Dom pełen snów

Deszcz od rana padał tamtego dnia. Beata zwlekała z wyjściem z domu. W końcu zamówiła taksówkę, żeby zdążyć na spotkanie z agentem nieruchomości, który znalazł dla niej mieszkanie.


Podał adres przez telefon. Wiedziała, gdzie to jest. Kiedyś przy tej samej ulicy mieszkała jej koleżanka z pracy. Beata była u niej tylko raz, ale dobrze zapamiętała to urokliwe miejsce.

Mieszkanie, które miała kupić, znajdowało się na czwartym piętrze starej sześciopiętrowej kamienicy, bez windy. Beacie to nie przeszkadzało. Poprzednia właścicielka sprzedawała je, bo nie chciała wdrapywać się codziennie po zbyt wysokich schodach. Okna kuchni i sypialni wychodziły na podwórze, studnię, za to z salonu widać było panoramę Wisły. Za kuchnią była jeszcze spiżarnia bez okna, a do sypialni przylegała mała garderoba. Łazienka okazała się zaskakująco duża.

Co tu dużo mówić, Beata była mieszkaniem zachwycona. Tydzień później zaczęła swoje rządy pod nowym adresem od wymiany zamków. Tak na wszelki wypadek. Pierwszego wieczoru przywiozła ze sobą czajnik, ulubioną filiżankę z miśnieńskiej porcelany, pled w szkocką kratę i dmuchany materac. Do późna chodziła po domu, zastanawiając się, jak to wszystko urządzić.

Spało jej się tej nocy dobrze i długo. Ale najważniejsze, że zapamiętała swój sen. Śniło jej się to nowe mieszkanie, urządzone jak chyba przed stu laty, z lokatorami także z tamtych czasów. Beata we śnie obserwowała ich ze swojego materaca. A oni jakby byli na scenie i grali w „Moralności pani Dulskiej" – rodzice i dwie nastoletnie dziewczynki. Tylko najstarszy syn (Zbyszko?) był pewnie gdzieś w mieście na lumpkach.

Rano zapisała wszystko, co zapamiętała. Pomyślała, że byłoby fajnie urządzić mieszkanie w podobnym stylu. Jeszcze tego samego dnia umówiła się w tej sprawie z Ludwiką, stylistką wnętrz. Ale ona sprowadziła ją na ziemię. Z taką kasą Beata mogła co najwyżej kupić w antykwariacie małą komodę.

reklama


Wracając do domu, Beata zajrzała do pubu, w którym przed trzema laty zobaczyła siedzącego samotnie przy barze mężczyznę o brązowych włosach spadających na czoło i smutnych niebieskich oczach. Nie wiedziała, skąd u niej ten nagły przypływ odwagi. W każdym razie zapytała wtedy nieznajomego:
– Pije pan za coś czy przeciw czemuś?
– Przeciw – odpowiedział.
– A ja za – poczuła, że musi się określić. – Za coś, co może nigdy się nie spełni.

Kiwnął głową i prawie się uśmiechnął. Na przegubie jego lewej ręki Beata dostrzegła wytatuowany monogram. Pierwszą literą na pewno było M. A drugą? L albo J. Zaglądała potem do tego pubu wiele razy, ale nigdy już bruneta o niebieskich oczach nie zobaczyła. Przyśnił jej się następnej nocy w nowym mieszkaniu. Wyszedł zza ciężkiej aksamitnej kotary (jak zza kurtyny?) i uśmiechnął się. Domownicy jakby go nie zauważyli, nadal odgrywali swoje sceny.

Kiedy i następnej nocy sen o lokatorach sprzed lat się powtórzył, Beata trochę się zaniepokoiła.
– Może to jest nawiedzony dom? – zapytała mnie.
– Słyszałam o domach nawiedzonych przez duchy mieszkańców, ale przez sny o nich? – zdziwiłam się.
– Może chcą mi coś przekazać? – pytała dalej.
– Na przykład, że chcieliby, aby dom wyglądał tak jak dawniej?
– Taki nawet miałam zamiar! – ucieszyła się. – Ale mnie nie stać.
– Być może sny się skończą, gdy urządzi pani dom po swojemu – pocieszyłam ją.

W kartach zobaczyłam przy niej nowego mężczyznę. I szansę na udany związek! Pierwszy od trzech lat! Wcale się nie ucieszyła. Prawdę mówiąc, rzadko pytała karty o sprawy damsko-męskie. Od rozwodu tylko raz wspomniała o jakimś fascynującym mężczyźnie, który w pubie powiedział do niej jedno słowo i posłał jeden uśmiech. Teraz musiała jakoś skomentować moją wróżbę.

– Nowy mężczyzna tak, ale pod warunkiem że będzie miał na lewym nadgarstku tatuaż. Jutro z samego rana wchodzi do mnie ekipa remontowa. Sami faceci, może któryś z nich jest mi pisany? – roześmiała się.

Ekipę na czele z panem Jackiem poleciła jej Ludwika. – On był kiedyś pilotem, ale miał jakąś rodzinną tragedię i całkiem zmienił swoje życie. Teraz ma firmę remontową i jest naprawdę w tym bardzo dobry, choć dość drogi – dodała, znając stan mojego konta.

Jacek okazał się przystojnym, szpakowatym mężczyzną koło czterdziestki, na oko mało towarzyskim. – Październik to nie jest najlepsza pora na remont. Będzie długo schło, bo jeszcze kaloryfery nie grzeją – stwierdził na początek. A potem okazał się sprawnym fachowcem. Beata zaufała mu całkowicie. I z biegiem czasu odkryła, że bardzo lubi jego towarzystwo.

Przyznał się jej kiedyś przy lampce wina i pizzy z pudełka, że fascynuje go buddyzm mahajana. Z jego współodczuwaniem ze wszystkimi żyjącymi istotami, gdzie nie ma podziału na ja i inni. Bo wszyscy są ja, a ich cierpienie odczuwane jest jak własne. Żałowała, że Jacek nie ma tatuażu na lewym przegubie. Ani brązowych włosów opadających na czoło. Ale oczy miał podobne, mocno niebieskie i piękną duszę.

Remont skończył się po kilku tygodniach. Trudno było Beacie pogodzić się z tym, że Jacek zniknie z jej życia. Ale nie znalazła sposobu, by go w nim zatrzymać. Tak jak sugerowałam, hipotetycznie, starzy lokatorzy, których zdjęcia odnalazła Beata w skrzynce ukrytej pod podłogą w garderobie, opuścili jej sny. Nawet ją nie zdziwiło, że na zdjęciach wyglądali tak, jak ich pamiętała ze snów!

Brakowało jedynie młodzieńca, tego od chodzenia na lumpki, bo może w ogóle syna nie mieli? Odtąd Beacie śnił się tylko mężczyzna z tatuażem. Ale też do czasu, gdy w tym jej pubie ujrzała siedzącego samotnie przy barze... Jacka.

Anna Złotowska

Źródło: Wróżka nr 10/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl