Stacze naciągacze

Żyją z tego, że są z innej bajki. Podobno byli jużw starożytnym Rzymie.Żywe posągi naszych ulic.

Stacze naciągaczeTakiego nagromadzenia przebierańców, jak podczas niedawnego wypadu do Krakowa, nie widziałam nigdzie. Typy, jakich Fellini by nie wymyślił. Dostają datki za niebanalny wygląd i za uatrakcyjnianie zdjęć turystów.

Najpierw człowiek ubrany na żółto, z pomalowaną na purpurowo twarzą, namawiał dziecko na wspólne zdjęcie. Dalej pionier z Dzikiego Zachodu, nie wiedzieć czemu z gębą w złotej farbie. Może aluzja do gorączki złota? Następnie kobieta w czarnym trykocie, z uczernionym obliczem. Dookoła bioder – spódniczka z rafii, w miejscu piersi dwa dyndające wałki. Parodia Murzynki?!

Niejedyny Kraków bogaty w staczy/naciągaczy. Pełno ich w każdym miejscu odwiedzanym przez turystów. Najwięcej jest przebierańców, nawiązujących wyglądem do charakteru obstawianego obiektu. Średniowieczni trubadurzy pasują do zamku Warwick, Mozarty do wiedeńskiej opery, a arlekiny do placu św. Marka w Wenecji.

Niektórzy działają na przekór tradycji. W Rzymie, nieopodal Hiszpańskich Schodów, zauważyłam mężczyznę w XVIII-wiecznym surducie. Do tego miał podwinięte dżinsy, białe pończochy i adidasy. W Maladze, przy rodzinnym domu Picassa, widziałam sobowtóra Elvisa Presleya – a przecież król tam nie koncertował! Ale czasem element zaskoczenia działa jak najlepsza reklama. Nie zapomnę wrażenia, jakie zrobili na mnie połykacze ognia, kiedy po raz pierwszy – w 1979 roku – stanęłam przed paryskim Centre Pompidou. Jarmark cudów dla ludu u stóp świątyni współczesnej sztuki.

reklama

Korzenie „żywych obrazów” sięgają czasów, kiedy możni urozmaicali sobie uroczystości i uczty specjalnymi kreacjami. Zdarzało się też, że występowali w rolach żywych posągów, a podziwiał ich lud. Podczas koronacji, królewskich ślubów, odbierania przysięgi na wierność, nadawania państwowych godności, udzielania błogosławieństw – główni bohaterowie zamierali w wyszukanych pozach, żeby obraz wrył się w pamięć gawiedzi.

Szczyty popularności zdobyli „stacze” w XIX stuleciu. Europa zainteresowała się historią, a przy okazji – historycznym kostiumem. Wydawano etnograficzne albumy z ludowymi strojami i katalogi kostiumów z dawnych epok. Modne było też gromadzenie oryginałów. Twórcy przywozili z egzotycznych miejsc ubiory, broń, przedmioty codziennego użytku. Wszystko to trafiało do żywych obrazów.

Stacze naciągaczeModa na żywe posągi dotarła też do carskiej Rosji, o czym wspominał w pamiętnikach awangardowy artysta, Aleksander Rodczenko. Jego papa, bezrolny chłop, za niezłe honorarium przyoblekał się w trykoty imitujące nagość i przed balem udawał antyczną rzeźbę przy wejściu do pałacu. Balowiczki szybko odkryły oszustwo i muskając wachlarzami klejnoty „posągów”, starały się je ożywić…

To jednak była amatorszczyzna. Zawodowcy mieli przygotowanie naukowe. W imperialnym Wiedniu za guru artystycznej maskarady uchodził malarz Hans Makart. Damy z towarzystwa zabiegały o portret u mistrza, z drżeniem serca oczekując chwili, kiedy ucharakteryzuje je na boginie, heroiny czy postaci z dramatów.

Sam Makart przy pracy udawał księcia, z kaprysu oddającego się sztuce. Jego talent inscenizacyjny rozkwitł przy okazji srebrnych godów cesarza Franciszka Józefa i cesarzowej Sisi. Zorganizował wtedy korowód, do którego zaangażował około 14 tysięcy statystów i kilkaset postaci pierwszoplanowych.

Przez miasto przetoczył się m.in. pochód reprezentantów dawnych rzemieślniczych cechów. Żeby uwiecznić przemarsz, trzeba było zatrzymać ruch – tego wymagały ówczesne aparaty fotograficzne. I tak powstał najbardziej tłumny na świecie żywy obraz.


Monika Małkowska
fot. shutterstock.com

Źródło: Wróżka nr 8/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl