Serce na dłoni

Robicie coś fantastycznego, nie narzekacie, tylko mówicie, że wszystko jest możliwe! – Jurek Owsiak krzyczy do słuchawki. – Chcę się w to włączyć.

Serce na dłoni Obejrzał w telewizji film dokumentalny o dzieciach z wadami serca, w którym Bohdan Maruszewski mówi, że w Polsce rocznie rodzi się sześć tysięcy takich noworodków, a tylko tysiąc jest poddawanych operacji i wyjaśnia, że są u nas świetni lekarze, którzy nie mają czym leczyć, i dlatego trzeba zebrać pieniądze na sprzęt.

W tej spontanicznej atmosferze rodzi się coś niezwykłego. Bohdan Maruszewski wraz z Jurkiem Owsiakiem tworzą Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
Dobra energia idzie do ludzi, którzy przekazują ją dalej. To było kilkanaście lat temu. Profesor Maruszewski właśnie wrócił z Anglii, gdzie zobaczył, jak leczy się dzieci. Poznał też ludzi, którzy organizują zbiórki pieniędzy na ten cel. Po powrocie postanowił, że musi coś zrobić dla polskich dzieci. Na kartce w ośmiu punktach spisał, jak się do tego zabrać. I tak w Centrum Zdrowia Dziecka otworzył Fundusz na Rzecz Dzieci z Wadami Serca. Później wspólnie z dziennikarzem Wojciechem Iwańskim zrealizował film.

– Odzew był niesłychany. Ludzie zaczęli przysyłać pieniądze. Młodzież, dzieci przynosiły drobne sumy w kopertach. Z listami: „W tym miesiącu rezygnuję z cukierków, całe swoje kieszonkowe przekazuję na ratowanie życia dzieci”.
Tak zaczęliśmy robić Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
Wtedy też powstała fundacja, która zaczęła kupować sprzęt i dzielić się nim z innymi szpitalami w Polsce. Dziś polska kardiochirurgia dziecięca jest w światowej czołówce. Dzieci w 95 procentach wychodzą do domu zdrowe.
– Kiedy widzę dziecko, które śmieje się w drugiej dobie po operacji na otwartym sercu, myślę, że nie ma piękniejszego zawodu niż zawód lekarza. Nie zamieniłbym go na żaden inny. Jestem wdzięczny ojcu za to, że kiedyś wybrał go dla mnie. W młodości nie wiedziałem, w którą stronę pójść, pociągało mnie aktorstwo, socjologia, psychologia. Ojciec zdecydował o medycynie. Nie mylił się, mówiąc, że da mi ogromną satysfakcję. Ten zawód to dar.

reklama

Na swojej drodze spotkał ludzi, którzy utwierdzili go w tym przekonaniu. Mówi, że byli jego przeznaczeniem. Zawsze zjawiali się, by mu pomóc. Gdy z braku punktów za pochodzenie nie dostał się na studia, przez cały rok pracował jako salowy w Klinice Chirurgii Dziecięcej w warszawskim szpitalu na Litewskiej. Ukończył kurs pielęgniarski i na izbie przyjęć spędzał całe dnie. Był zafascynowany tym, co się tam działo. Chciał pracować z dziećmi. Pod okiem doświadczonych lekarzy nauczył się robić pierwsze proste zabiegi chirurgiczne.

– Niezwykli ludzie, którzy potraktowali mnie niemal jak syna. Dawali mi swój czas: jeśli tylko chcesz, jeśli chce ci się zmęczyć, by coś zrobić, to my jesteśmy po to, by ci w tym pomóc. Wszystko odbywało się w atmosferze cudownej motywacji do pracy, pomocy ludziom. To był wspaniały czas w moim życiu.
Doktor Wojciech Kamiński nauczył go podstaw chirurgii, trzymania narzędzi, stosunku do pacjenta. Zaproponował mu pracę w Centrum Zdrowia Dziecka. Tam pojawił się kolejny drogowskaz. Profesor Jarosław Stodulski, który stworzył i prowadził Klinikę Kardiochirurgii Dziecięcej.
– To mój mistrz. Chciałem być taki, jak on. Operować serca, leczyć. Wtedy on powiedział ważne w moim życiu słowa: „Jeśli ktoś ma odwagę dotknąć serca dziecka, to jego ręce muszą być absolutnie czyste”.

Ta symboliczna czystość w stosunku do zawodu, przekonanie, że na pierwszym miejscu jest pacjent, a lekarz pełni rolę służebną, towarzyszy Bohdanowi Maruszewskiemu całe życie.
To jemu i zespołowi lekarzy, którym dziś kieruje, ludzie powierzają najcenniejsze, co mają w życiu: swoje dziecko. Wzbudzić zaufanie i dać nadzieję to dla niego rzecz najważniejsza. Bo psychiczna podpora i wiara w zwycięstwo mogą czynić cuda.
Nad jego biurkiem fotografia syna. Przypomina o tym, co ważne. Gdy rodzice chorego maluszka siadają naprzeciwko ze swoją rozpaczą, on zawsze stara się podjąć decyzję tak, jakby w grę wchodziło życie jego dziecka.

– Zawsze zadaję sobie pytanie – czy sam chciałbym usłyszeć o nieszczęściach, jakie mogą się wydarzyć? Nie. Chciałbym dostać nadzieję. Nikt nie dał nam prawa do jej odbierania. Każde dziecko ma swoją godność. Każdy rodzic. Rozpoznanie medyczne, leczenie, terapia są ważne. Ale nie można zapomnieć o tym, jak istotne jest psychiczne wsparcie.
Wie, że każdy szuka w lekarzu kogoś, kto da poczucie wiary, bezpieczeństwa. Ludzie wychodzą z jego gabinetu z optymizmem w oczach. Z dobrą energią. Ma jej tyle, że może obdarować nią każdego.
Dostał ją kiedyś od innych i przekazuje dalej. Czyjeś cierpienie i ból wywołują w nim chęć natychmiastowej pomocy. Pragnienie walki. To odnosi się do wszystkich istot na Ziemi. Tego nauczyli go rodzice i profesorskie autorytety. Ale nie tylko tego.

Miał 38 lat, za sobą wspaniały okres szkolenia za granicą, właśnie został zastępcą kierownika kliniki, samodzielnie operował, był na drodze do wielkich sukcesów. Wtedy dowiedział się, że ma nowotwór.
– Po pierwszym ogromnym szoku nabrałem przekonania, że się uda, że nie mogę się poddać. I zabrałem się do ciężkiej pracy. Uruchomiłem w sobie pozytywną energię, do wszystkiego miałem dobre nastawienie. Na chemioterapię jeździłem sam, prowadziłem samochód, co może nie było rozsądne, ale bardzo mi pomogło, bo nie straciłem poczucia godności. Mocno wierzyłem w swoje wyleczenie. I wygrałem. Od tamtej walki minęło już kilkanaście lat. Dziś swoją wiarę chcę przekazać ludziom. Tak naprawdę od czasu choroby nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Skoro przeżyłem, to już nic nie jest w stanie mnie zabić. Choroba pomogła mi rozumieć ludzki lęk i cierpienie. Wiem, co czują rodzice chorego dziecka, i staram się im pomóc. Myślę, że trudne doświadczenia były dane mi właśnie po to.

Dzięki pracy zrozumiał, że najważniejszy jest drugi człowiek, dobro, miłość. Nie ma większych wartości. Praca nauczyła go pokory. Jest wdzięczny losowi za wszystkie rzeczy, jakie się zdarzyły, za radosne i za te trudne, bo one uczą najwięcej.
– Kiedy w szpitalu tracimy dziecko, co na szczęście zdarza się rzadko, to czasem przychodzą rodzice. Nie zapomnę, gdy byłem z zespołem lekarskim na odprawie, a do drzwi zapukała mama dziecka, które zmarło. Powiedziała, że chce podziękować, bo wie, że zrobiliśmy wszystko. Takich przeżyć nie sposób opisać. Z tragediami trudno się pogodzić, ale trzeba z nich czerpać wiedzę na przyszłość, zastanowić się, co można poprawić, by ich uniknąć. Tylko tak można iść dalej. Tylko wtedy to ma sens. By móc ludzi wspierać, stara się szukać pozytywnych stron życia. W tym, co go wycisza i zachwyca. Silny dzięki miłości najbliższych. Dzięki radości, jaką dają mu jazda na nartach i żeglowanie. Szuka parków krajobrazowych, stref ciszy i nieznanych akwenów. Bory Tucholskie, Kaszuby, Zielonogórskie, Zalew Czorsztyński. Aktywny wypoczynek.

Wspaniała przyroda, widoki i na szczęście żeglarza fantastyczny wiatr. Tam, w gronie przyjaciół, z którymi wyrusza od lat, szuka piękna i prawdy. To z nich czerpie siły.
– Uciekam od hałasu, zgiełku, wszystkiego, co powoduje niepokój. Nie lubię hoteli, bo zbyt dużo jeżdżę służbowo po świecie, by jeszcze zatrzymywać się w nich prywatnie. By mieć w sobie zapasy dobrej energii, nie oglądam filmów pełnych przemocy, brutalnych. Kiedyś przez pomyłkę znalazłem się w kinie na takim seansie i szybko wyszedłem.

Za to godzinami mogę patrzeć na komedie romantyczne, pełne ciepła i dobrych uczuć. Szukam relaksu, tego, co wprowadza w świetny nastrój. Tego samego szukam też u przyjaciół. Nie konfrontacji i współzawodnictwa, ale ukojenia, wymiany uczuć i poglądów. Nie rozumiem braku tolerancji. Przekonania: tylko to, co ja lubię, szanuję, w co wierzę, jest ważne, a cała reszta nie. Według mnie źródła doskonalenia się, uczenia, inspiracji znajdujemy w różnorodności. Nie zamykam się na ludzi. Nie interesuje mnie, jakiego są wyznania. Liczy się to, jaki człowiek jest, jak odnosi się do życia.  Wierzy, że w ludziach jest więcej dobra niż zła. Tylko trzeba ich do tego dobra zapalić.

Festiwal w Jarocinie na początku lat 90. Myśl przewodnia koncertu to pomoc dzieciom z wadami serca. Wraz z innymi organizatorami Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Bohdan Maruszewski stoi na scenie. I dzieje się coś niezwykłego. Młodzi ludzie, fani jarocińskiego festiwalu, o których pisano wiele złego, wrzucają na scenę worki pełne pieniędzy.
– W życiu spotkałem się z ogromną życzliwością i dobrocią. Orkiestra po kilkunastu latach istnienia niesie wiarę w człowieka. Jest motorem, który daje mi siłę do dalszych działań, do życia. Wszystko, co się w nim zdarzyło, zdarzyło się dzięki ludziom, którzy mają serce na dłoni.

Bohdan Maruszewski daje ludziom nadzieję. Jego wiara w to, że polskim dzieciom chorym na serce można pomóc, zrobiła kilkanaście lat temu ogromne wrażenie na Jurku Owsiaku. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to ich wspólne dzieło.


Magdalena Adaszewska-Chacuk

Źródło: Wróżka nr 1/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl