L. M. Montgomery – dwa światy

Na Ziemi nie ma chyba nikogo, kto nie słyszał o Ani Shirley – wesołej, wrażliwej i krnąbrnej panience z Zielonego Wzgórza. L.M. Montgomery, która ją wymyśliła, jest o wiele mniej znana. A szkoda, bo z niej też było całkiem niezłe ziółko!

L.M.MontgomeryLucy Maud nie lubiła swoich imion. Od początku toczyła boje z wydawcami, by na okładkach książek ukazywały się jedynie jej inicjały. Dopięła swego i większość czytelników znała ją jedynie jako L.M. Montgomery. Pewnie dlatego dostawała mnóstwo listów od dziewcząt przekonanych, że jest mężczyzną i wyznających gorące uczucia. Bawiło ją odpowiadanie na tę korespondencję. Nigdy jednak nie wyjaśniła, dlaczego tak bardzo zależało jej na ukryciu cząstki swojej tożsamości. Choć można się tego domyślać. Od najmłodszych lat Maud prowadziła podwójne życie.

W pierwszym była najpierw miłą, grzeczną i dobrze wychowaną dziewczynką, a po wyjściu za mąż – dostojną i szanowaną żoną pastora. W drugim stawała się zbuntowaną myślicielką, której poglądy mogłyby zaszokować rodzinę i znajomych. Publicznie jednak pokazywała tylko tę pierwszą, grzeczną twarz. Prawdę o drugiej powierzała dziennikowi i dwóm przyjaciołom. Spotkała się z nimi zaledwie trzy razy w życiu, lecz przez cały czas korespondowała, pisząc długie, refleksyjne i bardzo szczere listy.

Jaki ponury ten pastor

Panowania nad emocjami i dostosowywania się do oczekiwań otoczenia Maud nauczyła się dziadków. To oni wychowywali ją od drugiego roku życia, gdy gruźlica zabiła jej matkę. Mieli przestronny, ładny dom z ogrodem i sadem na Wyspie Księcia Edwarda, u wschodnich wybrzeży Kanady. Dziadkowie pisarki – tak jak jej przodkowie, którzy przybyli do Ameryki ze Szkocji – należeli do Kościoła prezbiteriańskiego. Ten surowy, purytański odłam protestantyzmu nakazywał noszenie skromnych strojów, powściągliwość, sumienną pracę i unikanie próżnych rozrywek. Kiedy Maud coś przeskrobała, babcia kazała jej klękać i modlić się do Boga z prośbą o wybaczenie.

reklama

– Coś się we mnie buntowało – wspominała pisarka po latach. – Wydawało mi się, że zmuszanie kogoś do modlitwy, zwłaszcza wtedy, gdy ten ktoś nie ma na to ochoty, przynosi jedynie zniechęcenie i gorycz. Echa tych rozterek pojawią się w niemal wszystkich książkach L.M. Montgomery. Ich dziecięcy bohaterowie znają Biblię, myślą o Bogu i próbują Go sobie wyobrazić. Nigdy nie jest to surowy sędzia, który żąda posłuszeństwa i wymierza kary. Bóg Ani z Zielonego Wzgórza to ktoś dobry, przyjazny, pełen wyrozumiałości.

Maud już jako dojrzała kobieta pisała w listach, że najbardziej czuje Jego obecność, gdy patrzy w bezkresny błękit nieba lub na pokryte kwiatami zielone łąki. Prawdziwa wiara kryła się według niej w przeżywaniu tego, co niepojęte, a nie w słowach powtarzanych bez głębszej refleksji przez dziadków, ojców czy kaznodziejów. Nigdy jednak nie powiedziała tego głośno, bo przecież w purytańskim świecie, w którym przyszło jej żyć, nie było miejsca na wątpliwości.

– Czy dobrze jest być chrześcijaninem? – pytał pastor, który zgodnie z tradycją dwa razy w roku odwiedzał parafian.
– Tak – odpowiadała, wiedząc, że innej odpowiedzi udzielić nie może, nawet jeśli akurat bolały ją kolana od wyznaczonej przez babcię pokuty. A w skrytości ducha dodawała, że gdyby miała być takim chrześcijaninem, jak ponury, surowy pastor, którego nic nie cieszy, to wolałaby umrzeć.

Pobudka o piątej rano

Purytańskie wychowanie miało wady, ale miało też zalety. Uczyło dyscypliny, porządku, obowiązkowości, a przede wszystkim wytrwałości w dążeniu do celu i odporności na niepowodzenia. Znajomych Maud zawsze zdumiewała jej pracowitość i umiejętność godzenia wielu obowiązków: prowadziła dom, opiekowała się rodziną, pielęgnowała ogród, organizowała niezliczone przyjęcia i akcje charytatywne, kierowała kościelnym chórem i kółkiem teatralnym, uczestniczyła w spotkaniach autorskich. I zawsze zdążyła zrobić wszystko na czas. Nigdy nie okazywała przy tym zmęczenia czy znudzenia. Aż trudno uwierzyć, że mimo tylu zajęć zdołała napisać ponad 20 powieści, kilkadziesiąt opowiadań, setki wierszy i artykułów do gazet.

Pisarką chciała zostać od najmłodszych lat i z niezłomną wiarą dążyła do celu. Jeszcze jako uczennica szkoły podstawowej wstawała o piątej rano, by „trochę pogryzmolić”. Kiedy skończyła 12 lat, zaczęła wysyłać swoje utwory do gazet. Nie zrażały jej odmowy ich wydrukowania. Pisała nowe teksty, wysyłała, czekała na odpowiedź... I po dwóch latach wreszcie się doczekała. Na pierwszej stronie lokalnego czasopisma ukazał się jej wiersz. Dziadkowie nie mieli nic przeciwko literackim zapędom wnuczki. Mimo swej oschłości starali się jej zapewnić szczęśliwe dzieciństwo. Mogła do woli wędrować po zielonych wzgórzach Wyspy Księcia Edwarda i zachwycać się jej urokami.
– To była kraina moich marzeń – mówiła po latach. – W drzewach, trawie i kwiatach, we wszystkim ukryty był jakiś czar.

Sufrażystka w gorsecie

Maud ukończyła college, a potem zdobyła dyplom nauczycielki. Nie od razu jednak poświęciła się pracy z dziećmi. Najpierw spróbowała sił w redakcji gazety „Echo”. Szefowie szybko dostrzegli jej sumienność i wyznaczali jedno zadanie za drugim – kazali pisać plotkarskie teksty, przeprowadzać wywiady z reklamodawcami, poprawiać artykuły mniej zdolnych kolegów. Przychodziła do pracy wcześnie rano, a wychodziła późnym wieczorem. Na prawdziwą twórczość nie miała więc już ani czasu, ani sił. Wytrzymała ledwie rok.
– Niczego bardziej nie kocham, jak tych chwil, gdy mogę usiąść przy oknie i wymyślać historie – napisała po powrocie do domu dziadków.

Gazety w Kanadzie i USA coraz chętniej drukowały jej nowelki i opowiadania. Ale nie płaciły tyle, by dało się za to wyżyć. Maud zatrudniła się więc w szkółce niedzielnej. Nie przepadała za tą pracą, męczyło ją to, że musi wpajać dzieciom dogmaty wiary, w które sama wątpiła. „Nie wierzę, że w życiu pozagrobowym nadal pozostajemy sobą – zwierzała się w listach. – Wierzę jedynie, że po śmierci jest jakieś życie. To wszystko”. Gdyby takimi myślami podzieliła się z wychowankami, od razu straciłaby pracę. Więc starannie je ukrywała. W dzienniku, którego nie miał prawa otworzyć nikt oprócz niej, zanotowała: „Zrozumiałam, że świat snów i świat realny pozostają ze sobą w ciągłym konflikcie. A skoro nie można ich pogodzić, trzeba rozdzielić i chronić marzenia przed zniszczeniem przez przyziemną rzeczywistość”.

W prawdziwym świcie była praca i codzienne obowiązki. Ze świata snów zaś po pewnym czasie wynurzyła się Ania – dziewczynka pod wieloma względami podobna do Maud. Też bardzo wcześnie osierocona i przygarnięta przez dobrych ludzi. Panna nieco zbuntowana, ale potrafiąca się przystosować do otoczenia i zdobyć jego sympatię.

Źródło: Wróżka nr 5/2008
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl