Muśnięcie strusich piór

Na tle szarości polskich ulic wygląda zjawiskowo. Jakby trafiła tu z innego świata, innej bajki. Marta Mizera, projektantka mody niezwykłej; trochę teatralnej, trochę ekstrawaganckiej, mocno rozbudzającej kobiecość. Raz kipi barwami, innym razem razi oczy bielą, niczym blond anielica. To pewne, nikt obok niej nie przejdzie obojętnie.

Muśnięcie strusich piórPolacy różnie reagują na jej widok. Marta często słyszy ironiczne: ale się wystroiła... Ale czy można się dziwić, skoro przy niej większość wygląda byle jako? Za to Ameryka, w której bywa raz do roku, z radością napawa nią oczy. Tam może sobie pozwolić na ekstrawagancki ubiór, gdzie każdy drobiazg współgra z całą resztą.

Marta jeździ do centrum Nowego Jorku czy Chicago - odwiedza ekskluzywne sklepy.
- Spotykam się ze słowami uznania - mówi. - Błyskają flesze. Ludzie podchodzą do mnie z uśmiechem, podziwiają strój, pytają, skąd jestem. Kiedy odpowiadam: z Polski, dziwią się: a gdzie to jest? Wkurza mnie to, ale spokojnie rzucam słowa-klucze: tam gdzie mieszka Wałęsa, stamtąd pochodzi papież Jan Paweł II. Wtedy wszystko staje się jasne.

Ostatnio w Chicago, w Hotelu Drake, miała zabawne zdarzenie. W pasażu z butikami właścicielka jednego z nich tak zapatrzyła się na Martę, że weszła w swoje oszklone drzwi, tłukąc sobie nos.
Wróćmy jednak do Polski. Marta Mizera na stałe mieszka i tworzy w Rzeszowie albo w stolicy. Ma korzenie czysto szlacheckie. Rodzinne koligacje poznawała z opowieści babci Grodzickiej - przed II wojną właścicielki pięknego dworu i majątku pod Poznaniem. Pierwsze bomby zniszczyły dwór, a oszalałe konie ze stadniny biegły w ogień, piekąc się żywcem.

Marta MizeraGrodziccy uciekli do Rzeszowa. Ale tu też ich dopadła pożoga wojenna. Dziadek się ukrywał, babcia dzięki znajomości niemieckiego przetrwała, zamieniając futra i biżuterię na żywność. Marta urodziła się w Krakowie. Ojciec studiował tam architekturę, mama - biologię. Ale to babcia Grodzicka rozbudziła wyobraźnię małej Marty historiami ze swej pięknej młodości. Zamiast bajek, raczyła wnuczkę opowieściami o wspaniałych balach, przyjęciach, wytwornych strojach, piórach, kapeluszach. Czego w nich nie było...

A Marta chłonęła zapachy tamtych czasów. Oczami swej wyobraźni wirowała w tańcu z pięknymi panami, słuchała czułych słówek szeptanych do ucha...
- Otarłam się o magiczny wielki świat "żyjący tylko w pamięci mojej babci" - wspomina. - Babcia za nim okropnie tęskniła. Gdy zegar wybijał 10.00 wieczór, mawiała: - Popatrz, dziecko, jak nudno. Nic się tu nie dzieje. Wszyscy idą spać. A kiedyś dopiero zaczynało się nocne życie: bale, teatr, wizyty...

reklama

I tę tęsknotę wpisała starsza pani Grodzicka w podświadomość wnuczki. Od dzieciństwa wyobraźnię Marty zajmowały więc piękne toalety, hafty, biżuteria... Dzisiaj przyznaje, że te nieuświadomione ciągoty do strojów były w niej od zawsze. Ale najpierw jako dziecko malowała. Przejęła to zamiłowanie od ojca. Sadzał ją sobie na kolanach i opowiadał świat, malując obrazki. Nauczycielka w podstawówce zauważyła zdolności dziewczynki i namawiała ją, by kontynuowała naukę w liceum plastycznym.
- Rodzina zdecydowała, że pójdę do elitarnego I liceum w Rzeszowie - wspomina Marta. - Tam nie było plastyki, tylko muzyka. Ale malowałam dla siebie, marzyłam nawet, by studiować na ASP w Krakowie. Kiedy przyszło do egzaminów wstępnych, przeraziłam się, że nie zdam. No i musiałabym opuścić babcię...

W rezultacie Marta wylądowała na Wydziale Prawa w ówczesnej rzeszowskiej filii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Została tam po dyplomie 6 lat jako asystentka, otwarła przewód doktorski.
- Ale coś mnie uwierało w duszy. Czułam, że prawo nie jest zgodne z moim wnętrzem - wspomina. - Już wtedy trochę szyłam. Koleżanki jeszcze w liceum nauczyły mnie dziergania na drutach, pokazały ściegi. W domu nikt nie potrafił przyszyć nawet guzika. Mama z babcią i ciotką zapraszały do nas krawcową. Przychodziła z żurnalami, one wybierały fasony, potem przymierzały. Lubiłam patrzeć na te przymiarki, ale sama nie znosiłam niczego mierzyć. Pozostało mi to do dzisiaj. Krawcowe mają ze mną prawdziwą udrękę. Wolę ubrać dziesięć modelek niż włożyć na siebie jedną sukienkę.

Muśnięcie strusich piórKiedy przytargałam do domu pierwszą maszynę do szycia - towar wtedy reglamentowany - babcia załamała ręce. - Zgarbisz się i będziesz wiecznie siedzieć w domu - lamentowała. Ale gdy Marta uszyła pierwszą spódnicę, babcia oniemiała z zachwytu. Od tej pory krawcowe poszły w odstawkę, a doktoryzująca się prawnik obszywała damską część rodziny. Któregoś dnia w "Burdzie" Marta przeczytała o jubileuszowym - 10. już konkursie, adresowanym do wszystkich czytelniczek na projekt własnej kreacji. Weź w nim udział - podpowiedziała jej ciotka. I Marta stworzyła dzieło, które otwarło jej wrota do światowej mody.

Kreacja składała się z krótkich plisowanych spodenek z czarnej tafty, do tego też z tafty obcisły żakiet na zamek obszyty dołem czarnym liskiem. Na piersiach haft mieniący się diamencikami. Pod to bluzka z mankietami z tafty. Na spodenki - warstwowa spódnica z wielu metrów tiulu, na pasie z olbrzymimi klamerkami. Całość uzupełniał naszyjnik z tych samych klamer. Wygrała eliminacje w Krakowie, potem następny etap w Warszawie. Już wtedy zdecydowała, że rezygnuje z pracy na uczelni. Przed nią był finał konkursu w Salzburgu.

- Liczyłam skrycie na jakąś nagrodę. Czekam za kurtyną, zostały już wyczytane wszystkie możliwe. Czuję się zażenowana, że się na żadną nie załapałam. Aż tu słyszę: "Grand Prix otrzymuje Marta Mizera". Zakręciło mi się w głowie. Zostałam ulubienicą mediów.

Już wtedy wiedziała, że znalazła swoje miejsce w życiu. Założyła firmę, przygotowała kolekcję - akurat miała do Polski przyjechać madame Burda. Spodobały się jej projekty Marty, rozmawiały długo na temat wzorów. Pokazywała je na Międzynarodowych Targach Poznańskich, kilkakrotnie w gali "Wielcy polskiej mody". Do dziś uczestniczy też w wielu konkursach dla projektantów - jako juror.

Została zauważona przez profesora Janusza Boguckiego, który prowadził "ekumeniczny klasztor sztuki" - debaty na temat kultury Europy. W inscenizacji "Porwanie Europy", na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie, modelki prezentowały jej stroje w świetle księżyca... Pokazy posypały się jeden za drugim.

- Tworzyłam z pasją kolekcje, tracąc drugi aspekt, handlowy - wspomina. - Taką modę "sobie a muzom". To było spełnienie artystyczne. Mniej zajmowała mnie strona marketingowa, na przykład otwarcie sklepu. Typowy sklep zubaża sztukę. A ja tworzę rodzaj sztuki. Ale nie zupełnie czystej, bo takiej nie lubię. Balansuję na granicy kiczu. Niestety, uszycie kolekcji sporo kosztuje. Pokazy nie zwracają nakładów. Trochę kupują klientki indywidualne, jeśli chcą mieć coś wyjątkowego.

Marta Mizera wyżywa się artystycznie, tworząc kreacje wieczorowe, okazjonalne, na przykład suknie ślubne, tylko na zamówienie. Ale nie rezygnuje z ubiorów codziennych - w każdym musi być jednak pewna nutka szaleństwa. Często pojawia się w nich akcent babcinej tęsknoty za dawnymi czasami: kontuszowe zapięcia przy żakietach i płaszczach, ozdobne szamerowania... Kolekcje wystawia w Czechach, Niemczech, Austrii i Anglii. Ostatnio - w USA. Pokaz zorganizowała zachwycona jej projektami Danuta Hanna Jakubowska - żona konsula RP w Chicago. Ekskluzywny butik we wspomnianym już Hotelu Drake jest zainteresowany sprzedażą ubiorów Marty.

Na co dzień wysoka, szczuplutka, o figurze idealnej modelki Marta nosi się na sportowo. - Bo nie lubię się rzucać w oczy - tłumaczy. Ale kiedy idzie na spotkanie, gdzie prezentować ma swoją twórczość i firmę, długo dobiera strój. Wtedy właśnie naraża się na zawistne spojrzenia kobiet, zachwyt mężczyzn i takie incydenty, jak ten, że ktoś przez nią rozbija sobie nos... Redakcyjnym koleżankom na jej widok zaparło oddech; wyglądałyśmy przy niej - damie z innego, bajkowego świata - jak szare myszki. Gdy dzieliłam się z nią tą obserwacją, przerwała mi w pół zdania: - Każdy ma prawo ubierać się jak chce. Nikogo nie oceniam po stroju, ani się też nie zastanawiam, czemu ktoś jest tak, a nie inaczej ubrany. Tylko zapytana o zdanie, radzę jak umiem najlepiej.

Praca twórcza pochłania Martę bez reszty. - Nie ma w tym nic dziwnego - wyjaśnia nasza numerolog - jeśli się jest jak ona Czwórką. W dodatku Piątka w dacie urodzenia wzbudza w niej potrzebę bycia widzianą, a Ósemka - dążenia do sukcesu i osiągania go. Ona nieustannie goni, więc nie ma czasu na życie uczuciowe... Marta Mizera też tak twierdzi. Ale liczby jej życia zdradzają, że tkwi w artystce tęsknota za czymś, co się kiedyś nie spełniło. Na swój sposób ma serce zajęte. Zatrzymała się w tamtym, przeszłym czasie i nikogo nie chce dostrzegać.

- Mam za dużo pracy i marzeń - broni się Marta. - Chcę malować, zająć się architekturą wnętrz. Często wyjeżdżam, lubię wolność i niezależność. To byłoby męczące dla drugiej strony. A poza tym nie spotkałam nikogo odpowiedniego - ucina rozmowę na tematy męsko-damskie. Jednak liczby wiedzą swoje - w nowym cyklu na następne 18 lat (zacznie się dla niej za rok) powinna uwzględnić partnerstwo. Bo będzie kochana, tylko musi się otworzyć na miłość.

Wierzy w przeznaczenie. Chociaż rodzina chciała inaczej, ono rzuciło ją do świata mody, gdzie może realizować swe wizje artystyczne. Do świata, który kocha i czuje każdą cząstkę swego ciała. A intuicja wyczulona na piękno pozwala wyłapywać z różnych wymiarów Wszechświata niezwykłe obrazy. Niektóre Marta przenosi na płótno. Zamyka się w swojej samotni i maluje. Najchętniej portrety. To ją wycisza, koi smuteczki.

- Lubię towarzystwo, ale lubię też ucieczki w samotność, by wzbogacać swój wewnętrzny świat. Życie towarzyskie ograniczam więc tylko do imprez związanych z zawodem.

W jej portrecie numerologicznym widać, że żyje w dwóch wymiarach: twórczej iluzji i twardej rzeczywistości.  I to pozwala jej trwać. Ma w domu dużo luster, ale rzadko się w nich przegląda. Mówi, że nie czuje takiej potrzeby. Ale może rzecz w czymś całkiem innym? Może nie chce w nich dostrzec kobiety tęskniącej za prawdziwą miłością?

- Boję się raczej, że ujrzę w nich upływ czasu i cień smutku, iż nie czuję się jeszcze artystką spełnioną. Chciałabym pójść ze swą sztuką dalej, to znaczy pokazać ją szerszej publiczności. Czy mi się to uda? Wróżek pytać nie będę...


Ewa Rącza

Fot. Dariusz Iwański, Mariusz Mizera

Źródło: Wróżka nr 12/2002
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl