Ogień mamy we krwi

Oczyszcza, dodaje energii. Leczy choroby, a nawet wpływa na stan konta. Dlatego warto go nieustannie podsycać.

Ogień mamy we krwiJeszcze kilka lat temu Tomasz Barłożek prowadził księgarnię ezoteryczną w Częstochowie. Przyciągała ludzi, którzy chcieli się rozwijać duchowo, szukali czegoś nowego. Sprzedawał książki, sam też dużo czytał. Interesował go zwłaszcza jeden temat – chodzenie po ogniu. Ale w tamtym czasie było o tym mało publikacji. Tomasz wydzwaniał więc do astrologa, Wojciecha Jóźwiaka, który w swojej książce o wykorzystywaniu technik szamańskich poświęcił chodzeniu po ogniu jeden z rozdziałów.

Mentalnie wzmocniony tymi rozmowami, zdecydował się w końcu to zrobić. Zebrał kolegów i pojechali za miasto. Ułożyli stos w bezpiecznym miejscu i podpalili go. Tomek zdjął buty i po krótkiej tylko chwili wahania wszedł na żar... Przeszedł bez szwanku. To był pierwszy krok w nowe życie.

Dziś wie, że to pierwsze wejście na rozżarzone węgle było fascynujące, ale – bez odpowiedniego przygotowania – również niebezpieczne. Tylko że on nie chciał już czekać. Od dłuższego czasu czuł, że musi coś zmienić. Ale do tego potrzebny mu był jeden zdecydowany ruch. Dlaczego wybrał ogień? – Bo ogień napędza – tłumaczy. – Jest jak silnik, dzięki któremu cała maszyna rusza z miejsca.

Ogień mnie odnalazł

Tamtego dnia wszystko się zmieniło. – Poczułem się mocny, we własnych oczach byłem superbohaterem – mówi Tomek. Postanowił, że zaprosi na pokaz więcej osób, również z mediów. I… dostał od ognia lekcję pokory: – Chciałem zrobić show i zbyt szybko wszedłem na żar. Mocno poparzyłem stopy, z pokazu nic nie wyszło. To była wielka porażka.

reklama

Na jakiś czas zamknął się w sobie. Ale, jak mówi, ogień go odnalazł. Tomek dostał propozycję pokazu na letnim wyjeździe dla firmy. – Przełamałem się i znów wszedłem w płomienie, tym razem z pełnym szacunkiem dla żywiołu – wspomina. – Było idealnie.

Od tamtej pory zanurzał stopy w ogniu setki razy. Opracował własną skuteczną metodę i zrealizował 180 warsztatów, w których wzięło udział kilka tysięcy osób. Robił to zarówno dla własnej przyjemności, jak i prowadząc za sobą tych, którzy poczuli ochotę na gorącą inicjację nowego życia. Bo tak naprawdę chodzi o motywację do podjęcia decyzji. Ogień to narzędzie, dzięki któremu można coś w sobie zmienić. On podsyca uśpione cechy charakteru.

– Ludzie, którzy odważyli się na tę próbę, przeważnie nosili w sobie jakiś problem – tłumaczy Tomasz. – Kiedy przekonywali się, że potrafią wejść bosą stopą w żar, ogarniała ich euforia. „Skoro się przełamałam i nic mi się nie stało, mogę też odejść od męża alkoholika”, powiedziała mi kiedyś po pokazie pewna kobieta. A chłopak, któremu proponowano pracę za granicą, a on bał się takiego wyzwania, na drugi dzień wyjechał. Dwa miesiące później przysłał mail, w którym dziękował za impuls, skierowanie go na dobre tory.

Każdy dostaje od ognia co innego. – Zależy, po co to robimy – uśmiecha się Tomasz. – Z czystej ciekawości? Żeby sobie coś udowodnić? Żeby znaleźć w sobie siłę na zmianę? Dostaniemy, co chcemy. Bo ogień nie tylko nakręca i wyzwala, ale też oczyszcza i odnawia.

Tomasz brodzi w ogniuSpal smutek, wylecz się popiołem

Aby doznać oczyszczenia i odnowy, nie trzeba po ogniu chodzić. Można sięgnąć po stary rytuał wedyjski – palenie agnihotry. Potrzebny będzie do tego brązowy ryż, masło, specjalne zioła oraz orgon – odchody krów hodowanych specjalnie w tym celu. Smarujemy je klarowanym masłem, całość zaś palimy w miedzianym lub mosiężnym naczyniu, najlepiej w kształcie piramidy (ściąga dobroczynną energię).

– Sam rytuał jest prosty, ale obwarowują go określone od tysiącleci zasady – tłumaczy Dominika Dominiak, która od kilku lat interesuje się kulturą Wschodu. Szukała duchowości w medytacjach, buddyzmie, ale dopiero gdy spotkała mistrza Swamiego Vishwanandę, poczuła, że odnalazła swoją drogę. Vishwananda emanuje miłością i ciepłem. Jest Hindusem urodzonym na Mauritiusie, ale jego nauki zawierają w sobie i elementy hinduizmu, i przekazy Jezusa, a także religii prawosławnej, ponieważ jest biskupem tego Kościoła. Dominika, która przybrała imię Devi, co w sanskrycie oznacza boginię i wzmacnia kobiecą energię, właśnie dzięki mistrzowi zafascynowała się kulturą Indii.

– Na każdym spotkaniu coraz lepiej poznaję stare obrzędy wedyjskie. I coraz wyraźniej widzę ich zbawienny wpływ – przekonuje. – Właśnie wróciłam z aśramu w Springen w Niemczech, gdzie spotkałam się ze Swamim Vishwanandą. Tam, razem z moim przyjacielem, paliliśmy agnihotrę regularnie. Ten obrządek przynosi nie tylko korzyści duchowe, ale dodaje też energii fizycznej, bo przecież jesteśmy całością. Zdarzało się, że gdy na zajęciach wyjazdowych prowadziłam od rana do wieczora zajęcia z jogi i dwa razy w ciągu doby odprawiałam rytuał, miałam mnóstwo energii i prawie wcale nie potrzebowałam snu.

Źródło: Wróżka nr 1/2013
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl