Cień świętej Góry Synaj

I wtedy rzekł Mojżesz do Pana: Lud nie będzie śmiał podejść do góry Synaj, gdyż zakazałeś mu tego surowo, mówiąc: „Oznacz granicę około góry i ogłoś ją jako świętą”. Księga Wyjścia 19:23

Cień świętej Góry Synaj Pot leje się z czoła, krew pulsuje w skroniach jak oszalała. Po kilku godzinach wspinaczki – szczyt. Góra Synaj. Symbol dla ludu Izraela, święte miejsce dla chrześcijan, szczególne dla muzułmanów.

Pierwsze autokary pojawiają się na parkingu przed Klasztorem Świętej Katarzyny o drugiej w nocy. Przewodnicy rozdają turystom latarki i recytują: „Znajdujemy się u podnóża góry Synaj, zwanej też górą Mojżesza. To tu Pan ukazał się Prorokowi pod postacią gorejącego krzewu i tu przekazał mu tablice z przykazaniami. Na szczycie wznosi się mała kapliczka, nieopodal jaskini, w której przed wiekami schronił się Mojżesz…”.

Riad i Abdul siedzą na kamiennym murku. W skupieniu obserwują turystów. Czasem skinieniem głowy wskażą na kogoś, a potem szeptem wymienią między sobą kilka uwag. Ich śnieżnobiałe zęby połyskują wtedy wesoło w świetle księżyca. Z wyraźną niechęcią, wręcz złowrogo patrzą na swych braci, egipskich przewodników recytujących dalej po angielsku: „To jedna z najwyższych gór na półwyspie Synaj, ma 2285 metrów. Za chwilę rozpoczniemy wspinaczkę. Około piątej, jeszcze przed wschodem słońca, powinniśmy być na szczycie. Kto chce, może wynająć wielbłąda i wjechać na jego grzbiecie tak zwaną wielbłądzią ścieżką, ale ostatni odcinek, 750 kamiennych stopni, i tak trzeba pokonać pieszo”.

Te 750 Pokutnych Stopni, które nieznany z imienia mnich latami wykuwał w skale, by zadośćuczynić popełnionej zbrodni, to rewir Riada, Abdula i kilkunastu innych wyrostków z wioski Watija. Tu, na dole, nikt ich jeszcze nie potrzebuje. Turyści rześcy i wypoczęci, w pełni sił po obfitej hotelowej kolacji, podnieceni czekającą ich eskapadą. Ale tam, na górze, po trzech godzinach marszu, nogi jak z ołowiu, pot leje się z czoła, zadyszka. Krew pulsuje w skroniach włoskich, francuskich i niemieckich seniorów. Jedni siadają na skale, próbując złapać oddech, inni ostatkiem sił powłóczą nogami, wypatrując wierzchołka. I wtedy właśnie, jak aniołowie z nieba, zjawiają się „pomocnicy”. Plecak za ciężki? Nie ma sprawy, za pięć dolarów wniosę na szczyt i zniosę na dół. Za pomocne męskie ramię leciwa niemiecka pątniczka płaci 20 euro, za pokazanie skrótu i asekurację podczas wspinaczki wystarczy dziesięć.

reklama

Klasztor Świętej Katarzyny.Cenę można negocjować. Targowanie się w świecie arabskim to wszak codzienny rytuał. Ale te negocjacje są dla chłopaków z Watija rodzajem ruletki. Raz wygrasz, innym razem przegrasz. Zgadzasz się za 15 dolarów wnieść na plecach dzieciaka jakichś polskich turystów, ale nie wiesz, czy kilka metrów wyżej nie siedzi na kamieniu omdlała babcia ze Szwajcarii, która dałaby dwa razy więcej, byle tylko wciągnąć ją na górę. Insz Allah! – nieodgadnione są wyroki Pana.

Różne ścieżki, ten sam szczyt

Synaj. Jak nigdzie indziej na świecie, krzyżują się tu drogi trzech wielkich religii, bo stoimy u szczytu góry, która jest symbolem dla ludu Izraela, a miejscem świętym dla chrześcijan i muzułmanów. Budda miał powiedzieć kiedyś: „Różne religie to różne ścieżki, które wiodą na ten sam szczyt”. Ta zgrabna sentencja przemawia na Synaju do wyobraźni i jeśli gdziekolwiek religijny ekumenizm wciela się w życie, to właśnie tu: ramię w ramię wspinają się na szczyt góry żyd i chrześcijanin, grekokatolik i sefardyjczyk, świadek Jehowy i protestant.

Sprzedawca pamiątek, jeden z chłopaków z pobliskiej wioski Watija.Jednak kobieta – jeden dolar

Ten ekumenizm widoczny jest nawet w tutejszej architekturze. Na dziedzińcu monastyru Świętej Katarzyny wznosi się… muzułmański meczet z X wieku, który służył niegdyś wyznawcom Mahometa przemierzającym karawanami półwysep Synaj. I choć niektórzy widzą w nim czytelny znak tego, że chrześcijański klasztor podlega muzułmańskiej władzy, to jednak przede wszystkim jest dowodem na to, że z pozoru różne religie mogą zgodnie koegzystować. Oczywiście, nie zawsze tak było, bo to przecież na Synaju krzyżowcy walczyli z muzułmanami i Izraelczycy z Arabami. To między innymi Synaj stał się zarzewiem trwającego do dziś konfliktu palestyńsko-izraelskiego.

Czym innym jednak świat wielkiej polityki i międzynarodowych interesów, a czym innym wzajemne relacje zwykłych ludzi. Tymczasem pątnicy są już wysoko, w miejscu, gdzie zaczynają się kamienne schody. Stoi tu niewielka, pokryta trzciną budowla. To prawdopodobnie najdroższa toaleta świata. Szefem jest Schokri. W małym miasteczku Dahab, 50 kilometrów na zachód od Synaju, uchodzi za krezusa. Schokri nie lubi mężczyzn.
– Mężczyzna – wyjaśnia – schowa się za skałę i nie ma z niego pożytku. Co innego kobieta. Kobieta potrzebuje spokoju.

Jedna kobieta to jeden dolar. Schokri nie robi wyjątków. Zapomniałaś pieniędzy – twój problem. Codziennie na parking u podnóża świętej góry zajeżdża kilkadziesiąt autobusów. W każdym setka turystów. Statystycznie połowa to kobiety. Niech nawet co czwarta skorzysta z toalety, to i tak wystarcza, aby Schokri przed zachodem słońca miał kieszenie wypchane banknotami.

Około 10 rano turyści wyruszają w męczącą drogę powrotną.Wszystkie kolory świata

Abdul taszczy plecak i kamerę jakiegoś Włocha. Riad podtrzymuje na ciele i duchu niemiecką rencistkę, której od pół godziny na pytanie „Jak daleko jeszcze?” odpowiada: „Five minute”.
Anis przyczepił się do jakiejś polskiej dziewczyny, która wcale nie chce pomocy. Chłopaki z Watija podśmiewają się z niego, bo znów próbuje szczęścia. Rok temu, gdy jego pomocna dłoń znalazła się nie tam, gdzie powinna, dostał w twarz od młodej Rosjanki. Dla arabskiego mężczyzny to zniewaga, ale Anis wciąż obmacuje w ciemnościach turystki.

Kobiety to wielki problem dla chłopców z Synaju. Słońce świeci codziennie, pikantna i bogata w afrodyzjaki kuchnia dodaje animuszu, a dziewczyny pozamykane w domach, owinięte w hidżab, niedostępne jak zakazany owoc. Tu nie przytulisz się na dyskotece do zgrabnej rówieśniczki, nie umówisz się z narzeczoną do kina, nie pójdziesz na randkę do parku. Możesz jedynie wysłać kuzyna w swaty do rodziców młodej panny z sąsiedztwa. Ale oni spytają wtedy: „A gdzie twój dom i samochód? Gdzie twoje wielbłądy? Gdzie pracujesz? Co masz? Kim jesteś?”. Anis ma dżinsy, bluzę z kapturem i adidasy „made in china”, więc pozostaje mu podziwianie pięknych blond-turystek, o których potem marzy przed zaś- nięciem i myśli o poranku…

Słońce pomału wynurza się z wód Zatoki Akaba. Na horyzoncie wszystkie kolory świata. Spowite mgłą góry przybrały teraz barwę miedzi i tworzą oszałamiający widok: majestatyczny i tajem- niczy. Przy dobrej pogodzie widać stąd wybrzeże Arabii Saudyjskiej, ale większość turystów interesuje się tylko wschodzącym słońcem. Uruchamiają kamery i wyobraźnię, bo stoimy przecież w miejscu objawienia. Opisanym w Biblii i wymienionym w Koranie. Tutaj Mojżesz otrzymał tablice, a Eliasz usłyszał głos Pana. Migawki aparatów szeleszczą jak stado chrabąszczy. Grupa prawosławnych Rosjan pokłóciła się z hiszpańskimi żydami o miejsce na skalnym tarasie. Obydwie grupy przygotowały spektakl: poprzebierani w kolorowe stroje Rosjanie misterium, a Hiszpanie koncert sefardyjskich pieśni o wędrówce ludu Izraela do ziemi obiecanej. W końcu dochodzą do porozumienia.

Misterium o wschodzie słońca. Najważniejsze to zdążyć, nim góry przybiorą barwę miedzi.Pan nam się objawił

Słońce już wysoko. Pomału można schodzić na dół. W połowie drogi wpadam na rześkiego 60-latka. To Walter. Pochodzi ze Szwajcarii, ale całe dorosłe życie spędził w Watykanie. W Gwardii Papieskiej. Teraz jeździ po świecie, by obejrzeć miejsca, o których tyle się nasłuchał w czasie swej służby.
– To tu po raz pierwszy Pan się nam objawił – głośno myśli Walter.
– A teraz my objawiamy się Jemu – odpowiadam.
– Taak… i pomyśleć, że to tutaj Bóg wymyślił dla nas te dziesięć najważniejszych praw i przekazał je Mojżeszowi – kontynuuje swe rozważania Szwajcar.
– A może my sami je wymyśliliśmy, by uczynić życie znośniejszym lub wręcz przeciwnie – aby jeszcze bardziej je skomplikować?
Walter długo myśli, a potem pyta, czy mam prawo jazdy. Wynajmie jutro samochód i pojedziemy do Jerozolimy. To przecież niedaleko stąd. On płaci, ja prowadzę. Po drodze pogadamy o życiu.
– Nie mogę, przyjacielu – odpowiadam. – Jeszcze w tym roku chcę jechać do Libii. Z izraelską pieczątką w paszporcie będą mnie uważać za agenta Mossadu. Pewnie w ogóle nie dostanę wizy.
Szwajcar kiwa głową ze zrozumieniem. W dole, na strzelistej dzwonnicy monastyru błyszczy w słońcu złoty krzyż.


Piotr Jaskólski

Źródło: Wróżka nr 4/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl