Luksus to strata czasu

Aktorka i producentka Beata Kawka „za kobietę” przebiera się tylko na planie filmowym. Ma za dużo spraw na głowie, by na co dzień paradować w szpilkach.

Aktorka i producentka Beata KawkaNie przypominam sobie, żebym miała kompleksy na punkcie wyglądu czy tego, jaką jestem kobietą. Zawdzięczam to ojcu. To pierwszy mężczyzna, w którego oczach przegląda się dziewczynka, a ja miałam to szczęście, że zawsze widziałam w nich akceptację. Tata zwykle aprobował to, co robiłam. Nie było to dla niego łatwe, bo byłam odważną młodą kobietą, ubierałam się dość wyzywająco, nie nosiłam biustonosza, a do tego miałam plany ekspansji świata, które moją rodzinę nieco przerażały.

Głębię kobiecości odkryłam w wieku około 35 lat: dom, mąż, małe dziecko. Lubiłam o nich dbać, opiekować się nimi. W ogóle jestem typem pielęgniarki – niech no tylko kogoś zaboli głowa, zaraz biegnę z kompresem i tabletką. Dziś wciąż mam wiele czułości dla bliskich, nastoletniej już córki i mężczyzny, z którym jestem. Ale zmieniłam się. Dojrzałam i nadopiekuńczość znikła. Zahartowały mnie trudy życia. Moje ciało nie jest już tak młodzieńcze, ale niespecjalnie mnie to martwi. Mam nadzieję, że będę pogodną staruszką.

Nie jestem typową kobietą, bo wiele czysto kobiecych spraw nie zajmuje mojej uwagi. Nie zachwyca mnie pobyt w spa. Zabiegi nie poprawiają mi humoru, raczej rozdrażniają. Moja przyjaciółka, Agnieszka, która jest kosmetyczką, przyjeżdża do mnie do domu z całym swoim kosmetycznym majdanem, każe się kłaść, ale wie, że ma na wszystko pół godziny. Po tym czasie dostaję białej gorączki! Ostatnio dałam się namówić na zagęszczenie rzęs i gorzko tego pożałowałam. Nie dość, że dostałam uczulenia na klej i spuchłam, to jeszcze wypadły mi  rzęsy: i te sztuczne, i moje własne. Miałam kompletnie łyse oczy! Szkoda, że nie posłuchałam intuicji. Naturalność jest darem. Trzeba dbać o to, co dała natura, a nie kombinować, jak ją poprawić.

reklama

Kremy, choćby nie wiem jak markowe, mnie nie kręcą. Nakładam Bambino albo Nivea, poklepię i biegnę. Na płaskich obcasach, w sportowej kurtce. Mam za dużo spraw na głowie, by się przemieszczać w szpilkach. Noszę zwyczajne ciuchy. Uważam, że kupowanie butów za 1500 złotych czy płaszcza za 3 tysiące jest niemoralne, gdy wokół tylu ludzi nie ma co włożyć do garnka. Drogie buty zedrą się tak samo jak tańsze. Płaszcz to tylko szmatka. Nawet ten luksusowy. 

Mocnym makijażem i efektownymi ciuchami mogę nacieszyć się na planie. Tam mnie malują, ubierają. I to jest fajne. Chodzę na obcasach i bawię się w luksusową kobietę. Na co dzień nie odczuwam potrzeby, aby mieć kobiece gadżety: pudry, puszki, eye-linery, iPhony. W mojej torebce jest tylko błyszczyk i tusz do rzęs.

Bankiety i pozowanie „na ściance” to nie moja bajka. Czasem jednak muszę się pokazać. Moja menadżerka Beata Banasiewicz twierdzi, że to ważne, bo zdjęcia w kolorówkach podtrzymują popularność, ta zaś przekłada się na role. „Bywam” więc czasami, a wcześniej biegam po sklepach i szukam sukienki, butów, dodatków. Potem się okazuje, że coś źle dobrałam i trzeba jeszcze raz… Jak dla mnie, za dużo zamieszania.

W głębi serca i tak będę sądzić, że jeśli człowiek jest w czymś dobry, to go znajdą. Niekoniecznie w kolorówkach. Niektórzy łatwo godzą imprezowy blichtr z życiem domowym. I fajnie. Ja jednak wolę posiedzieć w domu, ugotować kolację dla przyjaciół, posłuchać muzyki.

Kocham mój dom i ogród. Z zachwytem patrzę na pierwsze wiosenne kwiaty, przygotowuję warzywnik. Latem i jesienią jem własne jarzyny. Słodyczy nie lubię, ale rodzina uwielbia, więc zamiast kupować, piekę słodkości. Robię na przykład pyszny sernik i keks z mąki razowej, którego nauczyła mnie Joasia Brodzik.

Lubię w sobie pracowitość i odwagę. Mam te cechy po ojcu. Gdy coś się zepsuło i ktoś mówił, że nie da się naprawić, on powtarzał: „Jak to się nie da? Musi się dać!” I naprawiał! Z pokorą uczył się nowych rzeczy i nie uważał, że świat powinien się kręcić wokół niego. Miał w domu trzy kobiety, mógł się nieźle ustawić. Ale to on obsługiwał nas. Nie prawił kazań, nie dawał rad. Po prostu pięknie żył, a ja mogłam się temu przyglądać.

I pewnie dlatego mam dziś zarówno poczucie własnej wartości, jak i odwagę robienia nowych rzeczy. I nie ma w tym zarozumialstwa. Raczej pokora i pewność, że praca bywa spełnieniem. Ostatnio wyprodukowałam spektakl teatralny. Od razu usłyszałam: „Matko boska, nic o tym nie wiesz, a jak ci się nie uda?”. Odpowiadałam słowami mojego taty. „Jak to się nie uda? Musi się udać”! I tak powstało przedstawienie „enVogue”. Komediowa opowieść o kobietach po czterdziestce, z których każda próbuje uporać się z jedyną siłą na świecie, która jest nie do okiełznania – z miłością. W moim życiu to uczucie też jest najważniejsze.


Sonia Ross
fot. AKPA 

Źródło: Wróżka nr 4/2013
Tagi:
Komentarzy: 1
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl