Waniliowe sny


Jednak pewnego zimowego poranka, w Wigilię, którą miała spędzać zupełnie sama, postanowiła zrobić sobie prezent i... kupić wielkie ciastko z kremem. Weszła do cukierni i aż zakręciło jej się w głowie od tych wszystkich frykasów. Cukiernik stojący za ladą zagadnął, że widuje ją przez szybę codziennie i dziwi się, że nigdy dotąd nie zdecydowała się wejść. – Był miły – wspominała Hanna. – Powiedział, że za to, że w końcu się odważyłam, mogę sobie wybrać tyle ciastek, ile zdołam zjeść. On stawiał – uśmiechnęła się.

To były wspaniałe święta. I nie tylko dlatego, że ciastka okazały się pyszne. Cudownie jej się rozmawiało z cukiernikiem – zupełnie jakby się znali od lat. I od pierwszej chwili przypadli sobie do serca. Do tego stopnia, że gdy tylko Grzegorz – bo tak miał na imię, dowiedział się, że ona sama spędzi Wigilię, bez wahania zaprosił ją do siebie. Czuła się dziwnie, bo była tam cała jego rodzina: mama, siostra z rodziną, dziadkowie.

– Oh, jak bardzo różni od moich rodziców – mówiła ze smutkiem Hanna. – Przyjęli mnie, zbłąkanego wędrowca, ciepło i bardzo życzliwie. Gdy składaliśmy sobie życzenia, Grzegorz przytulił mnie mocno. I wtedy to poczułam! Jego zapach. Połączenie wanilii, cynamonu i... czegoś jeszcze. – Wtuliłam się w niego oszołomiona. Już wtedy wiedziałam, że chcę spędzić życie w oparach tych właśnie woni i w ramionach tego mężczyzny.

Przewrotny los

Podbrali się po roku. Zamieszkali razem i żyli szczęśliwi. Grzegorz pomógł jej ukończyć szkołę pielęgniarską i znaleźć pracę w szpitalu. Pokochała ten zawód. Mimo że dawna opieka nad chorą mamą dała się jej mocno we znaki, z chęcią pomagała chorym. – Grzegorz pokazał mi, jakie piękne może być życie – mówiła w zadumie. – Planowaliśmy, że za rok, może dwa postaramy się o dziecko. Ale... szczęście nie trwało długo.

– Miałam akurat dyżur w szpitalu. Nagle zrobiło się zamieszanie, bo przywieźli jakichś ludzi z wypadku. Wśród nich zobaczyłam Grzegorza! Umarł na moich rękach. Mój świat stworzony z takim trudem legł w gruzach. W jednej chwili... jak za pstryknięciem palców.

reklama


Hanna długo po tym nie mogła się pozbierać. Przez 5 lat żyła jak automat. Chodziła do pracy i beznamiętnie robiła to, co do niej należało. I cały dzień myślała tylko o tym, by wrócić do domu i... położyć się spać. – Bo wtedy, we śnie On znów był przy mnie. – snuła wspomnienie. – Nie mogłam przywołać w wyobraźni jego twarzy. Ale pamiętałam zniewalający zapach, w którym się zakochałam, dotyk zawsze ciepłych dłoni i jego czuły szept. Powtarzał, że jestem najważniejsza dla niego i że jest szczęściarzem, mając mnie przy boku. Tak boleśnie za nim tęskniłam...

Zapach szczęścia

Dusiłam się. Moje dni wypełniał po brzegi bezgraniczny smutek. Nie było godziny, bym nie pomyślała o tym, jak okrutnie los ze mnie zadrwił. Dał zaznać szczęścia, a potem wszystko bezlitośnie odebrał. Czułam, że muszę coś zrobić, by wyrwać się z tego marazmu. Byłam jeszcze młoda, nie miałam nawet 30 lat.

Któregoś dnia Hanka dowiedziała się, że szpitale w Norwegii poszukują pielęgniarek. Postanowila się zgłosić. Po trzech miesiącach kursu językowego siedziała w samolocie do Bergen. Był sobotni poranek. Na lotnisku czekał na nią przedstawiciel z agencji pracy. Miała opiekować się pewną starszą panią, mieszkającą w dużym domu.

– Zdębiałam, gdy zobaczyłam, że to posiadłość w małej wsi – wyznała. – Byłam załamana. Pomyślałam – to ja po to uciekałam ze wsi do miasta, z Polski do Norwegii, by znowu mieszkać w towarzystwie kur i krów?! Ledwo powstrzymywałam płacz, gdy gospodarz domu przedstawiał mnie swojej matce, a mojej podopiecznej. A potem zaprowadził do mojego pokoju. Nawet odmówiłam zjedzenia kolacji, bo byłam zbyt przybita, by zejść na dół. Jak zwykle uciekłam... w sen.

Gdy obudziła się rano, przez chwilę nie mogła zrozumieć, gdzie jest. Leżała pod grubą pierzyną, obleczoną w wykrochmaloną śnieżnobiałą pościel. Rozejrzała się po pokoju i uznała, że jest bardzo ładny. Ogarniała ją jakaś dziwna błogość, jakże różna od tego okropnego uczucia z poprzedniego wieczoru. Nagle uświadomiła sobie, że w całym domu przepięknie pachnie. Ubrała się czym prędzej i zbiegła do kuchni. Był niedzielny poranek i gospodarz piekł słodkie placki. Pachniały wanilią, cynamonem i... czymś jeszcze.

W Norwegii odnalazłam swoje szczęście. Gospodarz, który miał na imię Max, okazał się moją bratnią duszą. Z nim stworzyłam szczęśliwą rodzinę. I to gdzie? Na wsi. Dziś wiem, że to nie od miejsca, w którym żyjemy, zależy, czy będziemy szczęśliwi. Ale od ludzi, którymi jesteśmy otoczeni, stanu ducha i... iskry radości odnalezionej gdzieś na dnie serca.

Sylwia Bartczak
il. Monika Buczyńska
fot. shutterstock

Źródło: Wróżka nr 3/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl