Guru radości

Jedno spotkanie wystarczyło, by Marlena zapomniała o trudnej przeszłości, by Katarzyna wyszła z uzależnienia, by Krzysztof znalazł cel w życiu. Podobno dla większości ludzi zetknięcie z Ravim Shankarem, hinduskim mędrcem i orędownikiem pokoju, oznacza rewolucję. Pozytywną rewolucję.

Guru radościTrasa do Taraski, nieopodal Sulejowa, przebiega przez las, tej jesieni pełen grzybów. Na poboczach drogi stoją dziesiątki samochodów. Pod główną bramą Centrum Promocji Zdrowia Zuza z rudymi warkoczami zwierza się niedawno poznanemu Piotrkowi, że nie potrafi robić fikołków. Co, w gruncie rzeczy, bardzo ją martwi, bo przecież fikołki to przejaw radości. Chwilę później Zuza z wypiekami na twarzy czyta Piotrkowi na głos fragmenty wykładów Sri Sri Raviego Shankara: „Dziecko śmieje się ok. 400 razy dziennie, nastolatek – już tylko 17 razy, a u dorosłego człowieka zdarza się nie dostrzec uśmiechu nawet przez cały dzień. Co takiego jest z nami, że nie potrafimy cieszyć się z całego serca?”.

Za chwilę w wielkiej hali w Tarasce zebrani ludzie cieszyć się będą z całego serca z porannego spotkania z mistrzem, który odwiedził Polskę po wielu latach nieobecności. Za chwilę usiądzie na kanapie, zacznie żartować, rozśmieszać tłum do łez, by w końcu przejść do spraw dla nich najistotniejszych. Dla wielu będzie to pierwsze w życiu spotkanie z Ravim Shankarem, co wcale nie oznacza, że go nie znają. O mistrzu wiedzą dużo. Że urodził się 54 lata temu w południowych Indiach, że skończył studia uniwersyteckie z fizyki, że zgłębiał wiedzę u sławnych mistrzów duchowych, że po dziesięciu dniach odosobnienia i medytacji, prawie trzy dekady temu ogłosił publicznie podstawowe zasady Sudarshan Kriyi – unikalnej techniki oddechowej, która dziś na całym świecie przywraca ludziom zdrowie i spokój.

Ci, którzy dotarli do Taraski z najdalszych zakątków Polski, wiedzą także, że władze Indii przyznały Shankarowi tytuł Najwyższego Nauczyciela Jogi, że jego organizacja Art of Living (AOL) ma status specjalnego konsultanta ONZ, że stworzył specjalne programy pomocy dla ofiar klęsk żywiołowych i wojen, że wcielał je w życie na Bałkanach i w Biesłanie. Że wreszcie jego wizja świata, w której ludzie szanują się wzajemnie mimo różnic, sprawiła, iż na przykład na Sri Lance i w Kaszmirze ci, którzy dotąd zabijali się nawzajem, zaczęli wreszcie ze sobą rozmawiać. Że wreszcie – tak właśnie uważa Sri Sri – nadszedł najlepszy czas, by świat się zmienił.

reklama

„Poczucie przynależności do całego świata jest potrzebą chwili. Powinniśmy celebrować różnorodność, szanować inne kultury i tradycje religijne, zamiast pozwalać na to, żeby stały się przyczyną konfliktu czy przemocy” – Zuza z warkoczami podeszła właśnie pod wielką halę w Tarasce. Wciąż zatopiona w słowach mistrza, powoli zdejmuje buty.

Przed halą stoją setki par. Każda to inna historia ludzkiego życia. Wiele z nich mogłoby służyć jako gotowy scenariusz na film... Właśnie jak film, trochę dziwny, trochę obcy Marlena, z wykształcenia pedagog, postrzega swoje życie przed spotkaniem ze Sri Sri. Pierwsze kadry: samotność dziecka naznaczonego brakiem matki, rosyjskiej arystokratki, która odeszła od rodziny wkrótce po urodzeniu córki. Naznaczonego też szczególną pozycją ojca – wojskowego w czasach socjalizmu, ateisty. Samotność dziecko odczuwa fizycznie: kiedy Marlena kończy zaledwie 12 lat, mieszka w domu zupełnie sama. Jest też samotność duszy, znacznie bardziej bolesna. Ta z czasem przerodzi się w cierpienie, pragnienie ucieczki przed życiem, próby samobójcze... Kilka kadrów dalej – wielki świat. Marlena zostaje modelką, rozchwytywaną przez największych kreatorów mody. Przez kilka lat mieszka w Mediolanie. Pracuje od rana do nocy, cały czas na walizkach, przesiada się z samolotu do samolotu.

– W pewnej chwili orientuję się, że nie wiem, jaka właśnie jest pora roku, zapominam, że istnieje życie poza terminalami, że są  gdzieś drzewa, łąki, latają ptaki – wspomina Marlena. Ostatecznie rezygnuje z kariery. W Polsce kończy studia, rodzi synka, szybko zachodzi w kolejną ciążę... Jest dobrze, ma rodzinę, za którą tak kiedyś tęskniła, a jednak w Marlenie ciągle tli się inna tęsknota. Za czymś, czego nawet nie potrafi jeszcze nazwać, ale co – jest tego pewna – sprawiłoby, że odnalazłaby utracone w dzieciństwie beztroskę i równowagę.

Zdjęcie, które przyniósł Marlenie przyjaciel, było zamazane, niewielkie. Niewielki był również mężczyzna siedzący na sporych rozmiarów kanapie. Marlena nie mogła oderwać oczu od jego twarzy.
– Nie wiedziałam zupełnie, kim jest – zapewnia. – Poczułam jednak, że z tego filigranowego człowieka bije wielka radość i jednocześnie niezmącony niczym spokój. Poczułam, że muszę go spotkać, a potem zadać mu tysiące pytań po to, by ostatecznie znaleźć receptę na szczęście.

W połowie lat 90. w pogoni za odpowiedziami Marlena wyjechała do Skandynawii, gdzie Ravi Shankar osobiście prowadził kurs Sztuki Życia. Jeszcze wcześniej, w Polsce, Marlena na podobnym kursie nauczy się radzić sobie ze stresem dzięki technikom oddechowym i medytacji, zalecanym przez Sri Sri. W Norwegii będzie miała jednak szansę nie tylko osobiście poznać mistrza, ale też zadać mu wiele pytań. Ostatecznie zadaje jedno.

– Nie odpowiem ci na nie – uśmiechnie się Sri Sri. – Odpowiedź na wszelkie nurtujące cię pytania znajdziesz w sobie. Musisz tylko wejrzeć w siebie i dobrze w siebie się wsłuchać. Potrzebna ci do tego cisza.

Przez chwilę Marlena czuła złość. Jak to? Przejechała tyle kilometrów, by dowiedzieć się, że problemy, które ją dręczą, rozwiąże cisza? Nie upłynęło wiele czasu, gdy w ciszy właśnie doznała olśnienia. Zrozumiała, że przeszłość nie jest już w stanie jej zranić, że wszystkie trudne emocje, które kiedyś były jej udziałem, nie mają dziś dla niej większego znaczenia, bo dzięki Raviemu Shankarowi nauczyła się traktować je jedynie jako doświadczenie. Cenne, nawet wzbogacające, ale przeszłe. I że teraz jej umysł i dusza nastawione są wyłącznie na świętowanie miłości i radości.

Marlena Agentka pośrednictwa nieruchomościami Katarzyna też wierzy w siłę ciszy. „Twoja dusza to lita cisza, a ta zagęszczona cisza jest mądrością” – te słowa Sri Sri Katarzynie wbiły się w głowę jak żadne inne. Był czas, że jej duszę przepełniał przede wszystkim lęk.

– Trzymał mnie jak w imadle – uśmiecha się dziś Katarzyna. – Nie chciał odpuścić. Miała powody, by się bać. Nagle zmarł jej mąż, została sama z dwójką dzieci, bez pracy, bez pieniędzy. Wpadła w depresję. Tłumiła ją alkoholem i lekami na uspokojenie. Do dziś pamięta noce, które przesypiała dopiero po zażyciu garści relanium. Czuła, że grozi jej lekomania. Nie miała siły wstać z łóżka, zaczęła mieć kłopoty z błędnikiem.

Ktoś życzliwy radzi w końcu Katarzynie, by zrobiła kurs, wymyślony przez człowieka, nazywanego czasem Guru Radości. Katarzyna nie miała pojęcia, o kim mowa, ale na kurs się zapisała. Już po pierwszym dniu zajęć odstawiła środki nasenne. Nigdy do nich nie wróciła. Swój powrót do zdrowia tłumaczy prosto: Sri Sri daje nam narzędzia, dzięki którym powoli, dzień po dniu, każdy z nas, pracując z ciałem i umysłem oczyszcza się z toksyn, staje się spokojniejszy i jednocześnie przepełniony radością. Teraz Katarzyna przyjechała do Taraski, by za radość właśnie podziękować mistrzowi.

– Chciałbym mu podziękować przede wszystkim za to, że dzięki niemu odnalazłem sens życia – dodaje Krzysztof, biznesmen, który po raz pierwszy zobaczył mistrza w… hinduskiej knajpce na Manhattanie. Sri Sri patrzył na Krzysztofa z plakatu reklamującego wykład, który odbył się kilka miesięcy wcześniej. To było siedem lat temu. Krzysztof przyjechał do Stanów na roczne szkolenie, był wówczas dyrektorem w znanym, międzynarodowym koncernie. Pozornie nie miał powodów do zmartwień, pracy i kariery można mu było wręcz pozazdrościć. Tylko dlaczego nieustannie towarzyszyło mu przeświadczenie, że wszystko, co robi, pozbawione jest głębszego sensu? Takie poczucie miał, zresztą, już od dawna.

– Właściwie od czasów szkoły żyłem w jakimś marazmie, uczyłem się, bo trzeba się przecież uczyć, spotykałem z kolegami, bo przecież trzeba się z kimś spotykać, ale zupełnie

nie pojmowałem, ku czemu to wszystko zmierza – przyznaje Krzysztof. Na kursie AOL, na który zdecydował się w Stanach dzięki zapomnianemu plakatowi z hinduskiej restauracji, spotkał ludzi, którzy często borykali się z podobnym problemem. Najpierw odczuł zmianę fizyczną. Ze zdumieniem odkrył na przykład, jak bardzo miał dotąd sztywne, skostniałe od stresu dłonie. Po powrocie do Polski Krzysztof zdecydował się na podróż do ashramu AOL w Indiach. Poznał Ewę, dziś swoją żonę, a wówczas trenera kursów Art of Living. Miłość, a jednocześnie ambicja zrobiły swoje, dziś sam prowadzi takie kursy.

– Jeśli spotykasz na swojej drodze Sri Sri, musisz się przygotować na zdumiewające zmiany – śmieje się Krzysztof. Za jedną z najpoważniejszych zmian uważa dotarcie do odpowiedzi, co w życiu ma znaczenie. Odpowiedź przyszła, gdy Krzysztof zrozumiał, jaką dla niego wartość ma seva. Seva, czyli charytatywne, pozbawione jakiejkolwiek chęci zysku czy korzyści działanie na rzecz innych ludzi.

– Odkryłem, że sensem mojego życia jest dawanie z siebie jak najwięcej, angażowanie się w działania, których celem jest lepszy, bardziej przyjazny dla wszystkich świat, życie bez agresji i z uśmiechem na twarzy – dodaje Krzysztof. Czy taki świat w ogóle jest możliwy?

– Może i nie uwierzyłbym w to, gdyby nie pewność, z jaką o tym opowiada właśnie Ravi Shankar – mówi Grzegorz, menedżer, który podobnie jak Krzysztof angażuje się dziś w Polsce w międzynarodowe projekty Sri Sri na rzecz pokoju. Dzięki takim jak Grzegorz miliony ludzi na całym świecie biorą co roku udział w wielkiej kampanii, której celem jest głośne przypominanie szefom państw, że podpisały – a często o tym zapominają – Deklarację Milenijną Narodów Zjednoczonych, w której zobowiązały się na przykład do zmniejszenia do 2015 roku o połowę liczby ludzi, którzy cierpią głód.

Źródło: Wróżka nr 11/2010
Tagi:
Komentarzy: 1
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl