We dworze śpiącej królewny

Kiedy Wojciech pierwszy raz przywiózł Barbarę do pałacu w Szybie, na schodach rosły krzaki dzikich róż, a w jednym z pomieszczeń – drzewo. Po dachu nie było nawet śladu.

We dworze śpiącej królewny Jest taki dwór za siedmioma lasami, na granicy Wzgórz Dalkowskich i Doliny Odry. Z trawnika przed pałacem widać dachy domów i szczyty wież w Nowym Miasteczku. A wiosna przychodzi tu wcześnie. Pewnie nie może się doczekać, żeby zobaczyć, jak w pałacowym ogrodzie kwitną jabłonie... Przed stu laty pałace stały w każdej niemal lubuskiej wsi. Potem niszczały, nikt się nimi nie nie zajmował. Wszystko przez brak pewności, czyja będzie ziemia na wschodnim brzegu Odry.

Jak Wojciech zabytki ratował
– Ja nie miałem żadnych wątpliwości. Na moją małą ojczyznę wybrałem ziemię lubuską. I dlatego tu jestem – podkreśla Wojciech Jachimowicz, właściciel dworu w Szybie, pisarz, dziennikarz, regionalista, muzyk.

Szyba, maleńka wieś pośród lasów, ma za sobą siedem wieków historii. Jej ostatnim dwudziestowiecznym już właścicielem był pułkownik Paul Ciecierski. Wdowa po nim odsprzedała majątek państwu niemieckiemu, które otworzyło tu szkołę dla dziewcząt.

Po II wojnie we dworze najpierw był Urząd Gromadzkiej Rady Narodowej, potem mieszkania, ale gdy zaczęły walić się stropy, lokatorzy odeszli. Nie minęło więc kilka lat, a dwór w Szybie znalazł się na krawędzi upadku. W przenośni i dosłownie, bo zawalił się dach, a krzaki zaczęły rosnąć tam, gdzie dawniej mieszkali ludzie.

reklama

Kiedy w połowie lat 80. w „Gazecie Lubuskiej” ukazał się artykuł o akcji „Ratujmy Zabytki”, a w nim między innymi opis strasznego stanu szybowskiego pałacu, Jachimowiczowie mieszkali w Nowej Soli. Wojciech tylko artykuł przeczytał i już postanowił, że będzie ratował. Bo jak tu pozwolić, żeby historia tej ziemi poszła w ruinę? Tyle że pieniędzy na to ratowanie nie miał wcale. Żonie nie powiedział ani słowa. Miał też momenty wahania. Na przykład kiedy konserwator zabytków oświadczył, że dwór ma 87 procent zużycia. Zrezygnował już prawie, ale władzom województwa bardzo zależało:

– Bierz pan, rozłożymy na raty – mówili.

Wokół Szyby nie ma ogrodzenia. Nie ma też pilnujących psów. Jachimowiczowie przed nikim nie zamykają drzwi swojego pałacu.Mur z kamienia na raty
No i wziął. Za kredyt o równowartości nowego, luksusowego auta. W 1987 roku niełatwo było go zdobyć. Potrzebna była opinia Powiatowego Komitetu PZPR. Dali. Wtedy już musiał powiedzieć żonie.

– To było tak dawno, że zdążyłam przeboleć i zapomnieć – macha dziś ręką pani Barbara. – Za to pamiętam, jak mnie tu pierwszy raz przywiózł… Nie weszliśmy do środka, bo schody zarośnięte były szpalerem róż. Pałac wyglądał jak zamek śpiącej królewny. Byłam w takim szoku, że się nawet nie buntowałam. A potem wzięli się za remont.

– Spędzaliśmy tu każdą chwilę, wynosząc gruz i śmiecie – wspomina pani Barbara. – Wszystko było strasznie zapuszczone. Na początku zbudowaliśmy po prostu na łące wychodek… Przyjeżdżaliśmy dzień w dzień. Aż w końcu udało się nam odremontować pierwszy pokój. Wtedy zaczęły się dyskusje, kto będzie spał w nim, a kto dalej w namiocie. Namioty stały pod starymi jabłoniami. Drzewa zaniedbane były i stare. A przecież kiedyś rodziły jabłka gatunków, co już od dawien dawna zniknęły z rynku.... Wzięli sadownika. Zadbał o drzewka. Tak, że znowu zaczęły rodzić piękne owoce.

Mała ojczyzna od proguMała ojczyzna od progu
– No dobrze, ale gdzie jest właściwie ta Ziemia Lubuska? – pytali eksperci, kiedy w czasie ostatniej reformy administracyjnej Jachimowicz zaangażował się w tworzenie województwa lubuskiego.

– A ja im na złość odpowiadałem, że 100 kilometrów od Berlina.
„No to wedle jakich granic ją oddzielić?” – pytali.
– Wedle granic tożsamości kulturowej, mówiłem – wspomina. I pomysł przeszedł.

Ale tożsamość kulturowa tam, gdzie większość mieszkańców to ludność napływowa? Przecież ci ludzie przyjechali tu z dobytkiem (albo i bez) ledwie kilkadziesiąt lat temu.

– Na tych terenach wykształciliśmy nową tożsamość – tłumaczy Wojciech. – Nową, ale silną, bo ci, co wybrali tę ziemię, mają wspaniałą kulturę. To Kaszubi, warszawiacy, górale, przybysze z Lubelszczyzny. Na początku nie potrafili się nawet ze sobą porozumieć, każdy mówił niby po polsku, ale jakoś inaczej. Ale się to dotarło. Dlatego choć architektura jest tu zupełnie inna niż w ich rodzinnych stronach, to miejscowa kultura nie jest niemiecka. Ale bardzo polska. I tutejsza.

Jachimowicz uważa, że małe ojczyzny buduje się, zaczynając od własnego progu. Tak jak on to robi. Na przykład w roku 2000 postanowił wydać „Spis Ludności z okazji Roku Jubileuszowego”. Najpierw zaproponował to władzom Nowej Soli, ale nie były zainteresowane.
Zdjął więc garnitur i założył gumofilce. Jak to u siebie, na wsi.
– No, jest taki pomysł – powiedział radzie sołeckiej – że wydamy spis z okazji Jubileuszu. A oni milczą we trzech. Jak zaklęci. Myślą.
– Więc jak będzie?
– Wydamy.
I wydali. Jest 125 mieszkańców, więc potrzeba było tylko 125 egzemplarzy.

Na okładce grafika – wizerunek dworu. Plon jednego z licznych plenerów malarskich. W środku – historia Szyby.
Według Wojciecha właśnie takie działania służą budowaniu tożsamości miejsca. No i temu, by o tym miejscu dowiedziało się jak najwięcej ludzi. I cel osiągnięto. A kiedy już napisały o tym spisie wszystkie gazety, zadzwonił prezydent Nowej Soli.

– Panie Wojtku – powiada – to może wydamy jednak taki spis w 2001 roku? A ja mu na to: „W 2001 roku już za późno. Może w 2500?”.

Źródło: Wróżka nr 4/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl