura zadziałała terapeutycznie, przekonała mnie, że może być inaczej.

reklama

U kosmetyczki bywam regularnie, co 10 dni. Takie przyzwyczajenia wynosi się z domu. Z usług kosmetyczek i manikiurzystek od zawsze korzystała moja mama, a ja w sposób naturalny przejęłam ten zwyczaj. Oprócz zabiegów na twarz często wykupuję masaże. Jestem z natury leniwa. Lubię, gdy ktoś się mną  zajmuje, a ja mogę się zrelaksować.

W domu jednak nie należę do typów kanapowych. Odkąd przeprowadziłam się pod Warszawę, jestem w nieustannym ruchu. Ciągle trzeba coś zagrabić, skosić, przekopać. Robię to z radością. Wymachiwanie szpadlem świetnie zastępuje godzinę ćwiczeń na siłowni.

Znajomi mówią, że jestem spokojniejsza niż dawniej. Na pewno się wyciszyłam. Podobnie jak mój mąż, uważam, że nie zostało nam już wiele czasu, więc szkoda marnować go na troski. Trzeba się cieszyć i smakować życie. Wcześniej, jako warszawianka z krwi i kości, uwielbiałam rytm miasta. Musiałam być wszędzie – na każdej premierze, każdym wernisażu. Po przeprowadzce do domku wśród lasów zaczęłam dostrzegać piękno zwyczajnego życia, delektować się chwilą. Zrozumiałam, że spektakl czy wystawę mogę obejrzeć później. Że czasem lepiej posiedzieć na tarasie albo pojeździć na rowerze leśnymi ścieżkami.

Gdybym miała podać uniwersalny przepis na młodość, powiedziałabym: wewnętrzna harmonia i spokój. A także wyrozumiałość dla samego siebie. Czasem warto dłużej pospać niż w korku i stresie pędzić na zajęcia w siłowni.


Karolina Kowalska
fot. Kurnikowski/AKPA
 

Źródło: Wróżka nr 6/2012
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl