Krzyki i szepty w piwnicy


Służąca z drugiego piętra słyszała męski głos błagający o sprawiedliwość. A praczka z pierwszego piętra, gdy zeszła po balię, zobaczyła jakąś postać. W nocy z piwnicy dobiegał płacz.

Kamienica zyskała sobie zasłużone miano nawiedzonej. Ludzie złożyli się i dali na mszę, lecz nic to nie pomogło. Po trzech latach Leon przekonał żonę, że powinni emigrować za chlebem do Francji.


Zwłoki leżały głową w dół


Hałasowie znakomicie poradzili sobie na obczyźnie. Zamieszkali w ładnym domu, niedaleko Lyonu. Urodziła się im w sumie piątka dzieci. Leon pracował jako ślusarz, Helena zajmowała się domem, szczęście wreszcie uśmiechnęło się do rodziny.

Ich spokojne życie skończyło się 12 września 1931 roku, gdy robotnicy zaczęli spuszczać bele papieru i ciągnąć je do drukarni mieszczącej się przy Półwiejskiej 20. Jedna z nich wysunęła się i uderzyła o krawędź bramy. Robotnik będzie potem przysięgał w sądzie, że „coś" wyszarpnęło mu belę z ręki... Faktem jest, że pod jej ciężarem pękła płyta znajdująca się dokładnie nad piwnicą.

Oczom ludzi ukazały się zwłoki leżące głową w dół. Były zupełnie rozłożone. Zachowały się tylko fragmenty skóry na rękach i nogach. I strzępy zakrwawionego ubrania. – Przy zwłokach znajdowały się klucze i fragment listu podpisany: Józef Jankowiak – opowiadał potem prasie posterunkowy Kowalik. – Sprawdziłem w aktach, że człowiek ten zaginął w 1923 roku i był podejrzany o kradzież. Od razu ustaliliśmy, że trup to szwagier Hałasa. Nie rozumiem, dlaczego morderca nie przeszukał kieszeni ofiary...

A dlaczego nie było czuć zapachu rozkładających się zwłok? Morderca wszystko dokładnie zaplanował. Zbudował w piwnicy specjalną wnękę, przekuł nawet w murze kanały powietrzne, których ujście znajdowało się na ulicy. Dodatkowo, by przyspieszyć rozkład ciała, do pomieszczenia doprowadził rury centralnego ogrzewania. Sąsiedzi zeznali, że Leon Hałas długie godziny spędzał w piwnicy.

Wysoki sądzie: „zabiłem z miłości"

Prokuratura polska zwróciła się do policji francuskiej o wydanie Hałasa. Morderca znalazł się na dworcu w Poznaniu 13 lutego 1932 roku. Przyjechał w towarzystwie funkcjonariusza uzbrojonego w rewolwer. Dziennikarze donosili, że miał na sobie czarny płaszcz, na głowie melonik, był blady, lecz „pełny na twarzy".

reklama


Na peronie policjanci utworzyli szpaler, który miał ochronić podejrzanego przez rządnym linczu tłumem. Pod eskortą zaprowadzili Hałasa na... postój taksówek. Jak podały gazety, wybrali pojazd duży i obszerny, który mógł pomieścić podejrzanego i konwój. Wywołało to nieprzychylne komentarze szoferów, którzy oburzali się, że wybrany samochód był na końcu kolejki.

Do Poznania przyjechała także żona mordercy. – To najlepszy człowiek na świecie, zawsze był dobry dla mnie i dzieci – płakała przed sądem. – Nie wierzę w jego winę.

Wątpliwości Heleny rozwiał sam Leon, którzy powiedział: „Tak, to ja zabiłem, ale z miłości... Proszę o najwyższą karę". Morderca tłumaczył się, że jego Helenka spodziewała się dziecka, a on nie miał widoków na podjęcie pracy, bo w Poznaniu panował kryzys i ciężko było o posadę. Józef Jankowiak działał mu zawsze na nerwy. Był, jakby to można dzisiaj określić, człowiekiem sukcesu i mądralą. Mimo młodego wieku miał dobrą pracę, szansę na awans i własne zdanie na każdy temat. Leon bał się, że zniechęci Helenę do małżeństwa z nim. W końcu panna była wyjątkowo piękna i mogła przebierać w kandydatach...

Józefa kilkakrotnie uderzył młotkiem w głowę. Prawdopodobnie już pierwszy cios był śmiertelny, ale dla pewności zadał jeszcze kolejne... Ofiarę przeniósł do specjalnie przygotowanej wcześniej szczeliny w piwnicy i zamurował. Pieniądze ukrył, a młotek wrzucił do Warty. Helena podczas składania zeznań przez małżonka zemdlała.

On opuścił więzienie, ona wyskoczyła z okna

Wyjaśnienia Leona zrobiły na sądzie duże wrażenie, ponieważ wymierzył mu tylko dziesięć lat ciężkiego więzienia. Nie dopuścił do głosu mieszkańców kamienicy przy Półwiejskiej 20, którzy opowiadali dziennikarzom, że wyrok ten nie podoba się zamordowanemu Józefowi, ponieważ w piwnicy straszy bardziej niż kiedykolwiek. Prokuratura odwołała się i w lutym sąd zmienił klasyfikację czynu z zabójstwa „bez zastanowienia" na zabójstwo z premedytacją. Zasądzono karę śmierci przez powieszenie. Po kolejnej apelacji, tym razem obrońcy, karę zamieniono ostatecznie na dożywocie.

Jaki był dalszy los Leona i Heleny? Helena wybaczyła mężowi, ponieważ „nie potrafiła wyrzucić go z serca". Jak wieść głosi, Leon opuścił więzienie we wrześniu 1939 roku. Helena podobno kilka miesięcy po procesie popełniła samobójstwo. Wyskoczyła z okna kamienicy, w której mąż zamordował jej brata.

Anna Forecka
il. E. Banach-Rudzik
fot. shutterstock

Źródło: Wróżka nr 10/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl