Książka, dziewczyna i kubek wina

Nie można tam pojechać przypadkiem, bo w Grobli kończą się wszystkie drogi. I chyba tak właśnie powinno być w miejscu, z którego nie chce się wyjeżdżać.

Książka, dziewczyna i kubek wina Człowiekowi potrzeba do szczęścia niewiele: miłości takiej, co pozwala zaufać, nawet tam, gdzie kończy się droga. Urody świata. I pasji. Takiej, żeby winorośl chciała dojrzewać nawet tam, gdzie diabeł mówi dobranoc. I odrobiny szczęścia.
– Mnie się powiodło. W Grobli znalazłem swoje miejsce. Może trochę daleko od świata, ale za to jakże pięknie – Ireneusz Nawara nie kryje zadowolenia.

– Może trochę niebezpiecznie, bo rzeka, Nysa Mała potrafi zaszaleć w czasie powodzi, ale przecież życie musi pokazać pazury. Nie za często, jednak bez tego zanudziłby nas ten święty spokój. A tak?

Człowiek nie jest pewien dnia ani godziny. Mała potrafi wylać nawet w grudniu, kiedy górskie rzeki powinny być spokojne i skute lodem. Tylko jednego się trzyma – nie wylewa na Boże Narodzenie. I na szczęście nie topi nam domów.

600 lat historii
Kiedy Ireneusz Nawara odkrył Groblę, wydawało się, że wieś powoli umiera. Pozostało tu ledwie dziesięć gospodarstw. A przed wojną było ich przecież tyle, że musiała powstać nowa szkoła. Sto lat wcześniej były tu i młyn, i gorzelnia, i trzy karczmy, bo tylu przybywało turystów, że w dwóch się nie mieścili.

Przyjeżdżali zobaczyć malowniczy przełom rzeki, mroczny wąwóz, co wiosną niebieski jest od kwiatów, a jesienią czerwony od buków. Przyjeżdżali zobaczyć potężne, grube, kilkusetletnie cisy, romantyczny, gotycki kościółek, elegancki pałac i oczywiście owce na górskich łąkach. W majątku von Nostitzów hodowano w owym czasie stado 230 merynosów.

reklama

– Dziś, cóż… patrzę na Groblę jak na piękną dziewczynę. Co prawda szaty ma nieco zleżałe i szare, ale to, co najważniejsze, pozostało. Widać, że bardziej ponętnej nie znajdziesz – żartuje Nawara. – Zresztą czy można się dziwić, że ma lepsze i gorsze chwile? Przecież to już 600 lat historii.

W 1999 roku obchody 600-lecia zorganizował w Grobli miejscowy proboszcz. Był to, jak wspominają, najlepszy festyn minionego stulecia.
– Ksiądz proboszcz rezyduje co prawda w Kwietnikach, ale ten nasz kościółek darzy sentymentem, zresztą jak my wszyscy. Nawet mieszczuchy przyjeżdżają z Wrocławia, żeby tutaj brać ślub – podkreśla Nawara. – Powiadają, że to od stuleci był kościół szczęśliwych małżeństw.

Jeszcze niedawno, zanim ktoś, pewnie na zamówienie, skradł XVI-wieczny posąg Świętej Anny Samotrzeciej, stał otworem dla każdego, co chciałby zajrzeć do środka. Dotknąć kamiennych epitafiów. Najstarsze pochodzi z 1473 roku i należy do rycerza Burgmanna von Schindela. Kościół drewniany był tutaj wcześniej, pierwsza pisana wzmianka, ta z 1399 roku mówi o proboszczu z Grobli, księdzu Mikołaju. Jeszcze wcześniej istniała tu prawdopodobnie przedchrześcijańska świątynia. Coś tkwi w tym skrawku ziemi. Coś dobrego. Jak wino.

Nawet święta Anna wróciła. Nie ta sama, niestety, ale poprosili miejscowego artystę, żeby przygotował rzeźbę, bo bez niej jest jakoś pusto. Usiadła przed kościołem z Matką Boską na kolanach. A Matka Boska, choć sama dziewczęca, trzyma na kolanach Nowonarodzonego. Rzeźba nie ma historycznej wartości. Nikt jej nie skradnie. Ale siłę ma. Bo szczęście do Grobli wróciło.

Książka, dziewczyna i kubek wina83 km tęsknoty
Ireneusz jest z Wrocławia. Pół życia przepracował jako geodeta w Biurze Projektów Melioracji. Drugie pół pośród książek. To była jego pierwsza pasja. Kupował te, które czytał i czytał te, które kupował. Kiedy zbiór sięgnął kilkudziesięciu tysięcy woluminów, zauważył, że nie bardzo jest je gdzie pomieścić. I nadszedł dzień, w którym wyruszył na poszukiwanie domu.

– Chyba po prostu chciałem odmienić swoje życie – wspomina. – Jakoś nie umiałem się pogodzić z myślą, że całe życie spędzę w tym samym biurze, choć przecież lubiłem to życie i mam tam wciąż świetnych przyjaciół. Minęło już prawie ćwierć wieku, ale pamięta, jakby to było wczoraj. Szosę z Bolkowa do Jawora i tę niezwykłą dróżkę z Kwietników do Grobli. Grobla urzekła go od pierwszego wejrzenia.

– Przybyłem, zobaczyłem i kupiłem – parafrazuje Juliusza Cezara. – To był impuls. Pomyślałem: albo tu, albo wcale. Dom na sprzedaż znalazł szybko. Właściciele postanowili zostać na Zachodzie. W Grobli mieli rozlewnię wody stołowej. Wciąż działającą. Był więc i dom na wsi, i pomysł na to, co na tej wsi robić. Kupił rozlewnię. I przez kilka pierwszych lat życia w Grobli udawało mu się zarobić na utrzymanie i na remont domu. Aż nadeszły nowe czasy i okazało się, że nie jest w stanie sprostać konkurencji gigantów. Elżbieta Nawara początkowo nie potrafiła się przyzwyczaić.

– Tyle że w życiu obowiązują rzymskie zasady: Gdzie Ty, Kajuszu, tam i ja Kaja – rozkłada ręce. – Mnie było żal Wrocławia, bo tam się urodziłam, tam miałam rodzinę, przyjaciół. Tam jest moja szkoła, tam moja uczelnia. Jestem z miasta. Z krwi i kości wrocławianką, więc było mi tu bardzo trudno. Pocieszała mnie jedna myśl: to tylko 83 kilometry. 83 kilometry tęsknoty.

Sądziła, że zawsze, kiedy tylko zapragnie, będzie mogła do Wrocławia pojechać. Ale to nie była prawda. Nie zawsze było tak, że mieli samochód. Albo czas. Albo droga nie była odśnieżona. Grobla to dziwne miejsce. Jest zarazem blisko i daleko. Można stąd wyjechać tylko jedną ścieżką, tą samą, którą przyjechałeś. A jeśli już przyjechałeś, to po cóż wyjeżdżać? Ireneusz musiał znaleźć sposób, żeby Elżbieta mogła tu być szczęśliwa.

– To sama Grobla podpowiedziała mi, co zrobić. Przecież mamy własne ujęcie wody, bardzo zdrowej i bardzo dobrej, choć już się jej do butelek nie nalewa. Przecież już w XIX stuleciu przybywali tu turyści, bo to najlepszy obok Myśliborza punkt wypadowy dla tych, co chcą się wybrać w obręb Parku Krajobrazowego „Chełmy” – wylicza Nawara. – Wreszcie okazało się, że to miejsce słynie od wieków z tego, że jego mieszkańcy wyjątkowo długo żyją. Nic nie dzieje się bez przyczyny…

Akurat w tamtym czasie raczkujący polski kapitalizm uwziął się, żeby zmieść z rynku ich rozlewnię wody stołowej. Zastanawiali się, czy nie czas zająć się emeryturą. Ale nie tą nudną, przed telewizorem, lecz tą intrygującą, pełną spotkań z ludźmi. Pomyśleli o agroturystyce.

– Ktoś musiał być pierwszy – wyjaśnia Elżbieta – choć nie mogliśmy przypuszczać, że przez całe lata będziemy jedyni.

Kubek winaKubek wina
Są pierwsi i od lat są w Grobli jedyni.

– Trudno zrobić majątek, jeśli nocleg u nas kosztuje 40 złotych – tłumaczy Elżbieta – ale agroturystyka nie jest przecież biznesem. Raczej sposobem na życie. Jeśli się lubi ludzi, to może być przepis na dobre życie. Jeśli się ich nie lubi, trzeba poszukać sobie czegoś innego.

– Kiedy policzy się nakłady na inwestycje, trudno powiedzieć, że ten interes w ogóle się opłaca – dodaje Ireneusz – ale życie nie jest przecież po to, żeby siedzieć bezczynnie z założonymi rękoma. Życie jest po to, żeby żyć. Na początku do „agroturystyki w Grobli” przybywali przede wszystkim przyjaciele. Chcieli sprawdzić, co ich kolega z biura robi na tym końcu świata.

– Intelektualnie jest tu dużo lepiej niż we Wrocławiu – odpowiadał pół żartem, pół serio. – Każdy tutaj wie, gdzie jest Wrocław. A we Wrocławiu jest mnóstwo takich, co nie wiedzą, gdzie leży Grobla.

Ireneusz musiał znaleźć sposób, by Elżbieta była tu szczęśliwa. Pomyśleli o agroturystyce. Jeśli się lubi ludzi, to może być przepis na dobre życie.

Ta figura z pałacowego parku przypomina Ireneuszowi boginię winnnego krzewu.Gości przybywa coraz więcej.

– Nasi przyjaciele, bo przecież przyjaźnimy się z naszymi gośćmi, czują się tu jak w domu. To oczywiste, bo przecież to jest dom. Dom, który zbudowaliśmy dla siebie – Elżbieta z dumą otwiera drzwi jedne po drugich. – Dom, który spełnia warunki bycia prawdziwym domem. Jest ciepły, i nie mówię tu przecież o ogrzewaniu. I jest bezpieczny. Niczego w nim nie brakuje. Zwłaszcza książek.

– Książki nie lubią po prostu stać na półkach, więc postanowiłem, że otworzę punkt biblioteczny – uśmiecha się Nawara. – Mieszka nas teraz w całej wsi jakieś 80 osób, na brak zainteresowania nie będę narzekać. We wspólnych spotkaniach Ireneuszowi pomaga jego niezwykła pasja: hodowla winorośli. Może Chełmy ze swoim ostrym jednak, górskim klimatem nie są najlepszym miejscem do posadzenia winnicy, ale od czego pomysłowość? Ireneusz posadził winnicę pod szkłem.

– Skąd takie zainteresowania? – Ireneusz pociera dłonią głowę. – Pewnie po moich przodkach.
Co prawda rodzinnych koneksji zbyt dokładnie nie badał, ale krąży pośród Nawarów opowieść, że ich przodek przywędrował tu z Napoleonem, żeby Rosjanom przypalić cholewek gdzieś pod Moskwą.

– A kiedy Bonaparte odtrąbił odwrót, zakochał się gdzieś po drodze w pięknej Polce i został. Ominęło go Waterloo, a ja mam w żyłach tęsknotę, żeby patrzeć, jak dojrzewają winogrona. Robią z nich potem z Elżbietą soki i wina.

Wieczorami siadają z gośćmi na tarasie i próbują wina z Grobli, tej niezwykłej wsi, w której czas płynie wolniej niż gdziekolwiek indziej. Wystarcza go dla Świętej Anny, dla winorośli, która dojrzewa, choć tu przecież zimy są długie, jak to w górach. Dla książek. Dla spotkań z tymi, których warto spotkać…

Wystarczy usiąść i popatrzeć, jak zmierzch zapada nad Chełmami. Tylko na jedno trzeba uważać. Jakoś nie chce się stąd wyjeżdżać.


Grzegorz Kapla

Źródło: Wróżka nr 3/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl