Szczęśliwa i z pomysłami
Helena Lewandowska miała marzenia i wiele talentów. Ale co z tego, skoro brakowało jej cierpliwości, aby je rozwijać.
– Miałam wiele pomysłów na siebie. Ale żadnego nie potrafiłam doprowadzić do końca – mówi dziś tancerka flamenco. To ona wymyśliła kufajki, które w latach 70. wstawiała do butików. Nosiła je potem cała Polska. Potem szyła kolorowe suknie z podkoszulka wykończonego koronką, a dół był z pofarbowanej pieluchy. Też miały wzięcie. Była projektantką skórzanej biżuterii. Zajmowała się dekoratorstwem wnętrz. Tańczyła w rewii. Ale też szybko miała dość. Marzyła o studiach na ASP, ale nie pojawiła się na egzaminach. Chciała zdawać do szkoły muzycznej, ale skończyło się na dobrych chęciach…
By zmienić swoje życie, trzeba odwagi. I pragnienia radości.
W młodości i w poprzednim ustroju dużo zarabiała. Stać ją było na wiele. Niestety, piła, i to coraz więcej. Pieniądze szybko się kończyły.
Skończył się i socjalizm, przyszły trudniejsze lata. Pracowała, szyjąc na zamówienie sukienki. Musiała utrzymać syna, bo jej małżeństwo się rozpadło.
Piotr, dziś student architektury, jest szalenie uzdolniony, ale w przeciwieństwie do niej konsekwentny.
– Wygrywa konkursy, m.in. dostał wraz z zespołem architektów nagrodę za projekt na zagospodarowanie terenów przy Stadionie Narodowym w Warszawie, jest mądry i dojrzały – mówi Helena.
Miała 45 lat, kiedy oprzytomniała. Ciężka choroba, szpital, operacja. Niepewność, czy będzie sprawna. Ale wyszła z tego obronną ręką. Przestała pić. Po raz pierwszy zastanowiła się nad swoim życiem. Zrobiła bilans. Wyszedł smutno.
– Zobaczyłam na trzeźwo ruinę swojego życia. Przez 25 lat piłam i pracowałam po to, aby się napić – wyznaje.
Postanowiła zacząć wszystko od nowa. Po kilku latach pracy nad sobą udało jej się uporządkować życie. Miała już stałe zajęcie (szyła fantazyjne zasłony na okna), ukochanego mężczyznę, który dawał oparcie i dorosłego syna, na którego patrzyła z dumą. Ale w pewnym momencie poczuła pustkę. Życie nagle przestało ją cieszyć.
– Wiedziałam, że muszę znaleźć zajęcie, które mnie poruszy – mówi Helena. Zdecydował przypadek. Koleżanka wzięła ją na koncert flamenco. Wróciła do domu odmieniona. – Zauroczył mnie ten rytm.
Bilans zysków i strat. Czy talent odkopany w starszym wieku zawsze cieszy? Czy nie rodzi frustracji, że w walce z młodymi trudno osiągnąć mistrzostwo? Po co w ogóle się starać, skoro na prawdziwe sukcesy jest już za późno…
Helena: – Czasami myślę, że nigdy nie dorównam w tańcu moim młodszym koleżankom. Nie umiem tak wysoko podnieść rąk, moje ciało też nie ma już takiej giętkości. Na pewno też nie zostanę nauczycielką tańca, chociaż bardzo bym chciała. Ale czy to jest najważniejsze? Flamenco daje mi radość i motywację do działania. Jest motorem mojego życia. Nigdy nie przestanę tańczyć.
Ewa: – Bez malowania byłoby mi smutno. Teraz to mój chleb powszedni. Mam taki pogląd na temat talentów, że to nieważne, w jakim momencie życia je odkryjemy czy odkopiemy. Przecież o sukcesach decyduje jedynie nasza ciężka praca. A młodość nie zawsze daje na to gwarancję. Ja mam ciągle wrażenie, że sporo jest jeszcze przede mną. Ostatnio wzięłam się za lepienie figurek. Może zostanę rzeźbiarką?
Marta: – Dzięki fotografii jestem nie tylko szczęśliwym człowiekiem, ale także lepszą żoną i bardziej cieszy mnie macierzyństwo. Aby zmienić swoje życie, trzeba mieć dużo odwagi oraz pragnienie radości. A radość dodaje sił. Jeśli wchodzimy na nową drogę zawodową w późnym wieku, a mamy świadomość konkurencji ze strony młodszych, to trzeba pocieszać się właśnie radością, którą się ma z pracy. I wtedy jesteśmy w stanie nadgonić te różnice. Bo jak człowiek zaczyna odczuwać satysfakcję i radość, to daje to niesamowitego kopa, żeby się nie poddawać i rozwijać dalej.
Barbara Jagas
Fot.: Elżbieta Socharska, Justyna Kadłubiska-Duthel
dla zalogowanych użytkowników serwisu.