Uroda spod noża

Branca nacinał płat skóry na ramieniu, a następnie przykładał go do okaleczonego nosaTwarz na ramieniu?
Medycyna estetyczna rozwijała się także w Cesarstwie Rzymskim. Piękno nagiego ciała wysławiali artyści i poeci wszelkiej maści, czas chętnie spędzano w publicznych łaźniach, więc kwestia cielesnej urody była istotna. W tekście encyklopedysty Aulusa Corneliusa Celsusa „De re medica” znajdziemy pobieżne opisy najpopularniejszych zabiegów. Było to obrzezanie – właśnie z powodów estetycznych! – oraz… pomniejszenie piersi. To ostatnie dotyczyło otyłych mężczyzn, których widok wzbudzał wśród bywalców łaźni spore obrzydzenie.

Ze względu na popularność walk gladiatorów oraz liczne operacje wojskowe Imperium chirurdzy mieli możliwość szkolić się w naprawianiu uszkodzonych nosów i uszu. Trudno tu jednak mówić o prawdziwej rekonstrukcji. Najlepszym przykładem historia cesarza Justyniana II. Został on obalony przez obywateli, którym nie w smak były wysokie podatki i skłonność cesarza do wystawnego stylu życia. Aby nie mógł już wrócić do polityki, obcięto mu nos. Justynian jednak odzyskał władzę, a swym poddanym pokazał się zaopatrzony w całkiem nowy nos – ze szczerego złota.

Problem odciętego czy uszkodzonego nosa był również obiektem rozważań medyków średniowiecznych. Hinduska „Suśrata” dotarła do Europy dzięki arabskim tłumaczeniom, wydaje się więc, że metoda odcięcia skóry z policzka czy czoła była tutaj znana. Jednak w XIV w. Włoch Branca di Branca opracował nieco inną metodę.

reklama

Operacja była trudna i czasochłonna, na dodatek strasznie męcząca. Branca nacinał płat skóry na ramieniu, a następnie przykładał go do okaleczonego nosa. Przez kilka tygodni nieszczęśliwy pacjent musiał chodzić dzień i noc z ręką przy twarzy. Gra była warta świeczki, bo chirurg liczył, że tkanka skórna przyjmie się w nowym miejscu. Wtedy wystarczyło tylko odciąć ją od ręki i nos był gotowy.

Technika została dopracowana do perfekcji przez innego Włocha, Gasparo Tagliacozziego, który napisał także książkę uznawaną za pierwszy podręcznik chirurgii plastycznej. Wydana w 1597 r. „De curtorum chirurgia” podkreślała rosnącą potrzebę rozwoju tej dziedziny nauki z powodu „ciągłych pojedynków, ulicznych bójek i innych starć uzbrojonych mężów”.

Grzeszna szpetota
Tagliacozzi zauważał nie tylko medyczny, ale i psychologiczny aspekt poprawy urody. Dobra kondycja fizyczna i ładny wygląd to źródło dobrego samopoczucia. Podejście to było niespotykane w czasach, gdy wszelka cielesna deformacja uznawana była za karę za grzechy. Rzecz szczególnie dotyczyła nosa, bo nie tylko bywał on właścicielowi odcinany, ale ulegał deformacji pod wpływem choroby. Chodzi o syfilis. Jednym z objawów jest zapadanie się nosa z powodu uszkodzenia kości. Syfilityczny nos bywał przekleństwem panienek na wydaniu, na ogół Bogu ducha winnych, bo objaw ten występuje w przypadku kiły dziedzicznej. O tym jednak póki co nie wiedziano, więc biedne dziewuszki spotykały się z powszechnym ostracyzmem i na ślub nie miały szans. Tagliacozzi próbował im pomagać, rozważając przy tym etyczne kwestie takich operacji. Czy bowiem narzeczony miał prawo odmówić damie z „przyprawionym” nosem?

Spuścizna włoskiego lekarza została po jego śmierci zapomniana i dopiero na przełomie XVIII i XIX w. zaczęto interesować się rekonstrukcją uszkodzonych części ciała. W 1818 r. niemiecki lekarz urodzony w Warszawie, Karl Ferdinand Graefe ukuł termin „chirurgia plastyczna”. Wywodził go od greckiego słowa „plastikos” oznaczającego „nadawanie kształtu”. Greafe zajmował się przede wszystkim rekonstrukcją nosów, ale operował też powieki i rozszczepione podniebienia. Podobnie jak Tagliacozzi walczył o to, by medycynę estetyczną uznać za prawowitą gałąź chirurgii. Jako pierwszy użył terminu „rhinoplastyka” do opisania procedur odtwarzania nosa. Być może jego pionierskie zabiegi stałyby się bardziej popularne, gdyby udało mu się przeprowadzić zabieg życia. W 1840 r. miał zoperować powieki samego następcy tronu. Niestety, będąc już na miejscu, w Hanowerze, nieoczekiwanie zmarł.

Poprawianie matki natury
Chirurdzy XIX w. do nowej dyscypliny podchodzili nieufnie. Wielu z nich uważało, że „bożego dzieła poprawiać nie należy”. Próbowano rekonstruować nosy i naprawiać rozszczepione podniebienia, ale o „upiększaniu” nikt nie myślał. Pionierem takiego podejścia stał się amerykański chirurg Charles C. Miller. W licznych artykułach zwracał uwagę na to, jak bardzo ludziom – a zwłaszcza kobietom – zależy na pięknym wyglądzie. Z goryczą pisał, że dziś jego pomysł na „chirurgię rysów twarzy” spotyka się ze śmiechem kolegów, ale przyszłość z pewnością jemu przyzna rację.

Źródło: Wróżka nr 7/2012
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl