Mąż pod choinkę

W rodzinie Karoliny od trzech pokoleń szczęśliwe małżeństwa zaczynały się od oświadczyn w Wigilię.

Rodzinny przesąd

 

Karolina przeczytała gdzieś zdanie: „Musisz przeżyć to, co jest ci pisane, i nikt ci w tym nie przeszkodzi” i po dłuższym namyśle przyszła do mnie z pytaniem: A co jest mi pisane? Zanim zaczęłyśmy to razem odkrywać, opowiedziała mi o ciekawej tradycji w jej rodzinie. Otóż przynajmniej od trzech pokoleń szczęśliwe małżeństwa zaczynały się od oświadczyn w Wigilię.

– A pani małżeństwo? – zapytałam.

– Moje się nie udało, bo… w ogóle nie było oświadczyn. Pobraliśmy się, ponieważ byłam w ciąży.

– A więc wierzy pani w ten rodzinny przesąd?

– Mąż odszedł, gdy Michaś miał pięć lat. Wypaliła się ta nasza miłość, więc przesąd o szczęśliwych wigilijnych oświadczynach, których nam zabrakło, to tylko wymówka – przyznała.

– Siła przesądów bywa jednak niezwykła – wtrąciłam. – Pamiętam historię dziewczynki, która bała się wody. Nigdy nie wsiadała do łodzi, którą ludzie z jej wioski przeprawiali się na drugi brzeg rzeki. Aż dostała od pewnej kobiety amulet, bransoletkę z czerwonych koralików, która miała ją chronić przed „ciemną wodą”. Uwierzyła w jej siłę i odtąd pływała łodzią jak inni. Któregoś dnia zapomniała amuletu. Mimo że rzeka była tego dnia spokojna, łódź stabilna, dziewczynka nagle straciła równowagę, wpadła do wody i utonęła na oczach wszystkich.

– Mam zatem uwierzyć, że gdy ktoś poprosi mnie o rękę w Wigilię, to szczęśliwie wyjdę za niego za mąż?

– Kto wie – powiedziałam, patrząc karty. – Może był już ktoś taki w pani życiu, kogo pani nawet nie pamięta, i to z nim mogłaby pani przeżyć to, co pani pisane…

 

reklama

Wigilia na Mazurach - historia sprzed lat

 

– Było kilku mężczyzn – przerwała mi. – Jakiś czas temu skończyłam czterdzieści lat, ale żaden mi się nie oświadczył. Chyba że… nie, to tylko śmieszna historia ze szczenięcych lat.

Tamtej zimy, prawie trzydzieści lat temu, rodzice Karoliny zdecydowali, że pojadą na święta Bożego Narodzenia na Mazury, do siostry ojca. W Wigilię od rana padał śnieg, drogi były nieprzejezdne, więc na miejsce dotarli wczesnym wieczorem. Karolina na długo zapamiętała idylliczny obrazek, jaki zobaczyli przez okno. Za stołem siedziała cała rodzina: ciotka Jula, wuj Stach i ich dwaj synowie, starszy Bartek i młodszy Franek, rówieśnik Karoliny. Choinka uginała się od bombek.

– Zostawili nakrycie dla spóźnionego wędrowca – zauważyła mama Karoliny.

Potem okazało się, że wujostwo spodziewali się wędrowca, wracającego po kilku latach z zagranicy Maksa, przyjaciela Bartka. Zjawił się w połowie wieczerzy – „piękny dwudziestopięcioletni”, pewny siebie, wesoły. Wszystkich obdarował oryginalnymi podarunkami prosto z Afryki. Dla Karoliny, z której od początku nie spuszczał wzroku, miał tajemniczy zielony kamień opleciony drucianą siateczką.

– Przeznaczyłem go dla swojej przyszłej żony – szepnął jej do ucha.

Piętnastoletnia wówczas Karolina spiekła raka i już do końca wieczoru nie wyszła ze swojego pokoju. Nienawidziła tego faceta, który tak ją ośmieszył przed rodziną. I przez następne lata nie pojawiała się na Mazurach, chociaż Franek zapewniał ją, że Maks wyjechał z kraju na zawsze. Karolina w końcu zapomniała o nim i o jego podarunku. Zielonym kamykiem zainteresował się jubiler, do którego zaniosła po rozwodzie swoją obrączkę, z której chciała zrobić pierścionek.

– To piękny szmaragd – powiedział.

Jubiler okazał się prawdziwym artystą. Karolina była zachwycona pierścionkiem. Nosiła go jednak tylko wtedy, gdy była sama, jakby się bała, że Maks nagle się zjawi, zauważy szmaragd na jej palcu i powie coś, co znów ją wytrąci z równowagi.

 

Mąż pod choinkę

 

– Czy go jeszcze spotkam? – spytała mnie tamtego dnia.

– Karty mówią, że ten mężczyzna pojawi się w pani życiu i tym razem nie zniknie.

– Ale ja go nie chcę – zaprotestowała niezbyt przekonująco.

Kilka miesięcy później syn Karoliny sprawił jej niespodziankę: ożenił się za granicą z dziewczyną pochodzącą… z miasteczka ciotki Juli.

– Kiedy Michał ci się oświadczył? – zapytała Karolina synową. – W poprzednią Wigilię – usłyszała. – To podobno w waszej rodzinie święty rytuał.

Przyszła kolejna zima i zaproszenie od teściów Michała na święta Bożego Narodzenia. Karolina nie miała ochoty na ten wyjazd, ale nie mogła zrobić przykrości synowi. Poza tym odezwały się u niej wyrzuty sumienia, że nie odwiedzała ciotecznych braci, zwłaszcza Franka, od niepamiętnych czasów… Jak przed laty stanęła przed oknem dawnego domu wujostwa i obserwowała rodzinę Franka siedzącą za stołem. A na stole stało nakrycie dla spóźnionego wędrowca. Karolina pomyślała, że może nim być znowu… Maks. Przyszedł jak wtedy spóźniony, wciąż bardzo przystojny, pewny siebie, wesoły, taki pięćdziesiąt plus. Gdy wszyscy rzucili się, by odpakowywać prezenty, podszedł do Karoliny.

– Zaręczynowy szmaragd ode mnie od dawna nosisz na palcu – powiedział głośno, żeby wszyscy słyszeli – więc powiedz mi tylko: kiedy zostaniesz moją żoną?

– Jak tylko zapytam wróżki, czy na pewno ty jesteś moim przeznaczeniem – odpowiedziała.

A ja powiedziałam: tak.

Na ten temat

Anna Złotowska 
fot. shutterstock

Źródło: Wróżka, nr 12/2016
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl