Strona 2 z 3
Czy to jest normalne
Nigdy nie mówili publicznie o swojej miłości. Cenili sobie dyskrecję, prywatność. Tylko najbliżsi im ludzie wiedzieli, że świata poza sobą nie widzą. Wiele lat później swoją powściągliwość w wyrażaniu emocji poetka tłumaczyła tym, że sprawy osobiste to dla niej „takie teczki zastrzeżone". O tym więc, że Wisława zakochała się po uszy w Kornelu, mówiły jedynie jej wiersze. Takie jak ten o miłości szczęśliwej:
Czy to jest normalne,
czy to poważne, czy to pożyteczne –
co świat ma z dwojga ludzi
którzy nie widzą świata?
Albo ten na wskroś intymny:
Oto my, nadzy kochankowie,
piękni dla siebie – a to dosyć –
odziani tylko w listki powiek
leżymy wśród głębokiej nocy.
Odwiedzali się prawie codziennie, dzwonili rano i wieczorem. Mieszkali parę ulic od siebie, kilka minut spacerowym krokiem. Mieszkanie Filipowicza było większe niż poetki, ale absolutnie zagracone. Pisarz zbierał... wszystko. Nie uszło to uwadze Szymborskiej. W wierszu, stworzonym kiedyś na imieniny Kornela, tak opisała skład towarów różnych w domu ukochanego:
(...) trzy piórka kurki wodnej znad jeziora Mamry,
kilka korków szampana uwięzłych w cemencie,
dwa szkiełka osmalone przy eksperymencie,
stos deszczułek i sztabek, kartoników i płytek,
z których był albo będzie przypuszczalny pożytek (...)
Miczura, Kizia, Mizia
Ten szczególny wiersz wieńczy pytanie, które odkrywa poczucie humoru Szymborskiej, ale też, między słowami, temperaturę jej uczuć do Filipowicza.
A gdyby – zapytałam – wyrzucić stąd to czy owo?
Mężczyzna, którego kocham, spojrzał na mnie surowo.
Zaakceptowała Kornela takiego, jakim był. Jego słabość do zbieractwa, bałaganiarstwa i czarnych kotów, właściwie kotek. Najpierw była to Miczura, później Kizia, wreszcie Mizia. Szymborska o Mizi też napisze wiersz, najsmutniejszy ze wszystkich.
reklama
Zmieniała się z całej tej miłości. Porzuciła uładzone fryzurki, a nawet tapiry, w kąt szafy wrzuciła szpilki, zaczęła ubierać się prosto i wygodnie. Zaczęła biwakować, zbierać grzyby i jagody w lasach. Nawet do łowienia ryb się przekonała, choć nie do końca. Wolała je wypuszczać. Z czasem o wędkowaniu będzie jednak wiedziała prawie wszystko.
Mieli swoje stałe rytuały. Wyjeżdżali rok po roku do ulubionych leśniczówek w pobliżu jezior. Kornel stał z wędką, a Szymborska albo pomagała mu podbierakiem, albo na brzegu czytała gazety. Wyszukiwała w nich, dla zabawy, wiadomości najokropniejsze z możliwych, o morderstwach przeróżnych, katastrofach, napadach na banki. Dla Kornela nauczyła się grać w karty, nudzić się, po prostu być.
Czasem sama się sobie dziwi, że tak się zmieniła. Że cieszy ją to powolne, spokojne istnienie pod namiotem, w lesie, na spływach kajakowych. Nawet opisy przyrody w literaturze (których sporo było w twórczości Filipowicza) zaczęła lubić, choć wcześniej ich nie trawiła. Najbardziej, rzecz oczywista, te z opowiadań Filipowicza.
Brzeg pewnego jeziora W końcu Szymborska odkryła zaskakującą prawdę o sobie. Że sama w głębi serca jest taka jak Kornel. Odkryła, że jest frywolnym zbieraczem wszystkiego, co bezużyteczne. Jeździli więc razem na targi staroci, kupowali na nich najbardziej nieprawdopodobne paskudztwa. Ale też piękne XIX-wieczne pocztówki, najpierw do kolekcji Kornela, a potem także Wisławy.
Nauczyła się w końcu robić ulubioną nalewkę cytrynową pisarza, nazwaną przez jego przyjaciół „kornelówką". Zapraszali na nią tych, z którymi czuli się dobrze. W latach 80. do bliskich znajomych pary dołączyli opozycjoniści. Filipowicz wspierał pisarzy, ludzi z politycznego podziemia. A Szymborska razem z nim, choć polityka po doświadczeniach z byłym mężem ją odpychała. Najbardziej lubiła przy nalewce i papierosach układać z Filipowiczem zabawne limeryki, byli mistrzami limeryków.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.