Remont złotej rybki

Jak to bywa w chwilach głębokiej, zimowej depresji – udałam się na wyprzedaż do galerii handlowej. Przesuwanie bluzeczek na wieszakach działa na mnie niczym medytacja.

Po paru... klik, klik, klik, klik... wyłącza mi się mózg i ogarnia mnie głęboki spokój. A po obkupieniu się na umór i przytarganiu do domu łupów, osiągam ekstazę myśliwego, który ustrzelił groźnego zwierza i przytargał go na własnych plecach. Wtedy Moc znowu jest ze mną.

No więc wpadam do tej galerii i zaraz na początku penetruję wytworny butik, pełna nadziei, że za dziesięć złotych kupię jakiś wystrzałowy ciuch. Grzebię w drogocennych szmatach i kątem oka widzę, że ekspedientka – odstawiona na maksa damulka – przygląda mi się uważnie. I – o Boże! – rozkładając ręce, biegnie w moją stronę.

– Teresa, to ty?! – słyszę zamiast spodziewanego: „Proszę nie dotykać tych eksponatów, i tak na panią nie pasują". Przyglądam się i powoli zaczynam kojarzyć. To Marlena, z którą dawno temu zgłębiałyśmy tajemnice języka angielskiego na kursach intensywnych. – A co tu robisz? – pytam mało dyplomatycznie i rzucam się w jej ramiona.

No i za chwilę siedzimy w kawiarence obok. Płynie opowieść o tym, jak Marlena została przymusowo odesłana na emeryturę, bo firma chciała zredukować etaty i padło na nią. Na początku się ucieszyła. Nareszcie się wyśpi, zadba o siebie, pojedzie na wycieczkę zimą. Mąż prowadzi mały warsztat, więc ona nie musi zarabiać. No i w końcu pożyją razem, bo do tej pory widywali się wieczorami i w weekendy.

– A tu nagle – opowiada – niemal 24 godziny na dobę, od rana do wieczora (bo warsztat w podwórku), mam tego męża koło siebie... Po trzech miesiącach myślałam, że zwariuję. Codzienne gotowanie rosołu i gadanie w kółko o tym samym z facetem, który puszcza bąki w niedomkniętej łazience, wyrywa sobie włosy z nosa i chodzi w rozciągniętych majtkach po domu, stało się nie do wytrzymania... Myślałam nawet przez chwilę o rozwodzie. Ale w naszym wieku ludzie są już podobierani w pary albo istnieje jakiś poważny powód, dla którego w parach nie są. Poza tym mężczyźni szukają młodszych kobiet...

Postanowiłam jakoś przetrzymać ten nowy etap w życiu. Zaczęłam od poszukiwania pracy, jakiejkolwiek, byle nie siedzieć w domu. Znam dwa języki, wyglądam nieźle, nie mam wielkich wymagań. I nie trzeba za mnie płacić ZUS-u. W końcu więc udało mi się wkręcić do butiku mimo kompromitującej metryki. Teraz znowu wracam późnym wieczorem, czasem mam dyżur w weekendy, widujemy się więc z mężem jak kiedyś – w przelocie i na niedzielnych obiadach. I znowu jest OK, a nawet jeszcze lepiej...

W domu opowiadam historię Marleny mężowi (chwała Bogu, do emerytury jeszcze nam daleko), a on kiwa głową i mówi, że zostaliśmy zaproszeni na ślub. Wychodzi za mąż jakaś jego ciotka Ola. Zmarł jej małżonek, więc wreszcie może poślubić pana, z którym żyje w grzechu od 20 lat. Cała rodzina jest zaproszona.

– A co to ma wspólnego z Marleną? – pytam. – Jak to co? – dziwi się mąż i zaczyna opowieść. – Ciotka zakochała się, kiedy miała 16 lat, w koledze z klasy. Razem poszli na studia, pobrali się, małżeństwo było niezwykle udane. Takie papużki nierozłączki, dwoje dzieci, dom, oboje zawsze razem. Wydawało się, że nie ma idealniejszej pary pod słońcem. Dookoła rozwody, kłótnie, a tam niemal idylla.

reklama


Ale nagle instytucję, w której wujek pracował, zlikwidowano i on, w wieku 55 lat, dostał tzw. pomostówkę. Zaraz potem ciotkę, pedagoga, szurnięto na emeryturę. Oboje ciężko to przeżyli, ale jakoś się pozbierali. On zajął się domem, ogrodem i biblioteką, ciotka zaczęła działać w ośrodkach dla niepełnosprawnych, a w wolnych chwilach pomagała przy wnukach.

Któregoś wieczoru, wychodząc z mieszkania córki, potknęła się o leżącego na wycieraczce mężczyznę, ściskającego w ramionach dziecięcy rowerek. Okazało się, że wydzielający interesującą mieszaninę zapachów bimbru, śmietnika i nieczyszczonej toalety osobnik to sąsiad z dołu. Wyrzucono go z pracy za pijaństwo i defraudację. A później opuściła go jeszcze żona. Nieszczęśnik od rana więc odżywiał się wyłącznie tanim winem kupowanym za resztki umeblowania.

Kiedy ciotka zwlekała go piętro niżej, odzyskał na tyle przytomność, by zwrócić wino na jej nowe buty. Gdy jednak wytrzeźwiał, wziął kąpiel i zjawił się u sąsiadów z wyrzutami sumienia, kwiatami oraz przeprosinami. Ciotka poczuła wiatr w żaglach. Przypadki beznadziejne były bowiem jej specjalnością. Zaciągnęła sąsiada do lekarza, zapisała na spotkania AA, zmusiła do odnowienia mieszkania. W końcu znalazła mu pracę w domu opieki, gdzie sama udzielała się społecznie. I nie wiedząc kiedy, zaczęła pomieszkiwać u pana Krzysia – bo tak miał na imię – bolejąc nad tym, że jest od niej młodszy o 10 lat.

Wujek zauważył, że coś jest nie tak, dopiero po paru miesiącach, gdy niedzielny obiad – dotąd podstawiany mu pod nos punktualnie o 13.00 – zaczął się spóźniać. Nie mógł do siebie dojść ze zdziwienia, ale nie dramatyzował...

Od tego czasu minęło 18 lat. Ciotka, jej nowy partner, jej mąż i pani Jola, która zamieszkała z wujem, by nie czuł się samotny, stworzyli zgodne stadło. I nawet raz czy dwa wyjechali razem na wakacje. Niestety, któregoś wieczoru przy bridżu wujek tak się zdenerwował, że partner wyszedł w trefle zamiast w piki, że dostał zawału, z którego nie wrócił do żywych. Ciotka jako głęboko wierząca katoliczka postanowiła więc wziąć ślub z Krzysiem przed ołtarzem jak Pan Bóg przykazał. Oboje wybierają się bowiem na emeryturę i nie wiadomo, jak zniosą życie obok siebie przez 24 godziny na dobę.

Popatrzyliśmy sobie głęboko w oczy. No tak, kto chce mieć szczęśliwe życie, będzie je mieć. Gdy się coś spieprzy, żadna mądrość nie uchroni nas od pragnienia zmian, bo bycie każdego dnia z tą samą niedoskonałą osobą może okazać się trudniejsze od samotności. A że nic nie trwa wiecznie, lepiej się szybko podszkolić w sztuce pozłacania naszej złotej rybki, którą wiele lat temu udało nam się złapać na haczyk. Bo gdy w końcu mamy czas sprawdzić, co złowiliśmy – i gdy okazuje się, że w sumie nic specjalnego – można wyrzucić rybkę, krzywiąc się nieco, i zająć się łowieniem innej albo wziąć się do odnawiania zmatowiałych już łusek.

– To co, wybierzemy się jutro na kolacyjkę albo do kina? W końcu święto zakochanych, pamiętasz? – powiedzieliśmy z mężem jednocześnie i wybuchnęliśmy śmiechem... Znaczy, jeszcze całkiem matowi nie jesteśmy.

Teresa Jaskierny
fot. shutterstock

Źródło: Wróżka nr 2/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl