Życie w kadrze

W niedużym biurze zakładu fotograficznego w nowozelandzkim mieście Auckland trwa codzienna krzątanina. Słychać strzępki rozmów, prowadzonych przez telefon przez asystentkę.

Życie w kadrze – Czy pani dziecko dobrze siedzi?
– Co to znaczy „dobrze”?
– Dobrze jest wtedy, gdy zostawi je pani samo w pokoju, wyjdzie, a jak wróci, to mały będzie siedział na pupie i patrzył w sufit – odpowiada cierpliwie dziewczyna przy telefonie.

Właśnie poszukuje 123 bobasów, które zapozują do zdjęcia w dużych terakotowych donicach. To jeden z projektów Anne Geddes, fotografki, która poświęciła się robieniu zdjęć dzieciom.
– Dzieci reprezentują naszą przyszłość i nadzieję – mówi Anne. – Są pozbawione nienawiści, politycznego zacietrzewienia i religijnej nietolerancji. To nowi obywatele naszego świata. Zdjęcia Anne różnią się od zwykłych portretów. Bohaterowie i bohaterki przebrani są w fantazyjne kostiumy roślin, kwiatów i zwierząt. Są jak z bajki czy ze snu.

Najważniejsza jest fantazja. Ona karmi duszę. Dzieci muszą fantazjować, bo to sprawia, że zyskują wewnętrzny spokój, a ich natura się wzbogaca.

I takie są zdjęcia Anne Geddes. Zachwycają się nimi i dorośli, i dzieci. Jedni i drudzy piszą do niej listy. Fragment jednego z nich: „Cześć, mam na imię Stephanie i jedenaście lat. Uwielbiam pani zdjęcia. Chciałabym wiedzieć, w jaki sposób udało się pani sfotografować tę malutką wróżkę, która siedzi na pani ręce?”.

– Podejrzewam, że moje zdjęcia podobają się tak wielu osobom, bo przedstawiają to, co w życiu najważniejsze: malutkie dziecko, nadzieję, miłość – mówi Anne. – A to przecież podstawowe, najważniejsze wartości w życiu. Niestety, żyjąc w biegu, często o nich zapominamy.

reklama


Jej kariera fotografki zaczęła się dwadzieścia pięć lat temu w Hongkongu. Trafiła tam przypadkiem, wraz z mężem, który dostał ciekawą ofertę pracy. Anne zajmowała się wtedy marketingiem, a fotografowanie było jej hobby. Jednak pewnego dnia postanowiła rzucić pracę w korporacji i zacząć zarabiać jako fotograf. Wymyśliła, że będzie robić ludziom portrety. Poszła do urzędu, bo w Hongkongu obcokrajowcy muszą spełnić wiele warunków, by móc legalnie pracować. Wyjaśniła, że będzie robić zdjęcia.

Urzędnik wytrzeszczył na nią oczy, nie mógł zrozumieć, na czym ta praca ma polegać. – Przecież u nas wszyscy mają aparaty i robią sobie zdjęcia – wyjaśnił w końcu. Anne jednak nie poddała się i pokonując urzędowe problemy, otworzyła studio. Właściwie to za wiele powiedziane, bo robiła zdjęcia przede wszystkim w plenerze – tak było taniej i nie był potrzebny fachowy sprzęt. Kiedy zaszła w ciążę, musiała przerwać pracę. Zajęła się produkcją kartek świątecznych, które szybko odniosły duży sukces.

Pewnego dnia na spotkaniu u przyjaciół oznajmiła głośno, że pragnie zostać najlepszym fotografem dzieci na świecie.

– Właściwie wcale o tym nie myślałam – opowiada. – Po prostu usłyszałam samą siebie, jak wypowiadam to zdanie.

I już nie było odwrotu. Zaczęła od robienia kalendarzy, jednak ciężko było jej znaleźć wydawcę. Wszyscy mówili, że dzieci to temat ograny, że powinna fotografować także inne rzeczy. Anne jednak się uparła i w końcu udało jej się wydać pierwszy kalendarz.

– Skoncentrowałam się na niemowlakach, bo łatwiej je fotografować – opowiada. – Po latach pracy przy portretach miałam już dość rozbieganych, żywiołowych kilkulatków.
Upłynęło wiele czasu, gdy przyznała, że jej zainteresowanie dziećmi miało bardzo osobiste powody.

Wychowała się w rodzinie, w której brakowało ciepła. Ojciec był zaborczy i surowy, matka nieszczęśliwa i zamknięta w sobie, nie potrafiła okazywać uczuć. – Do tej pory, gdy mam powiedzieć „kocham cię”, czuję dziwny ścisk w gardle i niepewność, choć przecież kocham moją rodzinę i mówię jej to ciągle – opowiada artystka.

Prace Anne to nie tylko pochwała piękna nowo narodzonych, ale także przypomnienie: w każdej chwili naszego życia każde z nas jest odpowiedzialne za każde dziecko na tej planecie.

Dlatego od chwili, gdy jej firma zaczęła przynosić zyski, zaangażowała się w walkę z wykorzystywaniem dzieci. Dziś założona przez nią fundacja przyznaje duże sumy organizacjom walczącym o prawa małych ludzi. Moment chwały przyszedł dla Anne wraz z wydaniem książki „Down in the Garden” („W ogrodzie”). W Anglii takie wydawnictwa noszą nazwę „książek na stolik” – po prostu leżą na wierzchu, w każdej chwili można je otworzyć i przejrzeć. Tematem przewodnim były maluchy w strojach inspirowanych kwiatami i ogrodowymi żyjątkami. Wszystkie kostiumy wykonano ręcznie, a do zdjęć użyto wielkiej ilości przeróżnych rekwizytów. Do zrobienia fotografii dzieci w strączkach groszku potrzebne było prawie sto kilogramów tego warzywa. Dziś Anne śmieje się, że patrząc na to zdjęcie myśli o... słoniach.

– Bo po skończeniu zdjęć cały groszek dostały słonie z zoo – opowiada. – Obawiam się, że mogły dostać wiatrów – dodaje, nie ukrywając rozbawienia.

Źródło: Wróżka nr 6/2008
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl