Anioł musi swoje przejść

Bogusia Rudnicka dba o swoje anioły. Chce, żeby były dumne i nie chowały się po kątach. A jak zgubią pióra, to potrafi objechać je od góry do dołu.

Bogusława anioły lepi ręcznie. Dlatego każdy jest niepowtarzalny. W życiu Bogusi zawsze było pod górę. Od samego urodzenia. Odkąd ją znam, musiała iść taką drogą, że niejeden by się poddał. Ale ona nie. Bogusia jest mocna – jej mąż, Zenon Rudnicki, niewiele mówi. Jakby każde słowo musiał najpierw odważyć, odmierzyć i z gliny ulepić.

Z kamieni umytych w potoku
Rudniccy to dziś w „folk arcie”, jak nazywają twórczość ludową, uznana marka. Ceramicy z Dobkowa. Lepią misy, dzbany, patery. Wszystko ręcznie. Ale najbardziej poszukiwane są ich anioły.

– To dlatego, że na aniołach nie da się oszukać – mówi Zenon. – Nie można ich po prostu odlać z jakiejś formy. Każdy musi przejść swoje. Każdy musi powstać z gliny, jak kiedyś Adam. Dopiero niedawno za pieniądze od Unii kupili piec, mieszadła do gliny, koło garncarskie. I zaczęli zapraszać chętnych na warsztaty garncarskie. Ale to nie koniec. Chcą stworzyć ceramiczną wioskę.

Żeby dotrzeć do tego punktu, przeszli długą drogę. 13 grudnia minie 20 lat, jak zamieszkali w Dobkowie. Na końcu wsi, tam, gdzie droga skręca w górę na Bolków. Czego to Bogusia nie robiła w życiu? Jeździła z orkiestrą po zabawach, prowadziła bale i imprezy, sprzedawała lewe buty, wydzierała zimą gołymi rękoma kamienie z pola, myła je w potoku i nosiła na plac budowy. Żeby mieć dom, musieli przebudować chlewik na kuchnię. W noszeniu miała wprawę, bo dźwigała wiadra z wodą z rzeki przez 18 lat. Do Dobkowa przyjechali z Ząbkowic Śląskich. Nie umiała być szczęśliwa w mieście, nawet niewielkim.

reklama

– W mieście ludzie muszą się gnieździć jeden nad drugim niczym króliki w klatkach… Kiedy umarł wuj i ciocia nie chciała siedzieć sama w Dobkowie, pojechaliśmy od razu – opowiada Bogusia.
Z malutką Agatą, która urodziła się w mieście, i Karoliną, która miała się urodzić za trzy miesiące.
– Byłam w szóstym miesiącu, a tu gruzy. Ściany z muru pruskiego się rozsychają – Bogusia nie kryje, że początki były trudne.
A najtrudniejszy był brak wody. Przez kilkanaście lat chodzili do sąsiadów po tę do picia i do rzeki po tę do prania.
– Studnia, którą mamy pod domem, daje bardzo mało wody – wspominają Rudniccy. – Po wodę do prania trzeba było iść aż do rzeki. Z pełnymi wiadrami wracaliśmy stromą ścieżką pełną błota.

Szczęście nie musi być bogateSzczęście nie musi być bogate
Bogusia wychowała się w górach. W Sękowej. – Byłam najmłodsza ze wszystkich. Z całej szóstki – uśmiecha się. – Pięcioro rodzeństwa, szóste z domu dziecka. Biedni byliśmy jak myszy kościelne, ale szczęśliwi. Miałam dzieciństwo, które spędziłam na zabawie. Bogusia przodowała w wymyślaniu nowych zabaw i przygód: podchodów, berków, inscenizacji, bram weselnych i robieniu psikusów.

Minęło ćwierć wieku, a ona zupełnie się nie zmieniła. Bo czy dojrzała kobieta wjeżdża konno do restauracji, w której odbywa się przyjęcie? A ostatniej zimy wybrali się całą rodziną, z Zenkiem i dziećmi, Gracjanem, Agatą i Karoliną, na Łysą Górę, do stacji narciarskiej. Nart nie mieli, wypożyczenie dla pięciu osób nie jest tanie, ale wzięli wielkie foliowe worki. Siadasz na taki worek i wio. Zostali bohaterami weekendu. Wszyscy ich fotografowali.

Zdjęć z dzieciństwa Bogusia prawie nie ma. Aparat tylko raz brat pożyczył. Na Pierwszą Komunię. Wianek też miała pożyczony. Z korali, które siostra dała jej na dwie godziny. Sukienka była po starszych siostrach, ale krótsza, bo wkręciła się w łańcuch, jak wieźli Bogusię na rowerze do kościoła. Oderwały to, co było czarne. No i do Pierwszej Komunii poszła na krótko.

Taniec i przeznaczenie
Wieczorami siadali na jeden rower ukraina w pięć osób i jechali na potańcówkę 15 kilometrów. Rower parkował na cmentarzu, bo były w Polsce takie czasy, że się z cmentarzy nie kradło nic. Ale minęły i paczka Bogusi jeździła po potańcówkach maluchem. Pobili kiedyś rekord: 10 osób. Siostra siedziała tak, że lusterko odcisnęło się jej na czole. Zenka poznała na tańcach. Zauważyła go, bo był inny. Zupełnie inny od wszystkich. Nie był napastliwy. Nie był też niecierpliwy. Niczego od niej nie chciał. Tylko patrzył.

– To było przeznaczenie… Przecież ja nie chciałam za mąż iść, choć wszystkie moje koleżanki już dzieci powić zdążyły. Chciałam w świat, ludzi spotykać, uczyć się od nich, rozumieć – oczy jej się zapalają.
– A tu masz. Zakochałam się. I ani się obejrzałam, jak miałam dwoje dzieci i dom do remontu. Ten ciotczyny w Dobkowie.
Zenek poszedł do pracy w tartaku, a ona z ciotką wzięła się za remont. Dziewczynki rosły między betoniarką i wiadrem farby. Aż kiedyś złamała się belka i cały pruski mur zwalił do środka.
– Ciociu, dzieci ratuj – krzyknęła Bogusia, jak tylko zaczęło trzeszczeć.

Ciotka chwyciła maluchy i w nogi. Bogusia zaparła się, żeby ścianę podtrzymać. Runęło. Ciocia i dzieci stoją na podwórku w grupie gapiów. Kurz opada. Patrzą…
Bogusia stoi w środku. Nietknięta. Anioły były na miejscu. Postanowiła, że skoro jej nie przygniotło, to nie na darmo. Musi coś teraz zmienić w Dobkowie, bo wieś była taka smutna. A ją nosiło. W mieście stworzyła kabaret! Jeździła z nim po domach dziecka, startowała w „Paskudzie”, wystąpiła w „Lecie z Radiem”. Zrobiła kursy tańca nowoczesnego, breakdance. Potrafiła na głowie wykręcić takiego młynka, że wszyscy byli w szoku.

Źródło: Wróżka nr 6/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl