Odchudzanie całą PARĄ

Rodzinne odchudzanie może nas skłócić albo zbliżyć. Gdy zmienia się menu, zmienia się wszystko. Tylko jak przeżyć na sałacie i nie zwariować?

Od kiedy Marta i Mateusz zaczęli wspólne odchudzanie, w domu zrobiło się milej, cieplej, czulej… A kto mówi tylko o sałacie? – śmieje się Mateusz Doliński, księgowy, który nadwagą przypłacił miłość do cyfr. Bo jak się najpierw nad papierami siedzi 8 godzin, później 12, a potem 15, to niezauważalnie obrasta się w tłuszczyk. A jak się firmę prowadzi razem z żoną, to nadwaga staje się sprawą rodzinną. – Oprócz sałaty jest mnóstwo innych dozwolonych produktów.

Brokuły na przykład. Marchew. Buraki. Ale i chude mięso, ryby. I zioła. To one zmieniają smak potraw do tego stopnia, że gotowany na parze kurczak codziennie smakuje inaczej. Gdyby jednak Marta, żona Mateusza, nie wstała wcześniej i nie przygotowała tych wszystkich chudych potraw, nie zapakowała do pojemników na cały dzień, dla siebie i dla męża, to Mateusz nie schudłby przez 6 tygodni 5,5 kg. Bo głodny i zmęczony rzucałby się wieczorem na lodówkę. Jak kiedyś.

Powiedz mózgowi, że już zjadł!
– Tak – przyznaje – pochłaniałem michę rosołu. Kotlet. Nie żałowałem sobie słodkości. Marta mnie mitygowała: „Daj mózgowi popracować, niech ma czas zauważyć, że już zjadł!”. Nie byłem zadowolony, że tak mi wytyka. W końcu jak człowiek przychodzi po pracy zmęczony, to ma prawo do odrobiny przyjemności!

Przyjemności zamieniły się w rząd trzech cyfr na łazienkowej wadze. Marta przestała wchodzić w ulubione spódnice. A Maciek, ich ośmioletni syn, bezskutecznie ciągnął ojca na rower, pograć w piłkę, na spacer. Bezskutecznie, bo tata po dwóch kilometrach spaceru dostawał zadyszki. Ich wspólny kolega akurat odchudzał się pod opieką dietetyka. Zapisał ich na wizytę.

reklama

Poszli, wyspowiadali się z tego, co jedzą, jak żyją, na co chorują. Dostali kartkę: co wolno im jeść i w jakiej ilości. Byli lekko przerażeni. Jednak już w domu Marta wszystko dokładnie przeczytała, przemyślała, wstała i powiedziała: „Mateusz, nie jest źle!”. I pojechała na bazar po zieleninę. A potem wygoniła chłopaków z kuchni i ćwiczyła nowe gotowanie. Wyszło nadzwyczaj dobrze.

– Całe szczęście, że zaczęliśmy się odchudzać wspólnie – Mateusz wzdycha z ulgą. – W pojedynkę byłoby dużo trudniej. Bo jak przy stole jeden je sałatę, a drugi wsuwa golonkę, to tego z sałatą pewnie cholera bierze. A tak jest i sprawiedliwe, i ekonomicznie, i logistycznie – śmieje się. – Poza tym bez mojej żony pewnie bym nie podołał. Tomasz Srebnicki, dr psychologii, też uważa, że wspólne przejście na dietę jest korzystniejsze niż odchudzanie się w pojedynkę. Nikt się nie chowa po kątach z czekoladkami.

– Odchudzanie w tandemie nie jest dla związku bardziej ryzykowne niż wspólny kurs tańca lub prawa jazdy – przekonuje. – Na tym pierwszym zaczną się kwasy, bo ona będzie miała do niego pretensje, że za bardzo się gapi na inne kobiety. Na drugim on się będzie frustrował i wściekał, że jej lepiej idzie na placu manewrowym. Bo to nie samo odchudzanie wywołuje w nas złość, ale napięcie spowodowane narzuceniem sobie ograniczenia. No i od sposobu, w jaki sobie z tym napięciem radzimy, zależy nasza relacja: albo się wspieramy, albo się kłócimy. 

Marta i Mateusz się nie kłócą. Może dlatego, że ona okazała się mistrzynią dietetycznych potraw?
– Żeby gotować i chudo, i smacznie, trzeba mieć trochę talentu – dorzuca Mateusz.

Małgorzata Schuberth zrobiła kurs dietetyczny, żeby „ratować” Rudiego. Ale oprócz talentu przydaje się i wiedza.
– Moja żona skończyła kursy dietetyczne, żeby mnie „ratować” – śmieje się Rudi Schuberth, wokalista. Okrągła sylwetka jest jego znakiem firmowym. – Stwierdziła, że zamiast pytać o radę dietetyka, sama się nim stanie. Zgłębiła wiedzę tajemną, zrobiła dyplom, i powiedziała: „Teraz cię wyprowadzę na ludzi”. To właśnie dzięki niej schudłem przez dwa lata około 34 kg. Mówię około, bo nie lubię tych kilogramów liczyć. Nie lubimy też, obydwoje, a nawet teraz we troje, bo córka, Karolina, również należy do tych nieco okrągłych, mówić, że się odchudzamy. Zamiast tego twierdzimy, że jemy zdrowo i racjonalnie.

Cała rodzina Schuberthów ma do siebie dystans. Trochę więcej ciała? Trzeba uważać. Reżim? Odmierzanie porcji? Bez szaleństw. Nawet jeśli w czasie diety trafi się przyjęcie, wpadną przyjaciele, zaproszą ich w gości, nie mówią: „O nie, dzięki, my się odchudzamy”. Zamiast tego dzień później fundują sobie post, a przez kolejne dni jedzą połowę dotychczasowych porcji. Kiedy pytam Rudiego, czy w czasie diety nie chodził zły, bo głodny, bo zabrano mu ulubioną golonkę i makowiec, trochę się dziwi.

– No nie, bo przecież odchudzanie nie polega na tym, żeby się głodzić. W ogóle głodny nie byłem. Ale to tylko dzięki Małgosi – mówi z wdzięcznością. – To ona pilnowała „pór karmienia” i kiedy tylko zaczynało mnie lekko ssać, okazywało się, że właśnie mogę coś zjeść.

Nie tłuste, nie smażone, nie słodkie, ale jednak mogę. I na tej porcji bez trudu dotrwać do następnej. Jednak gdyby nie moja żona, nie wiem, czy w ogóle umiałbym się zabrać za komponowanie jedzenia. Nie mam pojęcia o kuchni. Za to chętnie wszystko testuję – zapewnia.

Ania i Grzegorz Zając z Bystrej też są w trakcie testowania. I miksowanych zup jarzynowych, i granicy, za którą jest już tylko irytacja. Z powodu braku na talerzu tego, co zawsze. Czyli „normalnych, polskich” obiadów. Z kluseczkami (Ania jest z pochodzenia Ślązaczką), mięsem w aromatycznym sosie, bigosem.

Oni i czwórka chłopaków w wieku od 11 do 17 lat lubili rodzinne posiadówki. A to teściowa wpadła z sernikiem, a to Ania upiekła schab w śliwkach. Do tego duża miska sałaty, ale ziemniaczków z omastą też nikt nie żałował. Aż Marcel, ten najstarszy, trafił do szpitala z diagnozą: zakrzepica. Lekarze cmokali z niezadowoleniem, że za dużo waży. Ania bije się w piersi. 

– Tłusto nie gotuję – zapewnia – ale nie mam kontroli nad tym, że po szkole kupują sobie batoniki albo czekoladę. 

Źródło: Wróżka nr 4/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl