Róża z góralskiego domu

Ksawery spacerował ulicami podwarszawskiej miejscowości, sprawdzając, co się zmieniło przez rok jego nieobecności.

Studiował w Hiszpanii historię, zamierzał tam jeszcze skończyć prawo. Znał portugalski, turecki i hiszpański. Języki przychodziły mu łatwo jak oddychanie, zwłaszcza że od dzieciństwa miał lektorów, a wszystkie wakacje spędzał zagranicą.

Na osiemnaste urodziny dostał garsonierę w centrum miasta, którą urządził architekt – znajomy rodziców. A w garażu ich domu już od roku czekał na Ksawerego samochód. Pozostawało tylko się uczyć. Jedynie tego wymagali rodzice. Byli wprawdzie zawiedzeni, że nie chciał studiować medycyny, tak jak kiedyś oni oboje. Ale zgodzili się i na historię w Hiszpanii, nigdy niczego mu nie odmawiali.

Sześć opakowań po luminalu

Wszedł w aleję wysadzaną grabami. Niedaleko od domu rodziców, po drugiej stronie ulicy, stał mały, ale wyróżniający się dom. Zbudowano go w stylu góralskim, widać że zaangażowano fachowców z gór. Ksawery słyszał, że mieszkająca w nim samotnie dziewczyna straciła latem rodziców.

Rzucił okiem na metalowy parkan oddzielający ogromny ogród od ulicy. Przed furtką stał równo ustawiony szereg worków ze śmieciami. Tasiemka przy jednym z worków rozwiązała się. Coś kazało mu podejść. Zobaczył pięć, może sześć pudełek z czerwonym rysunkiem. Puste opakowania po luminalu. Wyglądało, jakby ktoś rozpakował je wszystkie naraz.

Okna w domu były ciemne. Przypomniał sobie, że po posesji biegał pies. Gwizdnął, ale zwierzak nie dawał znaku życia. Matka już rozpoczęła przygotowania do sylwestra. Jak zwykle miało przyjechać kilkudziesięciu przyjaciół i znajomych.

Ksawery pił herbatę w salonie przed kominkiem i opowiadał rodzicom, jak w biurze uczelni ktoś go zapytał, czy pochodzi z Katalonii. A kiedy powiedział, że z Polski, wszyscy się dziwili, że tak znakomicie mówi po hiszpańsku, bez śladu akcentu.

Nagle przeprosił matkę. Musi koniecznie wyjść. Coś sprawdzić. Naszła go myśl, że w góralskim domu dzieje się coś dziwnego. Dlaczego ktoś wyrzucił tyle opakowań po luminalu naraz?

reklama


Furtka na posesję była zamknięta. Przeskoczył metalowy parkan, dobiegł do drzwi domu i zadzwonił. Nikt nie otworzył. Obszedł budynek dookoła i z tyłu zobaczył świeże ślady na śniegu. Ktoś wyszedł do ogrodu, ale śladów powrotnych nie było.

– Jest tam kto?! – krzyknął. Nikt nie odpowiedział. Zaczął więc iść po śladach. Omijał kępy ozdobnych wysokich traw, które rozsiały się po ogrodzie i stały sztywno w mroźnej ciszy. Nagle stanął jak wryty. Między dwoma rzędami miskantów leżała dziewczyna. Była w ciasnej brązowej sukience i letnich balerinach. Ułożyła się na karimacie, ręce wyciągnęła wzdłuż ciała. Kolor jej twarzy nie różnił się od śniegu.

Z trudem wyszarpnął z kieszeni telefon i wybrał numer pogotowia. Podał ulicę. Numeru nie znał, ale wyjaśnił, że to charakterystyczny zakopiański dom pod wielkim grabem. Prosił, żeby karetka szybko przyjechała, bo na śniegu umiera dziewczyna.

– A może już nie żyje?! Nie wiem, jak sprawdzić puls, niczego nie wiem. Przyjeżdżajcie, szybko przyjeżdżajcie! Rzucił na dziewczynę swój płaszcz, potem wrócił w panice do domu. Zerwał z łóżka w sypialni kołdrę i jakiś dywanik z podłogi, pobiegł do ogrodu i zaczął przykrywać ją tym wszystkim. Choć sam został w cienkiej koszuli, nie czuł mrozu.

Wreszcie przyjechało pogotowie. Zaczął bezładnie mówić, że znalazł opakowania, chyba luminal, może sześćdziesiąt sztuk, i że ona wyszła pewnie po połknięciu tabletek do ogrodu na mróz, żeby szybciej zasnąć.

To cud po prostu

Kiedy ułożyli ją na noszach, spytali, czy jest dla niej kimś bliskim. Nie, mieszka ulicę dalej, wydaje mu się, że widział ją parę razy, przelotnie. Jego rodzice mieszkają tu od niedawna i nie znają sąsiadów.

Spytał jeszcze, gdzie ją zabierają, a oni rzucili, że do najbliższego szpitala na toksykologię, za kilka minut będą na miejscu. Pobiegł do domu, wyprowadził samochód z garażu. Rodzice pytali, dokąd tak nagle jedzie, ale nawet im nie odpowiedział, tak się spieszył. Czuł, że musi być w tym szpitalu, dowiedzieć się, czy dziewczyna żyje.

Lekarz nie miał ochoty udzielać informacji komuś obcemu, ale w tym przypadku zrobił wyjątek. To cud po prostu, że Ksawery zobaczył te opakowania. Gdyby przyszedł parę minut później, los dziewczyny byłby przesądzony. A tak wciąż istniała nadzieja... Choć jeszcze nie wiadomo było, czy narządy wewnętrzne nie zostały uszkodzone.
 
W nocy Ksawery nie mógł zasnąć. Był nawet zły na siebie, że tak go obchodzi los nieznajomej dziewczyny. Choć właściwie uratował jej życie, więc w jakimś sensie nie była już obca. Przecież nie mógł jej zostawić bez słowa w szpitalu.

Następnego dnia znów pojechał do szpitala. Odzyskała przytomność. Żałowała, że ją odratowano. Wcale nie zamierzała mu dziękować. Jakim prawem zmienił jej decyzję? Chciała tylko powiedzieć, że nie wolno bez zaproszenia wchodzić na cudzą posesję. I właściwie skąd wiedział, że ona...

Była wciąż blada, podłączona do rurek. Zauważył, że nie jest specjalnie ładna. Miała wystające kości policzkowe, ale za to piękne pełne wargi. Równe górne zęby kontrastowały z nieco krzywymi dolnymi.

Źródło: Wróżka nr 1/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl