Samurajski duet

Wiele kobiet marzy przez całe życie, by z brzydkiego kaczątka przeistoczyć się wreszcie w łabędzia. Te, które trafiły do wrocławskiej szkoły tańca orientalnego Al Mara, nie zamierzają poprzestać na marzeniach.

Samurajski duetPrzychodzą tu i zaczynają tańczyć, wtedy zwyczajna dziewczyna zmienia się w... kobietę. Prawdziwą: delikatną i pewną siebie, zmysłową i tajemniczą.

– „Al Mara” po arabsku znaczy kobieta – tłumaczy Małgorzata Zujewicz, pokazując figurkę długowłosej i długonogiej piękności, którą razem z siostrą Kasią otrzymały od przyjaciół w dniu, gdy otwierały szkołę.

Od tego dnia minęły już dwa lata, szkoła doczekała się filii w innej części Wrocławia i cały czas przychodzą do niej nowe kobiety Nie tylko te zafascynowane Orientem, ale i te, które chciałyby wyrazić poprzez taniec siebie i polubić własne ciało. Pod szyldem Al Mara działa także grupa taneczna. Dla Małgosi i Kasi taniec jest narkotykiem, bez którego nie potrafiłyby żyć, podobnie jak ich dwie pozostałe siostry, nie mniej roztańczone.

Siła lekkości
W szkole prym wiedzie Małgorzata, czy też Yanarim (po turecku: „płonę”), z wykształcenia polonistka, pasjonatka teatru i reżyserka oraz choreografka prezentowanych we wrocławskiej filharmonii oraz Domu Tańca Pałacyk rewii i spektakli tanecznych. Jako instruktorka uczy tańca bollywoodzkiego oraz tradycyjnego tańca brzucha, czyli belly dance.

– Taki taniec pozwala odkryć w sobie niezwykłe pokłady kobiecości, to także znakomity sposób, by móc dzielić się z innymi własnymi emocjami, poczuć się lekką, a jednocześnie silną – przekonuje.

reklama

W Al Marze organizowane są także zajęcia z salsy czy flamenco, ale największą popularnością cieszą się takie style, jak bolly fitness czy tribal (plemienny taniec kobiet, odmiana tańca brzucha). Nowoczesnej formy tańca brzucha uczy w szkole Kasia. Zanim zetknęła się z tańcami o wschodnim rodowodzie, trenowała taniec aeorobikowy. Do swojego stylu dodaje elementy hip-hopu, breakdance, a muzykę orientalną zastępują u niej bardziej „swojskie” dźwięki.

Siostry szkołę tworzyły od podstaw, do kapitalnego remontu pomieszczeń angażując swojego tatę. Kiedy w trakcie zajęć robi się gorąco, a okno jak na złość zacina się i nie można go otworzyć, dziewczyny z szuflady pełnej damskich drobiazgów wyjmują obcęgi i śrubokręt. Na co dzień same załatwiają formalności i biegają po urzędach, rozklejają plakaty.

Udało im się stworzyć miejsce, w którym kobiety spotykają się nie tylko po to, by wspólnie tańczyć, ale i rozmawiać o problemach, uczyć się sztuki makijażu, a nawet... odpowiednio dobierać staniki, w czym pomaga im prężnie działające Stowarzyszenie Stanikowe. W kącie, jak zwykle, na małym stoliczku w szklanym dzbanku parzy się dla wszystkich smakowa herbata, wokół kominka do aromaterapii roztacza się iście orientalny zapach olejków eterycznych, w tle cicho rozbrzmiewa egzotyczna muzyka.

– Można tu wpaść choćby po to, by się zrelaksować, ciało poddać masażom czy przyozdobić je henną, wsłuchując się przy tym w mruczenie czarnego kota Jasia, cichego lokatora szkoły – zachęcają siostry.

A Jasio nadstawia w tym czasie kark do pogłaskania i udaje grzecznego, by niewiele później, wykorzystując chwilę nieuwagi opiekunek, wysunąć pazurki w kierunku frędzli pięknych kolorowych chust, rozłożonych na krzesłach. Przegoniony, z obrażoną miną rozkłada się na środku sali, obserwując, jak wokół niego wirują szybko stopy tańczących.

Festiwal kobiecości
Małgosia opowiada, jak kiedyś przyszedł do szkoły chłopak jednej z uczennic. Chciał się dowiedzieć, gdzie od dłuższego czasu każdą wolną chwilę spędza jego kobieta. Nie kryjąc zaskoczenia, skomentował, że planował przyjść do szkoły, a trafił do wielkiej babskiej garderoby. Nawet w czasie organizowanego tutaj Festiwalu Kobiecości, czyli pełnych atrakcji – nie tylko tanecznych – dni otwartych szkoły, to miejsce rzeczywiście wygląda trochę jak kobiecy kram pełen fatałaszków.

Na stołach, krzesłach i wieszakach mienią się indyjska biżuteria, spódnice i bluzki, w gablotce wiszą ręcznie wykonane z koralików kolczyki, jedna z kobiet oferuje feromonowe perfumy. Część uczestniczek festiwalu spontanicznie zdecydowała się zatańczyć boso, w różnych miejscach leżą więc buty. Kiedy Taisiya, Rosjanka wychowana w kulturze muzułmańskiej, otwiera kuferek z przywiezionymi z Uzbekistanu metalowymi paskami, milkną rozmowy. Zaczyna się sprawdzanie, jak dzwoneczki przy paskach będą prezentować się w połączeniu z chustami.

– W tańcu orientalnym biodra przepasuje się chustami we wszystkich kolorach tęczy, dodatkowo ozdobionymi srebrnymi lub złotymi monetkami, które pobrzękują, podkreślając ruch – tłumaczy Małgosia. – Mogą to być także kamyczki, cekiny, koraliki – wybór strojów jest przeogromny i tak naprawdę zależy od potrzeb i wyobraźni tancerki...

W trakcie nauki tańca brzucha Yanarim zachęca: – Wsłuchajcie się w muzykę, poczujcie rytm, zakołyszcie biodrami. I wszystkie kobiety na sali... czują i kołyszą, w jednym – choć tak naprawdę każda w swoim własnym – rytmie.

Niektóre uczestniczki festiwalu nie kryją fascynacji wykorzystywanymi w tańcu orientalnym rekwizytami. Dotykają skrzydeł egipskiej bogini Izis, uszytych z połyskliwej, plisowanej lamy lub organzy, delikatnych jak u motyla. Yanarim pokazuje, jak dzięki patyczkom mocowanym na krawędziach skrzydeł można bez trudu wprawiać materiał w ruch i wykonywać różne figury, sprawiając, by przy każdym obrocie skrzydła efektownie odbijały światło.

Małgosia ma dziewczęcy głos, wdzięk i wygląd. Zjawiskowo wygląda więc w jej wykonaniu taniec z wykorzystaniem innego z rekwizytów – miecza. Miecz nie jest zwiewny jak skrzydła Izis czy posłuszny jak woal, bywa kapryśny i zupełnie nieprzewidywalny. Żyje własnym życiem i trudno go ujarzmić, tym bardziej zachwyca taki samurajski duet.

– Kultura arabska jest fascynująca, ale ma też swoją mroczną stronę, ja wydobywam z niej to, co dla mnie wartościowe – podsumowuje Yanarim. I zaznacza, że konsekwentnie odrzuca propozycje zatańczenia „po arabsku” na wieczorach kawalerskich, bo taniec to dla niej sztuka.
Walczy z nadużywaniem pojęcia „Orient”. Tłumaczy, że taniec bolly-wood jest inny niż taniec arabski, to dwie odmienne cywilizacje. Ale nie widzi przeszkód, by czerpać z innych kultur.

– My, Europejki, kuperki wypinamy do tyłu, kiedy Hinduski sylwetkę ciągną do góry, chowają pod siebie miednicę, ich ruchy przez to wydają się bardziej miękkie, powabne, subtelniejsze – czemu ich nie naśladować?

Księżniczki
Taniec brzucha, czyli alraks alszarki kiedyś towarzyszył kobietom w najważniejszych chwilach życia, dziś pozwala kształtować sylwetkę, uczy miękkości ruchów, ale i samoakceptacji. Został stworzony przez kobiety i dla kobiet, nie tylko po to, by zmysłowo uwodzić mężczyzn. Potrafi sprawiać, że studentki i urzędniczki przeistaczają się w księżniczki. Ujędrnia i rozluźnia całe grupy mięśni, szczególnie wzmacnia mięśnie kręgosłupa i brzucha, daje witalność i radość.

Zajęcia taneczne odbywają się w sali z lustrami. Część festiwalowiczek patrząc w lustro, szybko spuszcza wzrok, próbuje się schować przed własnym krytycznym spojrzeniem. Poprawiają włosy, przyglądają się swoim stopom, dyskretnie lustrują wzrokiem koleżanki.

– Taniec bollywood czy taniec brzucha to nie jest zestaw kroków, ale praca całym ciałem, i to ciężka praca – zarzeka się Yanarim, mimochodem ocierając z czoła strużkę potu.

– Oczywiście są kobiety, które potraktują zajęcia jako metodę na zgubienie paru kilogramów, są i takie, które do nauki tańca orientalnego skusi możliwość tańczenia bez partnera albo orientalna egzotyka i okazja, by spojrzeć na świat przez kolorowe barwy woalu…

Te kobiety, które stale liczą kalorie, przychodzą, by zgubić trochę ciała, tylko że w tańcu tego ciała na swój sposób im… przybywa. Unoszą się piersi, zaokrąglają biodra, wszystkie mają nogi, pupy i brzuchy – nie sposób tego nie zauważyć. Przychodzą modelować ciała, wychodzą z wyrzeźbioną duszą. Po zajęciach wracają do domów lżejsze, weselsze, piękniejsze…

Recepta na kompleksy
W Al Marze można spotkać się z innymi kobietami, ale też z samą sobą. Wyłączając wewnętrznego krytyka, przyjrzeć się swojemu ciału i nawiązać z nim bliższy kontakt, odkryć jego niezwykłość, polubić niedoskonałości. Można uśmie- chnąć się do swego odbicia, zobaczyć, jak w tańcu wiruje pępek, zabrzęczeć monetkami i zupełnie się zatracić.

– Spotykają się u nas kobiety w różnym wieku i na różnych etapach życia. Studentki, uczennice, matki i ich córki, niesamowite jest to, jak taniec zaciera między nami wszelkie granice – zauważa Agnieszka, jeszcze do niedawna uczennica Yanarim, dziś samodzielnie prowadząca zajęcia w filii Al Mary. Agnieszka (gdy tańczy – Kadira) jest „słusznej budowy ciała”, dla niej, podobnie jak dla wielu innych kobiet, nauka tańca brzucha okazała się prostą metodą na całkowite wyzbycie się kompleksów związanych z wyglądem.

– Wymieniamy się tutaj doświadczeniem i wiedzą czy po prostu informacjami o tym, gdzie można kupić fajny strój, nawzajem się wspierając. A kiedy tańczymy, nie ma nic ważniejszego poza tym, co dzieje się na sali, taniec jest naszym życiem – podsumowuje.
Yanarim opowiada, że niektóre początkujące uczennice potrzebują tygodni namawiania, by na zajęcia przychodziły w spódnicach. Po jakimś czasie same powoli zaczynają odkrywać brzuchy.

– Kiedy przyszłam na pierwsze zajęcia, miałam na sobie trzy bluzki i szerokie spodnie dresowe – wspomina Kadira.
– Można czuć się kobieco nawet w dresie, ale dla mnie taniec to święto, prawdziwy rytuał i kwintesencja kobiecości, ta chwila jest warta tego, by zadbać o wygląd – wyznaje Małgosia.

– Jeśli kobiecość jest tym, co oglądamy w telewizji czy w kolorowych czasopismach, to ja nie mieszczę się w tych kanonach – śmieje się Agnieszka. – Ale jeśli kobiecą nazwiemy kobietę, która robi to, co kocha i nie wstydzi się tego pokazać, to chyba jestem kobieca… Kiedy Agnieszka trafiła do szkoły, trwało kompletowanie zespołu do rewii „Zahira – moja miłość”.

– Tańczyłam wtedy pod okiem innej instruktorki, z ciekawości wpadłam na zajęcia Yanarim i tak już zostałam.
Dziewczyna wybrała dla siebie pseudonim Karrida, ale Yanarim je przekręciła i wyszło: Kadira. Okazało się, że takie imię faktycznie istnieje i oznacza: mocna, silna, władcza.

– O wiele bardziej do mnie pasuje! Dla Kadiry Al Mara okazała się początkiem prawdziwej fascynacji tańcem.

– Podobno taniec brzucha jest w każdej kobiecie, bo był to pierwszy taniec, jaki kobieta zatańczyła. Trzeba trochę czasu, by go dobrze poznać. Ale warto – przekonuje. – Zespół, w którym tańczę, jest dla mnie jak rodzina i wiem, że w trudnej sytuacji mogę tu liczyć na wsparcie i pomoc. Gdy rok temu doznałam kontuzji, byłam pewna, że jest tu ktoś, kto na mnie czeka i robi wszystko, żebym szybko wróciła do zdrowia…

W rewii „Zahira – moja miłość” Kadira zagrała jedną z głównych ról. A potem przyszły, organizowane raz w miesiącu, Noce Orientu, na których poza typowym bollywoodzkim repertuarem można obejrzeć na przykład arabotango i arabską lambadę czy solowe popisy tańca brzucha zarówno profesjonalnych tancerek, jak i uczennic.

Kiedy na Nocy Orientu Kadira wychodzi na scenę – liczy się tylko taniec. Wtedy zapomina o trzech bluzkach i dresowych spodniach. Czuje się kobietą: ma na sobie zwiewną spódnicę, a jej górną częścią garderoby jest jedynie wyszywany cekinami stanik.

Źródło: Wróżka nr 4/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl