Może być piękniej

Magdalena wójcik twardo stąpa po ziemi, ale czasem zajrzy do wróżki... Sama rozwiązuje swoje problemy, ale regularnie spotyka Anioły, które pomagają jej przetrwać trudne chwile. Swoją suczkę Misię wyśniła... a potem odnalazła w schronisku na Paluchu.

Może być piękniejSłyszałam, że wierzy pani w przeznaczenie. Czy to prawda?
Wierzę, że przychodzimy na ten świat z losem zapisanym w gwiazdach. Musimy się zmierzyć ze scenariuszem, który już ktoś dla nas przygotował.

A jak los jest kiepski, to nic nie możemy z tym zrobić?
Niewiele. Jestem racjonalistką i mocno stąpam po ziemi. Trochę już przeżyłam i wiem, że marzenia naprawdę pomagają przetrwać. Niekiedy jednak, choćbyśmy nie wiem jak się starali, to i tak nie osiągniemy celu. Mówię to na podstawie własnych doświadczeń. Miałam w życiu sporo marzeń (i wciąż je mam), ale wielu z nich, z przyczyn kompletnie ode mnie niezależnych, nie mogłam zrealizować.

Ale przecież możemy zmieniać siebie. Wtedy zmienia się też nasz los…
Tak, możemy zmienić samych siebie. Ale to bardzo trudne. Ja cały czas próbuję. Z różnym skutkiem.

Jak?
Przede wszystkim staram się spojrzeć na siebie z boku, przejrzeć się w oczach przyjaciół i poprawić to, co szwankuje. W przeciwieństwie do wielu moich znajomych nie szukam jednak nadziei w horoskopach, wróżbach, fusach. Chociaż, przyznaję, kilka razy w życiu zdarzyło mi się pójść do wróżki. Pierwszy raz zrobiłam to z ciekawości, kiedy byłam jeszcze nastolatką.

A ostatni?
Jakieś sześć lat temu. Przechodziłam trudny czas, ktoś polecił mi tarocistkę, Katarzynę Kalwejt, więc poszłam…

reklama

I?
I byłam zaskoczona trafnością tego, co mówiła. Tamto spotkanie i wróżba bardzo mi wtedy pomogły. Teraz czuję, że znów nadszedł odpowiedni moment, bym spojrzała w przyszłość. Nie wierzę w to ślepo. Sądzę, że wiele wróżek to po prostu świetne psycholożki, które w zgrabnych słowach potrafią dobrze „sprzedać” uniwersalne prawdy, a my się dziwimy, skąd tyle o nas wiedzą. Mimo to wybieram się ponownie.

Czy przydarzyło się pani w życiu coś, czego nie da się wyjaśnić?
Przeżyłam taką przygodę. Do dziś nie rozumiem, co się wtedy stało. Kilka lat temu jechałam na ważne spotkanie w okolicach Golubia-Dobrzynia. Wiele zależało od tamtej rozmowy i spieszyłam się, żeby być na miejscu jeszcze przed czasem. Nagle podczas jazdy zgasł mi silnik i samochód stanął w szczerym polu pod lasem. Wokół ani żywej duszy. Próbowałam zadzwonić po pomoc, ale nie było zasięgu. Sama więc próbowałam uruchomić auto. Bez skutku. Zrozpaczona, że nie dojadę na czas i moje plany znów wezmą w łeb, czekałam, aż ktoś będzie przejeżdżał. Przez godzinę nie minął mnie nawet rower.

W końcu, wściekła i bezradna, zawołałam, że jak mi ktoś natychmiast nie pomoże, to zwariuję! I wtedy, nie wiadomo skąd, pojawił się mężczyzna. Nie wyglądał na człowieka stamtąd. Był ubrany bardziej „po miejsku”. Spytał, co się stało, i jak może mi pomóc. Nieco przestraszona, powiedziałam, że auto nie chce ruszyć. Zajrzał pod maskę, czegoś tam dotknął. Poprosił, żebym wsiadła. Bez problemu zapaliłam silnik. Gdy uszczęśliwiona odwróciłam się, żeby podziękować, mojego wybawcy już nie było. Po prostu zniknął. Nie wiem, jak. Do lasu było kilkadziesiąt metrów, nie zdążyłby nawet dobiec. Przeszedł mnie dreszcz. Ale na spotkanie dojechałam na czas…

Na pani drodze stanął Anioł. Wielu takich Aniołów pani spotykała?
Oj, tak. Pamiętam, jak rozstałam się z oj-cem mojego syna. Sądziłam, że zawalił mi się świat, że już nic mi się nigdy nie uda. W tym czasie, choć nie szukałam nowych kontaktów, poznałam mnóstwo niezwykłych kobiet, często także samotnych. One pokazały mi, że świat może być piękniejszy w pojedynkę. Że często dopiero wtedy poznajemy, co to wolność, radość, szaleństwo. Te kobiety to moje Anioły. Mam szczęście do ludzi. Spotykam samych wspaniałych. Ostatnio dzięki mojej suczce, Misi. Jej pojawienie się w moim życiu to też magiczna historia.

Widzi pani? Magia jest wszędzie…
Z Misią było tak. Przeprowadziłam się do nowego mieszkania. Od-kąd tam zamieszkałam, nie mogłam opędzić się od myśli, że muszę wziąć psa. Kiedyś już miałam suczkę, przywiozłam ją aż z Astrachania. Czarna, średniej wielkości, mądra. Była ze mną 14 lat. Gdy odeszła, przez dłuższy czas mi się śniła. Ale po przeprowadzce w moich snach pojawił się inny pies. Też czarny, podobnej wielkości. Kundelek. „Przychodził” do mnie kilka nocy z rzędu. Wiedziałam, że nie powinnam pozwolić sobie na zwierzaka. Dziecko, intensywna praca.

Jak to pogodzić? Ale w końcu, po kolejnej nocy, nie wytrzymałam. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do schroniska na Paluchu. Tam, w jednym z boksów, zobaczyłam… psa z moich snów. To była suczka. Nie podbiegła do mnie, drżała ze strachu. Trzeba ją było wyciągać z klatki. Dziś, po ośmiu miesiącach spędzonych u nas, nadal boi się innych ludzi. Mnie jednak obdarzyła miłością tak wielką, że nie wiem, czy kiedykolwiek ktoś mnie tak kochał! (śmiech) A dzięki niej, na spacerach, poznałam ludzi, którzy dziś są moimi przyjaciółmi. Widocznie tak było zapisane w gwiazdach.


Sonia Ross
fot.: Celestyna Król „Mój Pies”  

Źródło: Wróżka nr 8/2011
Tagi:
Komentarzy: 1
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl