Droga przede mną jest zawsze pusta...


Zaangażowałaś się do Polskiego Zespołu Tańca. Tam Witold Gruca, wybitny tancerz i choreograf, staje się twoim scenicznym partnerem.

To bardzo ważny etap w moim życiu. To był wtedy jeden z najciekawszych tancerzy. Tak rozpoczęła się moja kariera na zewnątrz. Witold nauczył mnie niezależności. Nie miał wykształcenia technicznego tancerza, za to świetne pomysły, fantazję. Był bardzo dobrym choreografem. Duet taneczny z Grucą trwał. Ale nie przetrwało kolejne małżeństwo z aktorem Tadeuszem Plucińskim... To był chyba jedyny błąd w moim życiu. Posłuchałam ojca. To kolejny dowód, że nie należy słuchać rodziców!

A potem pojawił się nowy partner w balecie, Gerard Wilk. Sama go sobie wybrałaś.

Był w grupie młodych tancerzy zaangażowanych do opery po szkole baletowej. Siedział w kącie – naburmuszony, z trądzikiem młodzieńczym, mocną budową i wielką szczęką. Od razu wiedziałam, że to ten ma być. Wszyscy się dziwili, ale miałam nosa. Był moim partnerem, potem został pierwszym tancerzem opery warszawskiej. A po latach został pierwszym tancerzem w najlepszym balecie światowym XX wieku.

Twoje kariera w Polsce osiągnęła wówczas szczyt. Mogłaś spokojnie żyć...

Pewnie bym się szybko zestarzała przez taką stagnację. Ale też pamiętajmy, że kazano mi wyjechać, bo narobiłam szumu. Mój zespół baletowy Fantom stał się bardzo rozpoznawalny. Występowaliśmy dwa razy w tygodniu w telewizji. Moi tancerze bardzo dobrze zarabiali. To się nie podobało. Najpierw kuszono mnie wyjazdami na rok do Londynu, Paryża... Odmawiałam. Miałam w Polsce wolność twórczą i dobrą kasę. Nie interesowało mnie opuszczenie kraju. Zmuszono mnie więc inaczej. Moich tancerzy, łącznie z Gerardem Wilkiem, powołano do służby wojskowej. Wezwał mnie jakiś generał i powiedział, że zostaną zwolnieni, jeśli wyjadę z Polski. Więc wyjechałam.

reklama


Padło na Paryż. Światowej sławy polska gwiazda zaczyna od początku. Od castingu do castingu. Spodziewałaś się, że będzie tak trudno?

Lubię trudności. To była świetna szkoła życia. Przystępowałam do czterdziestu castingów. Jeden na dwadzieścia udawało się wygrać. Kiedyś byłam nawet za wysoka. Zawsze szukano wysokich tancerek, dodawałam więc sobie po centymetrze, po dwa. Niebotyczne szpilki, tapir na głowie. Zadzwoniłam do jakiegoś teatru w odpowiedzi na ogłoszenie. Podałam swój wzrost – 168,5 cm. Znaczy 170 cm. Usłyszałam: „A to nie, bo mamy niską scenę i szukamy tancerek do 160 cm". Krzyknęłam: „Mam 159!". „To ile w końcu pani ma?" – zapytał głos w słuchawce. „A bo w Polsce są inne centymetry" – odpowiedziałam, co mi przyszło do głowy. I się załapałam.

Ponoć kiedyś malutki Kasperek czekał na ciebie bardzo długo pod bramą, bo akurat brałaś udział w castingu...

Po kilku miesiącach prób dostania się gdziekolwiek, bez pieniędzy na jedzenie, z malutkim dzieckiem, poszłam na kolejny casting. Weszłam od kulis. Zobaczyłam fantastycznie ruszającego się, wybitnego, czarnego tancerza Victora Upshowa i pięć tancerek. Jednej brakowało. Mówię mu, że szukam pracy. Byłam w ciężkich butach, spodniach i grubym swetrze. Kazał mi stanąć na pustym miejscu. Przez dwie godziny zasuwałam. On w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Nagle wbiegła piękna blondynka. Odsunęła mnie na bok. Okazało się, że się spóźniła. Victor powiedział: „Zostaw mi numer telefonu. Zadzwonię". Wpadłam w szał i wykrzyczałam: „Ty wstrętny Murzynie. Nie zadzwonisz, bo mnie nie stać na telefon. Mieszkam na szóstym piętrze, bez windy, mam zimną wodę na korytarzu, jestem sama z dzieckiem. Nie masz odwagi mi powiedzieć, że jestem stara, gruba i nie umiem tańczyć". I uciekłam. Dziecko w ulewnym deszczu grzecznie czekało pod teatrem.

Szukał cię długo...

Nie znał mojego nazwiska. Jakiś Polak podsunął mu, że to musi być Krystyna Mazurówna. Dał mój adres. Dostałam telegram: „Tu wstrętny Murzyn. Jesteś wspaniała, młoda i zdolna. Angażuję cię do telewizji natychmiast, do teatru za miesiąc. W międzyczasie spektakl u Onasisa w Grecji i wszystkie kontrakty". Tańczyłam z nim przez kilka lat.

Czy to był wreszcie koniec twojej ciągłej walki o siebie?

Ja chyba lubię tę walkę. Później był koniec jakiegoś etapu. Następnie poznałam swojego francuskiego, romantycznego męża, gitarzystę. Wielka miłość. Kupiliśmy piękne dwupoziomowe mieszkanie z tarasem na dachu. Zrobiliśmy syna Baltazara, a potem córeczkę Ernestynkę. Kupiliśmy psa, kota. Duży dom na wsi. Sielanka. Można umrzeć z nudów. Do dziś jesteśmy dobrymi kolegami.

Przed castingiem do wielkiego Casino de Paris w rubryczce specjalizacja napisałaś „gulasz"...

Przed wejściem na casting trzeba było wypełnić czterostronicową, dokładną ankietę. Pod hasłem specjalizacja nie wiedziałam, co napisać. Miałam ochotę napisać „życie". Ostatecznie napisałam „gulasz". To się bardzo spodobało komisji. Nazywali mnie „gulasz z Polski". Po czterech dniach eliminacji usłyszałam: „Pani Gulasz, jest pani za niska do zespołu". To ja znowu wpadłam w histerię. Cała we łzach wybiegłam. Podbiegł reżyser i mówi: „Nie dała nam pani skończyć. Jest pani za niska do zespołu, ale świetnie tańczy, więc angażujemy panią jako solistkę". Podpisałam kontrakt.

Późniejsze zawirowania sprawiły, że imałaś się różnych prac.

Rozstawałam się z mężem i musiałam znaleźć pracę. Odebrałam mu, jak powiedział, „kobietę jego życia". Nie chciałam odbierać nic więcej. Zostawiłam mu wszystko. Mieszkanie, samochody, psa, kota. Przeprowadziłam się naprzeciwko. Dostałam jakimś cudem pożyczkę z banku na mieszkanie. Byłam już po pięćdziesiątce. Nie chciałam biegać po castingach. Musiałam znaleźć pracę, żeby spłacać tę pożyczkę. Tylko jaką pracę? Skoro jedynie tańczyć umiałam. Wiedziałam, że to musi być coś, do czego nie potrzeba wielkich kwalifikacji. Wtedy kolejno wykonywałam 17 zawodów. Byłam nawet majstrem na budowie. I przez trzy miesiące bileterką w kinie.

Co ci się w życiu najbardziej udało?

Dzieci. Dziś role się odwróciły. To one mnie wychowują, strofują, karcą. Mówią, jak mam żyć. Ich słucham.

rozmawiała Anna Matusiak
fot. be&w, andrzej wiernicki

Źródło: Wróżka nr 10/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl