Wierzenia Słowian: 12 dni walki światła i ciemności

Wieczór z 24 na 25 grudnia to początek dwunastodniowej walki światła i ciemności. Wracają wtedy na ziemię duchy i demony. To dla nich zostawiano przy stole puste nakrycie.

 

Wierzenia Słowian: 12 dni walki światła i ciemności

 

Światełka migoczą na choince, pachnie makowiec, rodzina słucha kolęd. Najedzeni, rozleniwieni i szczęśliwi wierzymy, że Wigilia i następujące po niej dni od zawsze były najmilszym czasem w roku. Czasem bliskości i bezpieczeństwa. Nic bardziej mylnego. Dla naszych praprzodów były to najmroczniejsze dni roku. Bo choć od 25 grudnia demony i mrok zaczynają ustępować, ale za to potęguje się ich moc. I stają do kosmicznego, dwunastodniowego boju z siłami światła. Kresem tej walki jest dopiero 6 stycznia, dzień obchodzony w chrześcijańskim świecie jako Epifania – ukazanie się Boga trzem magom i zarazem światu.

 

reklama

Na granicy światów

 

Słowianie wierzyli, że w wieczór z 24 na 25 grudnia powracały na ziemię duchy. Aby je ugościć, zostawiali puste nakrycie, które dziś uznajemy za miejsce dla przypadkowego gościa. Obrzędowa wigilijna wieczerza była więc ucztą dla zmarłych. Jej składniki, które dziś przygotowujemy ze wzruszeniem, budziły kiedyś strach. Halucynogenny mak wprowadzał do świata wizji i snu. Zdobycie ryb i miodu było otarciem się o śmierć. Ryby łowiono w przeręblach, miód trzeba było odebrać dzikim pszczołom, a po orzechy wybrać się do lasu, który zimą napawał szczególną grozą.

Ale najbardziej tajemniczym składnikiem tej wieczerzy były grzyby. Szamani używali ich, by wprowadzić się w stan wyższej świadomości. Muchomor czerwony był spośród nich najsilniejszym halucynogenem, otwierał drzwi do świata duchów i demonów. Chrześcijańscy misjonarze tępili te praktyki, ale nasi słowiańscy przodkowie późno przyjęli chrzest. I pewnie dlatego do dziś zbieramy i jemy grzyby bez obaw. Chrześcijaństwo nie zmieniło znowu tak wiele w obchodach zimowego przesilenia. Pokropione święconą wodą obrzędy pozostały te same. Pogańską ucztę dla zmarłych przystrojono w chrześcijańską symbolikę. A noc wigilijna wciąż pozostawała czasem, kiedy pękały zasłony między światami, mieszało się ze sobą to, co żywe i umarłe, ludzkie i zwierzęce.

Szczególnie niebezpieczne były momenty przełomowe, czyli początek – wieczór wigilijny, połowa – noc sylwestrowa i koniec – wieczór Trzech Króli. Wtedy najmocniej zmagały się światło z ciemnością, wiara z upiorami zimowej nocy. Bydło mówiło ludzkim głosem, a wilkołaki, w połowie ludzie, w połowie bestie, podchodziły pod domostwa, waliły do drzwi spragnione krwi. Dziecko urodzone w wigilijną noc musiało zostać wilkołakiem.

 

Chaos, czyli nowy początek

 

Aby świat narodził się na nowo, musi najpierw zostać zburzony. Dopiero z chaosu wychodzi odnowiony i odzyskuje właściwy porządek. Narodziny słońca, które stały się dniem narodzin chrześcijańskiego Boga, były przede wszystkim czasem odwrócenia porządku. Niewolnicy zakładali odświętne stroje, wylegiwali się oraz ucztowali obsługiwani przez swoich panów. Na ulicach pospólstwo wybierało fałszywego króla, który w komicznych szatach prowadził przez miasto barwny korowód. Hazard, pijaństwo, maskarada, wszystko było dozwolone. Świat zmęczony i stary stawał na głowie.

Średniowieczni klerycy i młodsi duchowni obchodzili w tym czasie obrazoburcze święto osła, zwane też świętem błaznów lub głupców. Trwało ono od Bożego Narodzenia po Epifanię. A nasze sylwestrowe harce wyglądają przy nim jak kinderbale. Było mieszaniną parodii i bluźnierstwa. Śpiewano sprośne piosenki na melodię pieśni kościelnych (Kyrie osielskie), w kadzielnicach palono stare buty. Wybierano króla, opata, a nawet papieża, który w kobiecych szatach pełnił swoje „rządy” aż do Trzech Króli. Do świątyni wprowadzano osła okrytego kapą biskupią. A na ołtarzu, zamienionym w stół biesiadny, stawiano oślą głowę i na jej cześć odprawiano bluźniercze nabożeństwo. Te szokujące dla nas dzisiaj zwyczaje były tylko rytualną walką z ciemnością i złem.

Celebrując Wigilię i bawiąc się na sylwestrowych balach, powtarzamy zachowania naszych przodków, chociaż zagubiliśmy ich sens. Nie widujemy demonów i duchów, bo rozum przekonuje nas, że nic takiego nie istnieje. Przed mrozem chronią nas ciepłe domy i ogrzewane samochody. Nie boimy się już długich nocy. Mrok rozpraszamy pstryknięciem włączników światła.

Czasem tylko zapomniana groza kładzie się na nas dawnym cieniem, kiedy słyszymy, że gdzieś zamieć odcięła drogę, a mróz uszkodził przewody. Świat się chwieje… Na chwilę ogarnia nas lęk, ten sam, który czuli nasi przodkowie, kuląc się w swoich chatach przez dwanaście strasznych dni. Wieszamy wtedy gwiazdkę na choince, zapalamy lampki, rozpraszamy ciemność. I wierzymy, że nic złego nas nie spotka. Tak samo jak oni.

Na ten temat

Korzystałam z książek: Zbigniew Mikołejko „W świecie wszechmogącym”, Zdzisław Skrok „Słowiańska moc”, Jacques Le Goff „Kultura średniowiecznej Europy”.

Teskt: Magdalena Strzałkowska
fot: bridgeman/photopower, shutterstock

Źródło: Wróżka, nr 1/2016
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl