Jak ma na imię ta mała

Zaczęła rozpinać bluzkę, ale nie chciał, żeby się rozebrała. Powiedział, że chodzi mu tylko o portret. Skończył malować, gdy za oknem zrobiła się szarówka. Wtedy dał Peli różę.

Jak ma na imię ta małaMatka Peli była polatuchą. Chodziła z mężczyznami na siano, mówili jej, żeby szła i ona się zawsze potulnie godziła. Przynosiła za to fasolę, kawał boczku, pończochy, co który jej dał. Gdy była w lepszej formie, gotowała gar zupy na kościach.

W gorszej nie gotowała niczego. Lekarze przepisali matce Peli proszki, ale one zgniły w spiżarce, bo była tam wilgoć. Pela siadała na ławce przed domem, żeby sąsiadki wiedziały, że jest głodna. Albo szła na plebanię do gospodyni księdza, żeby dostać talerz zupy. Kiedyś gospodyni nie było. Ksiądz zabrał ją do swego pokoju, zrobił się czerwony i wsadził jej rękę w majtki. Potem dał Peli pół szarlotki i powiedział, że o tym nie wolno nikomu mówić.

Kiedy Pela zaczęła chodzić do szkoły, panie dały jej sukienki po córeczkach. Wciąż chodziła na plebanię na zupę. Dopiero jak w szkole urządzono małą stołówkę, nie musiała już chodzić do nikogo. Panie zauważyły, że Pela pięknie maluje i składały jej prace na kupkę. Któregoś dnia do wsi przyjechał antropolog ze studentami, żeby spisywać przysłowia i piosenki.

Obejrzał w szkole izbę pamięci regionalnej, stare makatki „Zdrowa woda życia doda” i wyszczerbione brony. A potem rysunki Peli. Powiedział, że postara się dla niej o miejsce w internacie dla uzdolnionej młodzieży. A panie, że dobrze, bo jej mamę zabiorą do ośrodka dla schizofreniczek, a działkę i dom urzędnicy wykupią pod drogę. Jej matka już podpisała dokument o sprzedaży. Pieniądze są na przechowaniu u brata matki, bo przecież ona nie może ich trzymać. Wydałaby w pięć minut. Opieka społeczna też nie daje jej pieniędzy, a tylko talony na produkty.

reklama

Profesor nie zapomniał o obietnicy. Kiedy Pela kończyła podstawówkę, wysłał studenta, który miał ją zabrać do miasta. W internacie liceum plastycznego była ciepła woda, kaloryfery i kotlety na obiad. Pela była zadowolona. Niedzielami żona profesora przyjeżdżała po Pelę do internatu. Uczyła ją jeść widelcem i nożem. Kiedy wychodziła na brydża, profesor kładł jej ręce do majtek. Pela truchlała i czekała, aż żona wróci i odwiezie ją do internatu. Dała Peli pigułki i powiedziała, że jak nie będzie ich łykać, zacznie rozmawiać jak jej matka z niewidzialnymi ludźmi. Więc Pela łykała.

W liceum plastycznym uczyła się bardzo słabo, ale coraz piękniej malowała. W trzeciej klasie syn profesora Akademii Sztuk Pięknych zaczepił ją na korytarzu i powiedział, że musi namalować jej twarz. Pracownia mieściła się na ostatnim piętrze bloku, a jej część była przerobiona na mieszkanie. Z okien widać było dachy domów i Wisłę. Po pozowaniu malarz kazał się Peli położyć i miał z nią mocny seks. Potem otworzył szafę, wyjął garść sukienek, pończoch, szalików, roześmiał się i rzucił w nią tym wszystkim. Może sobie zabrać. To nagroda za pozowanie. Jest zabawna, więc poprosi ojca, żeby ją przyjęli na ASP. W uczelni nie zdarzają się studenci z nizin społecznych, będzie więc rodzynkiem. Bo po tobie, kochanie, widać niziny na kilometr, ale podobno jesteś niebywale zdolna.

Koleżanki w internacie powiedziały, że syn profesora ASP jest jednorazowy. Dziewczyny bierze zawsze tylko raz, a potem daje im jakieś bzdurne prezenty. Taki styl. Ale jeśli obiecał, że jego ojciec pomoże w dostaniu się na studia, to trzeba mieć taką nadzieję, bo on jeszcze żadnej czegoś takiego nie powiedział.

Pela miała już 17 lat. Niewysoka, drobniutka, z wąskim nosem i ogromnymi oczyma koloru jakby gołębiego. Włosy ciemnoblond, poskręcane jak u Afrykanki, trudne do rozczesania. Profesorka z liceum powiedziała, że Pela koniecznie musi iść na studia. Dostanie się. Jest wybitnie utalentowana. Ma już oryginalny styl. Otrzyma stypendium i miejsce w akademiku. Na egzaminach poszło jej marnie z przedmiotów teoretycznych, z historii sztuki wprost do niczego, ale kiedy wykładowcy zobaczyli to, co narysowała, nie było wątpliwości, że ją wezmą, choćby wszystko inne było na pałę.

Po egzaminach dogonił ją na schodach asystent. Był młody i rozczochrany. Powiedział, że chce ją malować, wprost musi. Ona ma dziwne oczy, bardzo przeprasza, ale jakby schizofreniczne. Zgodziła się, zawsze się zgadzała na wszystko. Pozowanie było męczące. Zdziwiła się, że nie kazał jej się rozebrać. Powiedział, że chodzi mu tylko o portret. Zrobiła się prawie szarówka, kiedy odłożył pędzel. Pela zaczęła rozpinać bluzkę.

– Nie będę cię już dziś malował – powiedział. – Zresztą chyba jeszcze nie dorosłem do aktów.
– Nie chcesz seksu? – spytała Pela.
– A ty chcesz?
– Nie.
– To po co się rozbierasz?

Poczuła, że coś dziwnego się z nią dzieje. Wokół niej i w niej samej. Zaczęła nadsłuchiwać, czy nie posłyszy gdzieś obok przeklętego głosu. Przez całe życie jej matce dokuczał straszny chropowaty głos, którego Pela nigdy nie mogła usłyszeć. Asystent poszedł do łazienki. Teraz zdejmie spodnie, pomyślała Pela. Ale on wrócił z różą.

– Schowałem ją dla ciebie – powiedział. Poprosił, żeby razem zjedli sałatkę, którą przygotował. Aha, pomyślała, seks będzie po sałatce. Ale niczego takiego nie zaproponował. A tylko, że odwiezie ją samochodem do akademika.

Współlokatorki powiedziały, że był telefon od nauczycielki z jej wsi. Ma natychmiast pojechać do matki. Zaszło coś nieprzewidzianego.
Pela pożyczyła pieniądze od dziewczyny z pokoju. Z samego rana poszła na dworzec. Czekały ją trzy godziny jazdy pociągiem. Matka siedziała na łóżku w kącie sali szpitalnej. Chyba jej nie poznała. Przez całe życie Pela miała wrażenie, że jest oddzielona od matki szklaną szybą, nigdy jej nie przytuliła, nigdy nie wzięła na kolana. Ale nie biła, czasem karmiła i wypychała do szkoły. Była dobrą matką. Teraz siedziała nieruchomo, a z kąta ust wypływała jej strużka śliny.
Pela zapukała do gabinetu lekarza.

– Matka czuje się jak zwykle. Dobrze toleruje leki, nie ma napadów agresji – powiedział. – Przed kilkoma miesiącami urodziła dziecko. Małą odwieziono do domu dziecka. Nie ma chyba szans na adopcję, bo ojciec jest także pacjentem szpitala. Rezyduje tu od lat.

Pela wyszła ze szpitala do parku. Był piękny dzień. „Nie jestem już polatuchą, córką polatuchy”, pomyślała. Coś się nagle stało. Za resztkę pieniędzy kupiła bilet do wioski, w której mieszkał wuj. Jego dom był piękny. Pela powiedziała, że jest już pełnoletnia i chce odzyskać pieniądze za sprzedaną działkę pod drogę.

– Jakie pieniądze? – zdziwił się.
– Jeśli mi nie oddasz tego, co moje, pozwę cię do sądu
– powiedziała i zdumiało ją, że ma aż taki twardy głos. – Odnajdę urzędników, którzy dokonali transakcji. Nie podaruję. Muszę mieć pieniądze na dziecko mamy.
– Usiądźmy i porozmawiajmy – powiedział wuj. – Coś ci kapnę z dobroci serca.
– Oddasz mi wszystko, co dostałeś – powiedziała. – To nie były małe pieniądze. Czekaj na pozew sądowy.

Źródło: Wróżka nr 5/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl