Zapasy z fortuną

Nasi przodkowie wierzyli, że ciągnąc losy, rozmawiają z Bogiem. I choć okazało się, że bębnem maszyny losującej kręci nie Jahwe, ale rachunek prawdopodobieństwa, to grając na loterii, wciąż liczymy na cud.

Zapasy z fortunąTotolotek, a dziś lotto, to nasza namiętność. Szansa trafienia szóstki wynosi 1:13 883 816. Statystyk John Haigh twierdzi, że przy takim prawdopodobieństwie gracz ma większe szanse umrzeć w ciągu godziny, niż zgarnąć całą pulę. Mimo to z sondaży CBOS wynika, że co drugi Polak w ciągu roku kupuje przynajmniej jeden kupon. Co czwarty gra (zazwyczaj na chybił trafił) tylko przy okazji kumulacji. Reszta obstawia regularnie, a co 20. rodak bywa w kolekturze więcej niż dwa razy w tygodniu.

Nasze zapasy z Fortuną zaczęły się w połowie lat 50. Partia powołała instytucję, której dochód miał finansować rozwój socjalistycznego sportu. Jej sferą działalności były zaś zakłady piłkarskie i gra liczbowa. Związek tej ostatniej ze sportem był dosyć luźny – każdej z 49 liczb, z których należało skreślić sześć, przyporządkowano inną konkurencję.

Pierwsze losowanie Totolotka odbyło się w styczniu 1957 r. i wkrótce pojawili się pierwsi „oficjalni” milionerzy, co było o tyle znaczące, że średnia płaca wynosiła wtedy 1000-1500 zł. W końcu nieznoszący indywidualnego bogactwa Władysław Gomułka orzekł, że w socjalistycznym państwie milionerów być nie może. I od tej pory przez kilka dekad główna wygrana w Totolotku nie przekroczyła miliona.

Przez 16 pierwszych lat losowania odbywały się z udziałem publiczności. Organizowano je między innymi w salach kinowych, na stadionach sportowych i w domach kultury. Pierwsze losowanie z udziałem kamer TVP odbyło się 11 marca 1973 r., a 19 grudnia wprowadzono maszynę losującą z przezroczystym bębnem i numerowanymi piłeczkami. Wcześniej używano do tego obracanego ręcznie, kwadratowego pudełka i zwitków w tulejkach. Dziś Lotto posługuje się kilkoma maszynami i zestawami kul. Przed każdym losowaniem losuje (!) tę, która ma być użyta. Wszystko po to, żeby uniknąć machlojek.

reklama

Los jest ślepy

Bóg nie ma nic przeciw grom losowym. Ba, zalecał je nawet w sytuacjach spornych. Nie oznacza to jednak, że Biblia uświęca hazard. Ówczesne izraelskie loterie w niczym nie przypominały naszych. Ich celem nie było zdobycie fortuny, ale rozstrzygnięcie spornych kwestii. W ten sposób Mojżesz podzielił żyzną ziemię Kanaan pomiędzy dziesięć plemion Izraela, a apostołowie (losując Macieja) zapełnili wakat po Judaszu. Co ciekawe, powszechnie wierzono, że w metodzie tej nie ma miejsca na ślepy przypadek. Bo jak głosi Księga Przysłów: „We fałdy sukni wrzuca się losy, ale Pan sam rozstrzyga” (16:33). Prawdziwe granie zaczęło się dopiero w starożytnym Rzymie.

Początkowo loteryjnych losów nie kupowano. Rzymscy cesarze dbali, by ich lud miał pod dostatkiem chleba i igrzysk, i przy okazji różnych świąt – zwłaszcza saturnaliów – rozdawali biedocie upominki. A w zasadzie nie rozdawali, tylko rzucali w tłum. Ta metoda losowania szczęśliwców nie była jednak doskonała, bo gawiedź na ogół walczyła o fanty i przy okazji darła je na strzępy. I choć miło jest zostać właścicielem pięknej tuniki, to już jej rozszarpany rękaw nie był w stanie nikogo uszczęśliwić. A że potrzeba jest matką wynalazków, biednym zaczęto więc rzucać: daktyle, figi, orzechy i pieczony drób, a zamiast ciekawszych fantów – żetony uprawniające do odbioru nagrody. W ten sposób Neron nagradzał poddanych ubraniami, korcami zboża, złotem i klejnotami, a nawet zwierzętami pociągowymi i całymi posiadłościami.

Pustych losów nie było, choć obdarowany nie zawsze musiał się ucieszyć z prezentu. Cesarz Elagabal rozdawał żetony, które uprawniały do odbioru… 10 niedźwiedzi. Ale można było też złapać 10 myszy albo 10 główek sałaty. W ten sposób zwracano uwagę na fakt, że Fortuna jest boginią kapryśną i nie zawsze daje nam to, czego chcemy. Z zachowanych dokumentów wynika, że najmniej użytecznymi fantami rzymskich loterii były worki z piaskiem oraz… zdechły pies.

Pierwszą loterię z płatnymi losami zorganizował cesarz August. Grający otrzymywał tabliczkę z informacją o wygranej bądź przegranej. Ciągle była to raczej rozrywka niż sposób na biznes, bo cena losu była symboliczna, a wygrane pokaźne: niewolnicy, sztaby złota, a nawet okręt.

W średniowiecznych miastach kupcy powszechnie losowali swoje miejsca na targowiskach, ale trudno to nazywać loterią. Przełom dokonał się w Wenecji. W magazynach tamtejszych kupców często zalegał niesprzedany towar – na ogół dosyć drogi. Wymyślono więc sposób, by się go pozbyć – loterię. Nabywca losu, przy odrobinie szczęścia (i za relatywnie niewielką sumę), mógł stać się właścicielem pięknej i kosztownej nagrody. Cała działalność była dobrze zorganizowana: prowadzono ewidencję sprzedanych losów, ogłaszano terminy kolejnych ciągnięć i wykaz zwycięzców. Kupieckie magazyny regularnie zamieniały się w kolektury. Wynalazek sprzedawców zainspirował malarza Jana van Eycka, który zorganizował loterię, by wyprzedać niechodliwą cześć swoich obrazów.

Źródło: Wróżka nr 9/2012
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl