Strona 2 z 3
Ale apetyt czy głód? Ciągły głód rodzi frustrację.
D.L.: Znam ludzi, którzy tak żyją. Bo chyba spełniają się na potrzeby innych, dla innych i przez innych. Ale tego spełnienia oni sami nie potrafią odczuć. Najgorszy sposób. Zostawia pustkę. Kiedy gasną światła i milkną brawa, po źle, nieumiejętnie rozumianym szczęściu nie ma nawet śladu.
Zastanawiam się, czy są ludzie, którzy po prostu nie potrafią odczuwać spełnienia. Że to osobowościowe uwarunkowania pozwalają nam bądź nie odczuwać na przykład satysfakcję z tego, co już udało się osiągnąć.
D.L.: Myślę, że to powszechny problem. Nie widzimy tego, co mamy. Z tego „głodnego ducha” rodzi się demon. Dlatego psychologowie zaczynają pracę właśnie od powiedzenia: „Zobacz, co już się udało, rozejrzyj się, co masz wokół siebie. Zobacz ludzi, którzy są i to, co już zbudowałeś”.
A.S.: Są oczywiście ludzie neurotyczni, obciążeni w dzieciństwie, którzy nie są w stanie doznać stanu spełnienia. Cokolwiek od świata by dostali, nie potrafią tego docenić. Nie umieją ani dawać, ani brać. Ale dla mnie spełnienie nie wiąże się, tak jak pani wspomniała, z chwilą. Z chwilą może wiązać się spokój albo niepokój, zadowolenie z siebie, niezadowolenie z siebie. Spełnienie, podobnie jak szczęście, jest dla mnie jednak tym stanem ponad codzienną huśtawką, codziennymi trudnościami. I kiedy generalnie czujemy się spełnieni, wtedy potknięcia nie wytrącają nas z równowagi. Są po prostu sprawą do załatwienia, ale nie podgryzają stale naszej własnej wartości.
Żyjemy z takim cywilizacyjnym obciążeniem czekania na nieznane, ale z założenia „lepsze”?
H.M.: Pamiętam, miałam wtedy może 12 lat, słuchałam z moją rodziną jakieś audycji w radiu. Dotyczyła plagi depresji w Stanach Zjednoczonych. Pukaliśmy się w głowę i zastanawialiśmy, że Amerykanom musi się strasznie nudzić, skoro mają czas na takie choroby. Dzisiaj widzę, jak bardzo dotyczy ona mojego pokolenia. Robimy coś, działamy, ciągle biegniemy i ciągle pada pytanie: Ok, zrobione, ale co dalej? To jest obsesja. W ten sposób na pewno nie można się realizować.
A.S.: I znowu pojawia się kultura masowa ze swoim systemem przymusu. Ludzie, którzy mogliby czuć się zadowoleni z życia, permanentnie czują się nieszczęśliwi. Najpierw młode dziewczynki wpatrzone w ideał urody, dorosłe kobiety wpatrzone w fikcyjne obrazy rodzinnego szczęścia, nawet macierzyństwo jest „lukrowane”.
D.L.: Przystawiasz dziecko do piersi, a mleko leci strumieniami…
H.M.: Tak, myślałam, że mój synek będzie słodko spał, ja będę brać go na ręce, aż obudzimy się któregoś dnia i będzie miał siedem lat.
reklama
I będziecie się bezwarunkowo kochać. A.S.: I tak całe nasze życie, każdy jego wymiar i przedział czasowy, ujęte są w nierealne obrazy rodem z kultury masowej. Szczęśliwie, jak tu siedzimy, nie jesteśmy ich niewolnicami, ale trudno się dziwić, że trudno dziś o spełnienie.
H.M.: Szczególnie kobietom, które w pewnym momencie mają koncertowo podzielić swoje życie na dwa, równoległe.
D.L.: Uknułam nawet takie powiedzenie „niewidzialna robota”. Pranie, sprzątanie, gotowanie, matkowanie. Wszystko, co robimy przez te długie godziny, kiedy mogłybyśmy zrobić coś pożytecznego.
A.S.: Niektóre feministki to wszystko podliczyły, przemnożyły i wyszło im, że praca domowa przy jednym dziecku jest warta ponad 2 tysiące złotych miesięcznie. Mówimy, oczywiście, wyłącznie o technicznych czynnościach.
D.L.: O, to nikogo na mnie nie stać!
K.D.: Ale kobiety wypluły już dzisiaj ten patriarchalny knebel. Mówią, walczą, nawet chwilami drapieżnie się realizują.
Skoro mamy tyle pól i na wszystkich frontach trwa walka, tym bardziej powinnyśmy czuć się spełnione. A mówicie, że jest odwrotnie. D.L.: Bo to chyba jednak nie wystarczy też czuć samej, że daje się radę.
Potrzebne jest uznanie? Ale jak wcześniej mówiłaś, ono samo też nie wystarcza. To by znaczyło, że spełnienie płynie też z wymiany energii między ludźmi? Z dawania i brania? K.D.: Umiejętnego, żeby właśnie nie spełniać się, odpowiadając na czyjeś oczekiwania.
D.L.: Ostatnio złapałam się na tym, jak po trudnej rozmowie powiedziałam sobie w myślach: Brawo, Dorota, aleś to świetnie zrobiła!
H.M.: Bo oczywiście potrzebujemy uznania, ale chwilę potem, jak sami siebie uznamy. Za mądrych, wartościowych.
A.S.: Bardzo podobało mi się, kiedy mówiła pani o tym nagradzaniu siebie samej. Każdy ma na to swoje sposoby. Ja na przykład uważam za powód do zadowolenia fakt, że udaje mi się łączyć poszczególne sfery życia. Bardzo często, kiedy coś mi się nie udaje, staram się przeanalizować błędy i powiedzieć sobie, że następnym razem lepiej się postaram. I nie przejmować się opiniami innych. Zresztą mam poczucie, że to jest urojenie, że nasza osoba tak bardzo obchodzi innych. Nasze zalety, nasze wady. Nie szukam więc informacji zwrotnej, to mi zresztą bardzo pomogło, kiedy urodziła się Cela, moja niepełnosprawna córka. Wszyscy pytali mnie, jak przyjmuję reakcje ludzi. Wcale ich nie dostrzegam. Szukamy u innych akceptacji naszej osoby tak jakby to miało nam coś wypełnić, zastąpić. Spełnić nas.
K.D.: A może w ogóle słowo „spełnienie” to hasło ukute przeciwko nam?
D.L.: Jak jakiś program, który ma nas do czegoś zobowiązywać.
K.D.: Myślę, że szczęśliwie przychodzi jednak taki moment, kiedy coś o sobie wiemy. I nie będę już stawiać wszystkiego na to, że spełnię się w tym, co mi wcześniej kilka razy nie wyszło.
D.L.: Zdarza się też niezgoda na to, co potrafimy, na to, w czym moglibyśmy się realizować, to bardzo niszczy.
A.S.: Albo upatruje się spełnienia w czymś, co jest iluzoryczne. Sama mam takie doświadczenie. Całe życie chodziliśmy z mężem po górach na wędrówki z plecakami. W każdej miejscowości oglądaliśmy domki do kupienia. Tylko w górach. Najpierw był Beskid Niski, potem Gorce. No i wreszcie się znalazł. Piękny, niedrogi, drewniany.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.