Ojciec dla panny młodej


Była zmęczona. Postanowiła pojechać do letniego domu za miastem. Przemyśleć wszystko. Wszystkie prawnicze projekty wymyślała w fotelu przed kominkiem. Jakby ogień pobudzał mózg do myślenia. Dom był skromny, żadnego wystawiania się z bogactwem. Przed wejściem rosło pole piwonii. Z wszystkich zapachów na świecie najbardziej kochała ich zapach.

W domu przed kominkiem zastanawiała się, ile w życiu przeżyła dni szczęśliwych. I wyszło, że czternaście. Jeden zdarzył się wtedy, gdy po raz pierwszy wtuliła twarz w kwiat piwonii. Jeszcze w dzieciństwie. Nie dostała nigdy ani prawdziwego seksu, ani miłości, nawet średniej. Dlaczego ona nie umiała tego po prostu sobie wziąć? Jak inne rzeczy. A tego nie.

Drugi dzień z tych czternastu zdarzył się wtedy, kiedy Ruta powiedziała, że boi się, że zdarzy się coś złego. Bo od dzieciństwa nie było nawet jednego dnia, żeby była nieszczęśliwa. A że szczęście i nieszczęście musi się zrównoważyć, jak siedem lat tłustych i siedem lat chudych, więc Ruta boi się, że ta równowaga da o sobie znać. Kiedy Ruta powiedziała jej o swoim szczęściu, Luiza znów poczuła się jak wtedy, gdy zanurzyła twarz w piwonii – rozrywające, słodkie, pulsujące szczęście spłynęło od nasady włosów ku ziemi.

Inne z tych czternastu dni były bardziej normalne. Dyplom na prawie, wiadomość o stażu prawniczym w Holandii, pierwsza wygrana sprawa. Obudzenie się po narkozie na oddziale dermatologii – spojrzała wtedy w lustro i nie było już znamienia. Może zresztą było to nie czternaście, a dwadzieścia dni szczęścia. W każdym razie dużo. Nie ma prawa narzekać.

Na ulicy ktoś dotknął jej ramienia. Odwróciła się. Stał przed nią dyrektor. Siwy i zasuszony, ale z całą pewnością on. – Szukałaś mnie, prawda? – spytał. I odgarnął jej włosy z policzka. – Co z tym zrobiłaś? – Wywabiłam – powiedziała. – Jak plamę z ubrania. Spytała, jak ją poznał, a on – że po kolanach. Miała wyjątkowo piękne kolana, a on na tę część nóg zawsze był wyczulony. Wtedy w windzie...

– A wiesz, że ja specjalnie upuściłam paczkę z chusteczkami? I specjalnie nie włożyłam stanika. I majtek. – Nie zauważyłem – powiedział. – Tylko te kolana.
– Wszystko zaplanowałam – mówiła dalej Luiza. – Całe nasze spotkanie. Ustaliłam, kiedy przychodzisz do pracy i czy zawsze wsiadasz do windy. – Tym bardziej mi przykro – powiedział – że cię zawiodłem.

reklama


Córka Luizy, Ruta, chce, żeby w kościele poprowadził ją do ślubu ojciec. A nigdy niczego Rucie nie odmówiła i tak będzie zawsze. Luiza kupi mu więc garnitur, buty, koszulę – najlepszych marek. I on w tym wszystkim poprowadzi Rutę do ołtarza. Ubrania i buty będzie mógł sobie zostawić.

– Znów cię zawiodę – powiedział. – Spójrz, ja nie chodzę, ja człapię. Lewa ręka mocno mi się trzęsie. Ojciec prowadzący córkę przed ołtarz powinien mieć sprężysty chód. – To nic – przerwała. – Lekarz postawi cię na nogi. Pójdziesz też do kosmetyczki, do fryzjera, żebyś miał odpowiednią fryzurę. A po ślubie za kościołem będzie stał samochód używany, ale w dobrym stanie. Pojedziesz nim, gdzie będziesz chciał. Nie musisz go zwracać. Ubezpieczenie jest już opłacone. I jeszcze bardzo dobrze ci zapłacę.

Kościół tonął w kwiatach. Białych i żółtych. To były ulubione kolory Ruty. Ojciec przystojny jak amant filmowy prowadził ją do ślubu. Grały organy, dziewczynki ubrane na żółto i biało niosły w rękach bukiety małych kwiatków. Przybędzie jeszcze dzień do kolekcji szczęśliwych, pomyślała Luiza. Ojciec powiedział, że niezbyt dobrze się czuje i nie może być na przyjęciu weselnym. Ale pewnie odezwie się za kilka dni. – Dobrze tato – zgodziła się Ruta.

Na przyjęciu weselnym przy stole kapiącym od wystawnego jedzenia Luiza siedziała obok córki. – Nigdy mnie nie okłamałaś – powiedziała Ruta. – Czy to mój prawdziwy ojciec? – Tak, powiedziała Luiza. – Prawie prawdziwy.

Barbara Pietkiewicz
fot. shutterstock

Źródło: Wróżka nr 5/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl