Serce macochy

Nie muszą być ani niedobre, ani brzydkie. Muszą za to być silne. Bo trzeba sporego hartu ducha, by odczarować mit złej macochy. I raz na zawsze włożyć między bajki.

Marianna Za siedmioma górami i lasami zawsze było tak samo. Tak samo źle układało się Królewnie Śnieżce, Kopciuszkowi i Sierotce Marysi. Taki sam był też powód ich kłopotów – wstrętna, zawistna macocha. To ona zatruwała życie dzieciom, ona w okrutny sposób się ich pozbywała, najczęściej wyrzucając z domu.

– A może raczej wysyłając je w świat, by stały się samodzielne, by w każdej sytuacji potrafiły sobie radzić z trudnościami? – uśmiecha się przekornie Agata, macocha siedmioletniej Zosi, która niedawno, dzięki Agacie, zaczęła uczyć się pływać. A kiedyś patrzyła na Agatę z niepewnym zdziwieniem, po dziecięcemu zastanawiając się, kim jest ta pani, którą tata trzyma za rękę.

O bajkach, w których złe żony dręczą swoich pasierbów, Agata, specjalistka PR i komunikacji z Krakowa, wie naprawdę dużo. Wiele zawdzięcza analizom Bruna Bettelheima, psychiatry dziecięcego i badacza baśni. To on uświadomił Agacie, że macochy istnieją w zmyślonych opowieściach nie bez przyczyny. I nie bez przyczyny są złe, całkowicie inne niż (najczęściej w bajce nieżyjąca), prawie zawsze idealna matka.

– W rzeczywistości macocha i matka to dwa wcielenia tej samej osoby – wyjaśnia Agata. – Macocha uosabia zło, by dziecko mogło na nią przelać lęki i złe emocje, które czasem mu towarzyszą wobec własnych rodziców. Bo ci przecież nie zawsze są idealni, zachowują się różnie, raz przytulają dziecko i je chwalą, innym razem ganią, krytykują, a bywa, że i karzą. W bajkach zatem wszystko jest proste. Ale macochy nie istnieją przecież wyłącznie w nieistniejącym świecie, za górami i lasami.

– Nie od razu uświadomiłam sobie, że jestem macochą, właśnie macochą, a nie tylko żoną taty – wspomina Agata.

reklama

Weekendowe i całodobowe
Na początku była tylko kobietą, która zakochała się z wzajemnością w mężczyźnie. Nie zastanawiała się wtedy nad tym, co już teraz wie – że wiążąc się z człowiekiem, który ma córkę, chcąc nie chcąc, będzie musiała tak przemodelować swoje życie, by znalazło się w nim miejsce dla dotąd obcego jej dziecka. Będzie się musiała godzić na wiele trudności i niełatwych kompromisów. Że zapomni o kinie w każdą sobotę i romantycznych wakacjach tylko we dwoje. Że wreszcie odkryje w sobie pokłady miłości, o jakich dotąd nie miała pojęcia...

Pewnego dnia Agata natknęła się w internecie na list pewnej kobiety, która przedstawiła się właśnie jako macocha. Określiła się źle kojarzącym się mianem, chociaż nie zastępowała – tak z reguły bywało kiedyś – zmarłej matki. Internautka uważała się za macochę, choć matka dziecka żyła. Później, z poświęconego macochom forum internetowego, liczącego aż 70 tysięcy uczestniczek, Agata dowiedziała się, że istnieje już podział na macochy „całodobowe” i „weekendowe”.

– W końcu i ja zrozumiałam, że macocha to słowo, którego nie powinnam się już bać, bo choć jej rola jest inna niż dawniej, wciąż jest częścią misternego systemu, jakim jest rodzina – mówi Agata.

Ta świadomość przyniosła jej najpierw ulgę. A potem... Potem zaczęła zastanawiać się, dlaczego z internetowego listu, który przeczytała, bije rozgoryczenie.
Dlaczego znalazła się w nim prośba o kontakt z kobietami w podobnej sytuacji, które również podjęły nie zawsze udany wysiłek zmierzenia się z baśniowym mitem. I które również czują się w swoich zmaganiach osamotnione. Agacie przeszło wtedy przez myśl, że nikt tak nie wesprze macochy jak inna macocha. Najlepiej, jeśli zrobi to na warsztatach.

– Każda z kobiet wiążących się z mężczyzną, który ma już dzieci, wcześniej czy później musi się zmierzyć ze stereotypem macochy, każda z nas zacznie w końcu zadawać sobie pytania: Jaka jestem? Jaką odgrywam rolę? Jak ułożyć sobie relacje z dziećmi partnera? I jak nie zapomnieć o sobie i swoich potrzebach? – uważa psycholożka Olga, macocha siedmioletniej Julki i pięcioletniej Weroniki. – Łatwiej stawiać takie pytania, jeśli poznamy kobiety, które znają odpowiedź przynajmniej na część pytań.

Same sobie winne
Także i na pytanie, dlaczego wciąż macochy uważane są za złe, nie tylko w bajkach. O tym, że tak właśnie jest, Olga na własnej skórze przekonała się po tym, gdy w czerwcu właśnie z Agatą zorganizowała pierwsze w Polsce zajęcia dla macoch. Ze zdumieniem na różnych internetowych forach przeczytała potem, że macochom żadne warsztaty ani grupy wsparcia się nie należą. Bo same sobie są winne, bo przecież rozbiły rodzinę, bo próbują zawłaszczyć sobie cudze dzieci...

– A przecież w znaczącej większości przypadków macocha nie ma nic wspólnego z rozpadem poprzedniej rodziny jej partnera – zapewnia Olga. Tak właśnie było w przypadku Agaty i Olgi. Obie związały się z partnerami już po tym, jak rozstali się oni z matkami swoich dzieci. I obie miały świadomość, że wiążąc na poważnie swój los z mężczyzną-ojcem, wiążą swoje życie również z jego dziećmi.

– Tyle że żadna z nas na początku nie ma pojęcia, jakie to trudne – wyjaśnia Marianna, prawniczka i macocha 14-letniej Dominiki, która na warsztatach dla macoch pojawiła się, żeby swoim przykładem i sporym doświadczeniem wesprzeć inne przybrane matki. Kiedyś Marianna także musiała zmierzyć, a właściwie zwalczyć w sobie swoje wyobrażenie o macochach. Nie tylko z powodu baśni. Również dlatego że sama, jako dziecko, miała macochę.

Dzień, w którym po raz pierwszy Dominika pojawiła się w domu Marianny, prawniczka wspomina jak... katastrofę.
– Nie miałam zielonego pojęcia o opiece nad tak skomplikowanym i tajemniczym stworzeniem, jakim jest dziecko. Na przykład, dlaczego nagle zaczyna płakać i za żadne skarby nie można go uspokoić – mówi. Zasadniczo o serii swoich wpadek podczas pierwszych spotkań z dziewczynką Marianna woli dziś nie pamiętać. Ale pamięta, podobnie jak żal i bunt, a nawet zazdrość, że jej mąż tak bardzo kocha swoją córeczkę, że walczy o każdą chwilę, byle się z nią spotkać.

– Buntowałam się, bo ja nie pamiętałam, by mój tata kiedykolwiek tak o mnie walczył, bo miałam poczucie, że kiedy pojawia się Dominika, schodzę na drugi plan, bo nie podobało mi się, że nie zawsze moje potrzeby i marzenia są najważniejsze – przyznaje macocha. Marianna nie ukrywa, że był czas, gdy z powodu rodzinnych napięć jej małżeństwo wisiało na włosku. Pomogła jej terapia, dzięki której rozprawiła się z mrokami własnego dzieciństwa. Pomogła jej też... Dominika, z którą z czasem bardzo się zaprzyjaźniła.

– Uświadomiła mi, że stanowi namacalny dowód na to, jak wielką miłością mój mąż obdarza swoje dzieci, że nie każda kobieta może być tak pewna uczuć tacierzyńskich swojego partnera, jak właśnie ja, macocha – dodaje Marianna, dziś także mama dwóch swoich córek.

Źródło: Wróżka nr 9/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl