Dawno temu oglądałam film – „Tańczący z wilkami", ale nigdy nie zapomniałam starego wilka w „skarpetach". Do dziś mam w oczach jego twarz. Piękną i pełną nadziei. I jak to zazwyczaj bywa, znów zdarzył się cud.
Patrzę na tę twarz we własnym domu. Patrzę, a łzy ciekną mi po policzkach. Wszystko zaczęło się niespełna miesiąc temu. Mam kontakt z wolontariuszami z wielu schronisk dla bezdomnych zwierząt i staramy się pomóc najstarszym psom. Podczas moich radiowych audycji namawiam słuchaczy do adopcji psich matuzalemów. Wielu znalazło już domy, ale na starego Emirka nie było chętnych. Umówiłam się z wolontariuszką, że jeśli w ciągu najbliższych dni nikt nie zabierze psa, ja go wezmę.
Dzwonię po tygodniu i co słyszę – Pani Doroto, jeszcze bardziej niż Emir pomocy potrzebuje Marley. Jest w schronisku od czternastu lat, a na dodatek ciężko się rozchorował. Nie wiadomo, dlaczego czekano z kastracją tak długo i teraz pies nie może się po niej pozbierać. Jeśli zostanie w schronisku, umrze w beznadziei.
Nie mogłam na to pozwolić. Umierać trzeba w kochającym domu. – Proszę go zaraz przywieźć – poprosiłam.
Za kilka godzin pod bramę podjechał samochód. Nie miałam pojęcia, jak wygląda Marley. Czy jest duży, czy mały, czarny, łaciaty. Wiedziałam, że pies w potrzebie. Nie spodziewałam się takiej nagrody. Z samochodu wysiadł wielki, biały wilk. Spojrzał na mnie i od razu go poznałam. Te same oczy, ta sama twarz pełna nadziei i piękna.
Rzadko spotykam zwierzęta z takim bagażem cierpienia, które zachowują godność mimo czternastu lat na froncie walki o przetrwanie. Nie tylko ja od razu wiedziałam, z kim mamy do czynienia. Dziewięć moich psów zrobiło szpaler dla bohatera.
Od razu zmieniliśmy mu imię. Marley został w schronisku, a z nami mieszka Marian. Pan Marian. Nie znosi przekleństw i chamstwa. Gdy tylko jakiś pies powie brzydkie słowo, karci go po pańsku. Nie, nie gryzie. Łapie za kark i przygniata do podłogi. To, że wówczas traci równowagę, tylko wzmaga oczekiwany efekt. Marian ledwie chodzi i wywraca się na zakrętach. Za to jego „poddani" chodzą jak w zegarku.
Wychował moje niesforne psy w kilka dni. Nigdy nie strofuje maluchów, ale Bubek i Czikita wiedzą, że pan Marian nie pozwala na niestosowne zachowanie. Czikita oberwała pierwsza. Każdego ranka rozdaję pełne miski. Trudno się dziwić, że panuje zamieszanie i wszyscy tłoczą się wokół mnie.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.