Pożegnanie

Sylwię znałam, jak to się mówi, od zawsze. Razem bawiłyśmy się w piaskownicy, razem chodziłyśmy do przedszkola, do podstawówki, potem do liceum.

Sylwia nie zrobiła matury. Wyszła bogato za mąż. Moja przyjaciółka jadała u nas obiady, odrabiała lekcje, a często także zostawała na noc. Matka, znana malarka, piękna i ekscentryczna kobieta, dla córki nie miała zbyt dużo czasu. Sylwia jako dziecko była brzydkim kaczątkiem. Gdy kończyłyśmy liceum, pracowała już jako modelka. Z czasem stała się lepszą kopią swojej matki. Z dumą oglądałam ją na okładkach kolorowych czasopism, także zagranicznych, bo Sylwia z mężem przeniosła się na stałe do Paryża.

Wtedy straciłyśmy kontakt na dłużej. Po kilku latach wróciła. Była świadkiem na moim ślubie. Po swoim rozwodzie poznała kolejnego bogatego faceta. Nadal rzadko się widywałyśmy. Kiedyś po powrocie z wakacji czekało na mnie zaproszenie na jej ślub. Tym razem dobrze wybrała – człowieka nie tylko zamożnego, ale też głęboko ją kochającego. Wraz z nowym mężem zmienił się krąg znajomych Sylwii. Jednak ciągle byli to ludzie, z którymi niewiele mieliśmy wspólnego – bohema artystyczna i śmietanka biznesu. Kiedyś zaprosiliśmy ją i jej męża do nas na kolację. Przyszła sama. Po godzinie pobiegła na przyjęcie do jakiejś ambasady.

Byłam rozczarowana, że nie oddzwania, nie odpowiada na moje maile. Marzyło mi się, że jak dawniej usiądziemy w kuchni, usmażymy placki i pogadamy o wszystkim. Powoli docierało do mnie, że już nigdy tak nie będzie. W końcu się odezwała. Powiedziała, że jest chora, że ma raka, ale lekarze mówią, że z tego wyjdzie. Pojechałam do niej. Marnie wyglądała po chemii. Po raz pierwszy od lat przegadałyśmy całe popołudnie. Potem dzwoniłam już do niej codziennie. Zaczynała dzień od rozmowy ze mną. Była optymistką. Snuła plany wakacyjne. Mąż kupił jej kolejny sportowy samochód. Kiedyś uparła się, że odwiezie mnie do domu. Jak zwykle jechała za szybko. Gdy wysiadałam, powiedziała, żebym się nie martwiła, że nie odejdzie bez pożegnania ze mną.

Następnego dnia rano Sylwia nie podeszła do telefonu. Gosposia powiedziała, że pani nie kazała się budzić. Zaniepokoiło mnie to, ale musiałam jechać do pracy. Myślałam o Sylwii, gdy usłyszałam za sobą ryk silnika jej sportowego samochodu. W lusterku zobaczyłam, że się zbliża. Gdy jaguar Sylwii minął mnie, także wcisnęłam gaz, ale już jej nie dogoniłam. Pracowałam jak automat, myślami będąc przy niej. Około południa zadzwonił mój mąż z wiadomością, że Sylwia… nie żyje! „Miała wypadek?!”. „Nie, umarła rano w domu, 20 minut po dziewiątej”. Byłam pewna, że pomylił godzinę, przecież wtedy widziałam ją w samochodzie. Ale to nie była pomyłka. Dopiero po pogrzebie zdałam sobie sprawę z tego, że Sylwia dotrzymała słowa. Nie odeszła bez pożegnania.


Justyna Z.

reklama
Źródło: Wróżka nr 10/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl