Zapomniane receptury: balsam z Jerozolimy

Miał taką renomę, że armia austriacka nie wyruszała bez niego na front. Przez wieki doskonalili go medycy, zielarze, alchemicy i astrolodzy. A największy biznes zrobił na nim pewien obrotny pustelnik...

”Leczy każdy typ zranienia, zadany zarówno żelazem, ogniem, jaki i ołowiem, poza przypadkiem rany śmiertelnej” – reklamowano właściwości Balsamu Jerozolimskiego w XVIII wieku. Nie wiemy, jak potoczyłyby się jego losy i czy dotrwałby do naszych czasów, gdyby nie Johannes Treutler – pustelnik z okolic Kłodzka, który zajął się jego produkcją na bazie starej receptury. Przy okazji dał prztyczka w nos historykom, bo przez ponad 100 lat wszyscy myśleli, że to on jest autorem cudownego przepisu.
Treutler urodził się w 1820 roku, w wiosce Hannchen w Czechach. Był synem młynarza, który wcześnie wyprawił się na tamten świat, chłopak nie zdążył więc zdobyć dobrego fachu. Wychowywany przez matkę, nauczył się tkactwa. Miał osobowość odludka i ciągnęło go do stanu duchownego. W wieku 25 lat przyjęto go do tzw. trzeciego zakonu franciszkanów, gdzie mogły wstępować osoby świeckie. Przywdział habit i objął „posadę” stróża sanktuarium Marii Pocieszycielki na Górze Mariańskiej. Żył z jałmużny pielgrzymów.


Receptura z Ziemi Świętej


Punktem zwrotnym w jego życiu było spotkanie z księdzem Augustinem Staude, który z pielgrzymki do Ziemi Świętej przywiózł recepturę niezwykłego leku na rany. Ksiądz, widząc, że pustelnik cienko przędzie, zasugerował, żeby do spółki z miejscowym aptekarzem zajął się wytwarzaniem balsamu.

Były z tym pewne kłopoty, bo zgodnie z prawem, tylko aptekarz mógł wytwarzać leki, tymczasem pustelnik rwał się do roboty i od aptekarza oczekiwał jedynie dobrej rady oraz niezbędnych składników. Koniec końców Treutler połączył siły z Johannesem Schittnym, właścicielem apteki „Pod Murzynem”, i w murach pustelni narodził się lek „In Nazareth Echter Jerusalemer Balsam im goldenen Engel” (W Nazarecie Prawdziwy Jerozolimski Balsam Złotego Anioła). Bardzo szybko zdobył sławę wśród pielgrzymów.


Treutler dorobił się wielkiego majątku i Górę Mariańską kupił na własność. U jej stóp postawił rezydencję w stylu orientalnym i ochrzcił pompatycznym mianem Johannesburg. Do niej przeniósł produkcję balsamu. Wciąż nie do końca legalną, dlatego dla zmyłki zawiesił na willi szyld „Piekarnia”. Nieoczekiwane bogactwo trochę go zmieniło. Pojawiły się rozmaite pokusy i pustelnik, dotąd wiodący samotne życie, zaczął zachowywać się coraz bardziej swawolnie. Nie stronił od trunków, a w gospodzie „tańczył zapamiętale z kobietami, aż mu habit fruwał”. Kiedy doszło to do uszu przełożonych franciszkanów, zakazano mu noszenia habitu. To był cios uderzający też w jego strategię marketingową – na buteleczkach z balsamem widniał jego wizerunek w stroju duchownym. Interes jednak wciąż szedł dobrze.

Treutler zrehabilitował się dopiero na łożu śmierci – cały majątek i licencję za sprzedaż balsamu przepisał franciszkanom. Przetarg na produkcję wygrał wtedy Schittny z apteki „Pod Murzynem”. Ale wiele innych aptek, pod nieco zmienionymi nazwami sprzedawały specyfik, co tylko świadczy o tym, jak wielkie miał wzięcie.


Na kule z karabinu i ból zęba

Do wytworzenia balsamu potrzebowano aż 40 składników. Bazę stanowił alkoholowy macerat z ziela dziurawca, do którego dodawano najróżniejsze żywice (te, zasklepiając się na ranach, chroniły je przed zakażeniem), a także kwiaty i zioła, jak róże, fiołki, szałwia, oset, kora cedru, ambra, a nawet sproszkowaną mumię. Balsam stosowano głównie na rany – nie było bardziej skutecznego środka,
bo pełnił rolę płynnego plastra. Ale kropli doustnych lub rozcieńczanych w winie używano przy bólach gardła, żołądka, zębów, biegunce, zaparciach, owrzodzeniach, krwotokach, rwie kulszowej, kołataniu serca. Smarowano nim klatkę piersiową przy kaszlu, nacierano skórę w miejscach ukąszeń.

Jeszcze za życia Treutlera, Schittny dokonał zmian w recepturze. Ponieważ na rynku pojawiły się chemiczne plastry do zamykania i dezynfekcji ran, zasugerował, żeby rozcieńczyć balsam z 70
do 30 procent zawartości alkoholu. Zaczęto więc zażywać go nie w kroplach, ale jako trunek – coś w rodzaju żołądkówki. To oczywiście mocno przyczyniło się do popularyzacji medykamentu.

Leczył się nim także sułtan


Choć pustelnik przez całe życie utrzymywał wszystkich w przekonaniu, że jest wynalazcą Balsamu Jerozolimskiego, nie była to prawda. Rzeczywistym odkrywcą był saksoński lekarz
i alchemik Oswald Croll, który jego recepturę opublikował w swoim dziele „Chemia królewska” w 1609 roku. Użyte przez niego kwiaty dziurawca odgrywały ważną rolę w alchemicznych wyobrażeniach dotyczących leczenia ran. Przy macerowaniu kwiatów w alkoholu powstaje bowiem czerwona tynktura, o której sądzono, że jest menstruum universale – tajemną miksturą, arcanum, której przypisywano moc kamienia filozoficznego. Wierzono, że to panaceum na wszystkie choroby, a do tego ma właściwości odmładzające. Croll twierdził, że działanie tej rośliny bierze się też z astrologicznych właściwości – kwiaty zbierane w czasie letniego przesilenia (i parowania, tj. gdy ustępują poranne mgły) mają szczególnie dużą moc. Dodatek żywic do balsamu też miał swoje uzasadnienie. Croll pisał: „Wszystkie żywice, które chronią przecięte pnie drzew, mogą być (...) użyteczne do leczenia ran spowodowanych nacięciami”.

Skąd się wzięła nazwa balsamu? Nadał ją Antonio Menzani de Cuna, żyjący w XVII wieku franciszkanin i medyk, który prowadził aptekę w Jerozolimie. Przez ponad dwadzieścia lat pracował nad idealną recepturą balsamu, której bazą była receptura... Crolla. Franciszkańska apteka działała nieprzerwanie przez 400 lat, mimo osmańskiej okupacji (i to stamtąd przepis na lek wziął księdz Staude). Balsam Jerozolimski cieszył się taką sławą, że zakonnicy zdobyli u sułtana specjalny glejt mówiący,
że „bracia z długimi sznurami” mogą wszędzie poruszać się swobodnie. Korzystałam z książki „Balsam Jerozolimski”, autor Hans Richard Schittny.

Lek z przeszłości


Trzy lata temu na strychu kamienicy w Skarszewach odnaleziono buteleczkę Balsamu Jerozolimskiego liczącą 150 lat – prawdopodobnie najstarszą zachowaną na świecie. Próbki leku trafiły do kilku ośrodków badawczych.


Można go kupić


Dziś Balsam Jerozolimski sprzedawany jest w różnych, uproszczonych wersjach. W Polsce produkuje go m.in. Herbarium Ojców Franciszkanów w Panewnikach. Zaś najbardziej zbliżony do oryginału balsam dostaniemy w wiedeńskiej aptece Pod Czerwonym Rakiem (Zum Rothen Krebs).


Szczypta magii


Balsam, który „leczy wszystkie rany i uszkodzenia ciała i nerwów” musiał być wytwarzany według ścisłych reguł. Np. kluczowy składnik, kwiat dziurawca, należało zbierać o wschodzie słońca, przed nowiem, który przypada przed nocą świętojańską.

reklama


Źródło: „Balsam Jerozolimski”, autor Hans Richard Schittny
Tekst: Beata Majchrowska

Fot.: Shutterstock, Materiały Prasowe

Źródło: Wróżka nr 12/2017
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl