Dziewczyna w sukience w grochy

Ruszka wreszcie przyniosła dobre wiadomości. Diana jest już po zabiegu w Niemczech. Lekarze wypalali czerniaka spod oka, nie usuwając gałki. Diana czuła straszny ból, ale wszystko zniosła, żeby ocalić oko. Bo jak studentka ASP, przyszła malarka, mogłaby pracować tylko z jednym? Działka też ocaleje, bo operacja zostanie zrefundowana przez fundusz zdrowia. Po prostu wszystko układa się cudownie.

Kiedy matka dowiedziała się o chorobie Diany, prawie sama się rozchorowała, ale teraz wprost tryska szczęściem. To najlepsza pora, żeby przedstawić Ignacego rodzicom. Czy ma dobry garnitur? Co, od matury? Przecież musi być kompletnie niemodny. Diana pożyczy mu pieniądze, a on odda jej w ratach. Zgoda? Ignacy zaproponował inne rozwiązanie. Pożyczy od kolegi. On też jest wysoki i szczupły. – Na zaręczyny w pożyczonym garniturze? – skrzywiła się Ruszka. – Nigdy w życiu.  

Miała w twarzy coś tak świetlistego, że aż się zatrzymałCo za szczęście, że ją zobaczyłem

Rodzice zaprosili Ignacego na obiad. Byli odświętnie ubrani i czekali, siedząc w fotelach.
– Córka powiedziała – odezwała się mama – że pan studiuje i pracuje naukowo…
– Naukowo to jeszcze nie – przerwał Ignacy – ale w moim markecie…
– Ma świetne wyniki, zostanie asystentem – szybko powiedziała Ruszka. – I na pewno będzie kiedyś wielką szychą w NASA.

A właściwie dlaczego by nie w NASA, pomyślał Ignacy. Ruszka potrafi wytyczać wysokie cele. Co za szczęście, że ją spotkałem. Rozejrzał się po mieszkaniu. Było w nim pełno starych mebli i obrazów.

– To z naszego domu pod Warszawą – powiedziała mama Ruszki. – Domu już nie ma. Został tylko przylegający do niego plac, teraz zupełnie zarośnięty. Trzeba było, niestety, sprzedać 1000 metrów, choć to jest zaledwie fragment działki. Diana musi dojeżdżać do Niemiec na konsultacje i trzeba było na to przygotować pieniądze. – A koza? – spytał Ignacy. – Koza nie żyje. Diana pojechała po operacji do sanatorium. Nie może się o tym dowiedzieć. Mogłoby się to odbić na jej zdrowiu. Tak jak na zdrowiu psa. Odkąd nie jeździ z Dianą na działkę, marnieje, jego futro przestało być lśniące. Może Ignacy chciałby zobaczyć prace Diany?

reklama

W sąsiednim pokoju na ścianach wisiały martwe natury i krajobrazy. Prawie nie było postaci ludzkich. Na jednym z obrazów stała dziewczyna z rozwianymi włosami, oparta o brązową parasolkę z czerwonym szpicem. – Kto to jest? – spytał bez tchu. –To ostatni obraz Diany. Namalowała siebie po skoku przez kałużę. W miesiąc później zachorowała na raka.

Nikogo nie kochałam tak jak ciebie

Ruszka znów przyszła z dobrą wiadomością. Co prawda Diana musi znów jechać na operację, bo raka nie zdołano wypalić do końca. Trzeba go usunąć, ale bez dodatkowych opłat. Co za szczęście. Ignacy też miał wiadomość, złą i dobrą. Jego matka zachorowała na zapalenie stawów i musi przyjechać do Warszawy na konsultacje. A dobrą – że będzie mogła w końcu poznać Ruszkę. – Wobec tego moi rodzice zaproszą ciebie i mamę na obiad – powiedziała Ruszka.

Wizyta u lekarza przeciągnęła się, więc Ignacy z matką weszli trochę spóźnieni.
– Zapraszamy do stołu – powiedzieli rodzice.
– Powiedz swojej matce – powiedziała szeptem Ruszka, kiedy przez chwilę zostali sami – żeby zdjęła chustkę. Co to za pomysł wchodzić do mieszkania obcych ludzi w chustce. Czy ona nie ma czapki? I czy mam ją pocałować w rękę? Słyszałam, że wiejskie kobiety wymagają, żeby przyszłe synowe to zrobiły.
– To nie jest wiejska kobieta, tylko moja mama – powiedział sucho Ignacy.

Weszli do salonu. Matka już siedziała przy stole. Rozmowa nie kleiła się.
– Syn zatelefonował do mnie, że macie państwo kłopot z kozą. Chętnie tę kozę zabiorę do siebie. To jest niekłopotliwe zwierzę, bo wszystko je. Słyszałam, że kozie mleko jest dobrym lekarstwem na alergię u małych dzieci. Kiedy więc dzieci syna przyjadą do mnie na wakacje, a będą miały, co nie daj Boże, alergię, mleko kozy się przyda.
– Niestety – powiedziała matka Ruszki – szopa kozy stała na części placu, którą musieliśmy sprzedać. Nie mogliśmy przecież jej trzymać pod gołym niebem.

Przy deserze Ruszka powiedziała, że kiedy tylko Diana wróci z Niemiec, urządzi się uroczyste zaręczyny. Najlepiej w kawiarni. Już przygotowała listę gości. Ignacy, jeśli będzie chciał, może dopisać do niej swoich.
– Może jeszcze za wcześnie – powiedział cicho. – Za mało się znamy, może warto byłoby…
– Kocham cię – powiedziała twardo Ruszka. – Miałam kilku narzeczonych, ale nikogo nie kochałam tak jak ciebie. Chcę z tobą być. Może kiedyś będziemy mieli dzieci. Zaręczyny muszą być i to szybko.
Przy deserze matka Ignacego powiedziała, że niezbyt dobrze się czuje. Jej pociąg zresztą niedługo odjeżdża, musi się więc pożegnać.  

Jaką miałaś na sobie sukienkę?

Wieczorem zadzwonił telefon. Odezwał się miły głos: – Nazywam się Kasia. Po powrocie ze Stanów – byłam tam na stypendium – zobaczyłam na tablicy ogłoszeń w mojej uczelni pana prośbę o kontakt. To dziwne, że ta kartka wisiała tyle czasu. Jakby na mnie czekała. Dlatego od razu zadzwoniłam.
– Jaką miałaś na sobie wtedy sukienkę? – krzyknął Ignacy.
– Białą w granatowe grochy – powiedziała Kasia. – Zapamiętałam ten dzień, to zdarzenie i często do niego wracałam myślami.
– A sandały? – znów krzyczał do słuchawki.
– Miałam zwyczajne sandały, tyle że od jednego odpadł mi obcas. No więc, Janie Skrzetuski? Spotkamy się jeszcze, czy mam wspomnienie znad błota wstawić do lamusa?
– Od razu, natychmiast – krzyczał. – Musisz przyjść, rzuć wszystko. Przecież powiedziałem, że zostaniesz moją żoną.


Barbara Pietkiewicz
fot. shutterstock.com


Źródło: Wróżka nr 1/2013
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl