Uczony gapi się w gwiazdy

Gdy wymyślił pierwszy internetowy bank, doświadczeni bankowcy pukali się w czoło, bo nikt nie przeniesie swoich pieniędzy do rzeczywistości wirtualnej. Dziś ze stworzonego przez niego systemu PayPal korzystają dziesiątki milionów klientów. Gdy zarobioną na nim kasę zainwestował w fabrykę samochodów elektrycznych, eksperci motoryzacji przekonywali, że szybko je straci, bo musi upłynąć wiele lat, nim pojawią się odpowiednie akumulatory. Dziś po drogach jeździ już ponad milion elektrycznych tesli.

Za jeszcze większy absurd uznano pomysł budowy tanich rakiet wielokrotnego użytku. Do tej pory loty w kosmos finansowały państwa, i to tylko najbogatsze. Musk dorobił się wielomiliardowej fortuny, lecz były to grosze w porównaniu z budżetem Stanów Zjednoczonych, Chin czy Rosji. Mimo to uznał, że jego prywatna firma Space X może podjąć rywalizację z potęgami i ją wygrać. Fachowcy uważali to za marzenia bogatego naiwniaka. Do czasu…

Dwa lata temu nie tylko wystrzelił swoją rakietę, ale zagrał wszystkim na nosie i zamiast sztucznego satelity wyniósł w kosmos… samochód elektryczny. Wyprodukowany w jego zakładach. W maju tego roku potwierdził, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych i zorganizował pierwszy lot załogowy. Na Międzynarodową Stację Kosmiczną przewiózł dwóch amerykańskich astronautów. Przebogata państwowa agencja NASA zapłaciła mu za tę usługę niemałe pieniądze. Ale obie strony są zadowolone. Bo koszt wyniesienia na orbitę 1 kg ładunku przez amerykańskie promy kosmiczne wynosił 27 tys dolarów, a Musk obniżył to do 950 dolarów.

Gdy człowiek z takim dorobkiem wypowiada się na jakiś temat, jego słowa trudno zlekceważyć. Nawet gdy twierdzi, że egipskie piramidy to dzieło kosmitów. Po takim oświadczeniu natychmiast odezwał się rząd Egiptu. Zaprosił Muska do siebie, żeby obejrzał papirusy i malowidła mające dowodzić, że te obiekty są dziełem rąk ludzkich. Elon Musk swoich słów nie odwołał. Może żartował? A może naprawdę wierzy w odwiedziny przedstawicieli innych cywilizacji? Przecież nawet najwybitniejsi nauko- wcy zajmowali się i nadal zajmują wiedzą tajemną. Nie mówi się o tym głośno, gdyż nie pasuje to do wizerunku ludzi, których interesuje jedynie to, co można udowodnić za pomocą obliczeń i eksperymentów. Przykładów jest mnóstwo.

Potomek boga mądrości

 

Twierdzenie Pitagorasa zna każdy jeszcze z podstawówki. Nie każdy jednak wie, że grecki mędrzec był nie tylko matematykiem. Uważał się za potomka boga Hermesa Trismegistosa (bóstwo hellenistyczne powstałe z połączenia greckiego boga Hermesa i egipskiego Thota), autora 36529 ksiąg, zawierających całą wiedzę i mądrość świata, z których kilka udostępnił wybrańcom. Za jednego z nich podawał się Pitagoras. By przekazać zdobytą wiedzę następnym pokoleniom, założył tajne bractwo. Kto chciał do niego przystąpić, musiał się poddać bardzo trudnej próbie – przez 5 lat zachować milczenie. Jeśli wytrwał, wyrzekał się majątku i żył jak mnich we wspólno- cie Pitagorejczyków. Uczniowie dowiadywali się od założyciela bractwa, że ciała niebieskie, jak wszystko, co się porusza, wydają dźwięki. Nie jest to jednak hałas czy szum, lecz niesłyszalna dla niewtajemniczonych muzyka, którą Pitagoras nazwał harmonią sfer. Przez wiele lat wsłuchiwał się w nią, chcąc ustalić, jakie dźwięki wydają poszczególne planety. Jednocześnie poszukiwał odpowiedzi na pytania o sens życia i śmierci. Był pewien, że je odnalazł. W odróżnieniu od większości starożytnych Greków Pitagoras twierdził, że dusze po śmierci nie wędrują do podziemnego świata zmarłych, ale wcielają się w ludzi albo zwierzęta. Wiara w reinkarnację zaprowadziła go do wegetarianizmu.

Chociaż dziś mówi się nim tylko jako o matematyku, Pitagoras był przede wszystkim numerologiem. Głosił, że każda liczba i litera ma drugie, ukryte znaczenie: 6 oznacza życie, 7 – siłę ducha, 8 – miłość, 9 – sprawiedliwość, zaś 10 – doskonałość. Najważniejszą literą kolei było Y, gdyż rozgałęziające się u góry widełki ostrzegają, że kto raz zboczy z właściwej drogi, będzie się od niej oddalał coraz bardziej.

Wiedza zaklęta w liczbach i literach pozwalała Pitagorejczykom odczytywać ukryte znaczenie tekstów, które mistrz podczas swoich podróży otrzymał od magów w Egipcie i Babilonie. Nic z tego, co w nich odkryli, nie mogli ujawniać osobom postronnym. Członków bractwa otaczała więc aura tajemniczości. Wśród Greków krążyły plotki, że Pitagoras potrafi lewitować, rozmawiać ze zwierzętami, wydawać rozkazy rzekom i górom. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby nauczyciele uczący dzieci twierdzenia Pitagorasa opowiadali o jego twórcy takie rzeczy.

Syn czarownicy 

 

Równie pomnikową postacią jest Johannes Kepler. To on rozwinął teorię Kopernika i udowodnił, że planety krążą wokół Słońca nie po okręgach, lecz elipsach. Reguły, według których odbywa się ten ruch, noszą nazwę praw Keplera. Ale mało kto wie, że genialny naukowiec dokonał tych odkryć dzięki swej największej pasji – astrologii. Wierzył, że wszechświat został stworzony przez Boga według kunsztownego planu. Więc wszystko, co dzieje się na niebie, ma znaczenie. Zadaniem uczonych jest poznanie tego planu.

Po latach obserwacji i obliczeń Kepler doszedł do wniosku, że cały Wszechświat to obraz Boga, w którym Słońce symbolizuje Ojca, sfera gwiazd – Syna, a przestrzeń między nimi – Ducha Świętego. Na podstawie tego układał horoskopy dla najpotężniejszych ludzi XVII-wiecznej Europy. I to one, a nie praca naukowa, zapewniały mu utrzymanie.

Najbardziej hojnymi klientami byli cesarz Austrii Rudolf II Habsburg i wódz cesarskiej armii Albrecht von Wallenstein. Gdy spotkali się po raz pierwszy, Wallenstein nie ujawnił, kim jest. Podał jedynie datę i miejsce urodzenia. Keplerowi to wystarczyło. W przesłanym klientowi kilka dni później horoskopie napisał, że „będzie miał władzę nad wieloma ludźmi i to nie zwykłymi poddanymi, lecz zbrojnymi”. Przepowiedział mu małżeństwo z kobietą równie brzydką, co bogatą, poważną chorobę, a w dalszej przyszłości „straszliwy zamęt, w którym może stracić życie”. W miarę upływu czasu wróżba stopniowo się sprawdzała. Wallenstein ożenił się z bardzo bogatą wdową, hrabiną Lukrecją von Landeck, zachorował na syfilis i został dowódcą wojsk w wojnie trzydziestoletniej. Jej wynik był niepewny, więc poprosił Keplera o kolejny horoskop i wyjaśnienie, czym będzie „ów straszliwy zamęt”. Astronom-astrolog odpowiedział, że „w marcu 1634 r. Saturn i Jowisz znajdą się w opozycji do układu Słońca, Merkurego i Wenus, tworząc wraz z nimi niezwykły krzyż”, co zapowiada „podstęp, zdradę i śmierć”. Dlatego zalecał Wallensteinowi nadzwyczajną ostrożność. Wallenstein potraktował ostrzeżenie poważnie. Otoczył się oficerami, którzy mieli mu zapewnić bezpieczeństwo, Nie przewiedział, że to oni go zdradzą i zamordują. Stało się to 25 lutego 1634 r. Kepler pomylił się tylko o kilka dni.

Wallensteina nie uchronił, ale dzięki – jak przekonywał – zgodnemu z religią i nauką podejściu do horoskopów uratował swoją matkę. Katarzynę Kepler oskarżono o czary i aresztowano (Wróżka 9/2020). Johan dowiedział się o tym, gdy matce pokazywano już narzędzia tortur, które zostaną użyte, jeśli nie przyzna się do winy. Chcąc zapobiec nieszczęściu, napisał długą mowę obrończą, sypnął pieniędzmi i – wykorzystując wpływy na dworze cesarskim – doprowadził do wydania przez sędziów wyroku uniewinniającego.

Co kompromituje ojca nauki?

 

Z Keplerem rywalizował Tycho Brahe, który też wpatrywał się w niebo. Odkrył pierwszą supernową, czyli eksplozję gwiazdy o wyjątkowej jasności. A dziełem jego życia był katalog, zawierający dokładny opis położenia niemal tysiąca gwiazd. Pracował nad nim kilkadziesiąt lat, lecz trudna naukowa księga nie mogła się stać czytelniczym bestsellerem. Utrzymywał się więc z robienia horoskopów. Jako człowiek niezwykle przesądny, nie sporządzał jednak żadnego dla siebie. Wyręczał się karłem Jeppem, którego uważał za jasnowidza i nieustannie prosił o radę. W dni, które karzeł uznał za feralne, Tycho Brahe nie wychodził z domu i powstrzymywał się od jakiejkolwiek pracy. Ale nawet wtedy, gdy według jasnowidza nic mu nie groziło, zawsze zawracał, jeśli drogę przebiegł mu czarny kot albo przecięła ją stara kobieta.

Wszystko to jednak blednie w porównaniu z mistycyzmem uczonego, którego nazywa się „Ojcem współczesnej nauki” – Isaaca Newtona. Choć zmarł niemal 300 lat temu, uczelnia, na której pracował całe życie, Uniwersytet Cambridge, wciąż odmawia opublikowania części jego dzieł. Bo nie pasują do wizerunku geniusza, który ma być pamiętany jedynie jako odkrywca prawa powszechnego ciążenia, trzech zasad dynamiki i innych przełomowych teorii, które dały początek rewolucji naukowej.

Newton miał jednak także drugą twarz – ponad połowę życia poświecił alchemii, okultyzmowi, kabale, telepatii i poszukiwaniu „kodu Biblii”. Dopiero niedawno odkryto rękopis, w którym przedstawił przepis na „rtęć mądrości”. To substancja uważana przez alchemików za najważniejszy składnik kamienia filozoficznego, który miał wywoływać transmutację zwykłych metali w złoto. Niestety, wzorem innych magów, Newton zapisał recepturę tajnym szyfrem. Zapewne już nigdy nie dowiemy się, co miał na myśli, pisząc, że należy połączyć „część ziejącego ogniem smoka, kilka gołębi Diany i co najmniej siedem orłów Merkurego”.

Według ustaleń biografów Newton napisał o alchemii ponad milion słów, znacznie więcej niż o fizyce. Większość tego dorobku spłonęła podczas pożaru jego domu, reszta kryje się w archiwach uniwersytetu. Podobnie jest z jego studiami nad Biblią. „Badam ją od 30 lat codziennie, gdyż żadna nauka nie może się równać z wiedzą ukrytą w Piśmie Świętym” – pisał. Pozostaje tajemnicą, co odkrył podczas wieloletnich studiów, w całości przetrwała bowiem jedynie broszura „Chronologia starożytnych królestw”. Na podstawie Biblii ustalił w niej daty początku i końca świata, który przepowiedział na rok 2060. Jak przystało na maga, Newton nie ożenił się, nie miał dzieci i zazdrośnie strzegł swoich sekretów. Dziś pilnują ich strażnicy jego dobrego imienia, którym nie mieści się w głowie, że taki uczony stracił tyle czasu na wiedzę tajemną.

Kosmici odezwą się w internecie

 

Chociaż uważano go z największego mędrca epoki, sam Newton mawiał, że „stanął jedynie na brzegu i zobaczył ocean tego, czego nie wie”. Kolejne pokolenia naukowców wypływały na wody tego oceanu, ale drugiego brzegu jeszcze długo, być może nigdy, nie zobaczymy. We wszechświecie wciąż bowiem jest więcej pytań niż odpowiedzi. Jedno z najbardziej intrygujących to istnienie cywilizacji pozaziemskich. Padło na nie tyle rozmaitych odpowiedzi, że twierdzenie Elona Muska o zbudowaniu piramid przez kosmitów nie jest niczym nadzwyczajnym. Wybitni uczeni wygłaszali dużo bardziej szokujące opinie.

Amerykański biznesmen i astronom Percival Lowell wydał fortunę na budowę obserwatorium astronomicznego. Odkryto w nim nieznaną wcześniej planetę – Plutona. Ale Lowella najbardziej interesował Mars. Obserwował go przez najpotężniejszy wówczas teleskop i obwieścił, że odkrył setki sztucznych kanałów. Uznał to nie tylko za dowód istnienia Marsjan, ale także ich wyższości nad Ziemianami. Potrafią bowiem wykonywać przedsięwzięcia obejmujące całą planetę, co wymaga współpracy wszystkich jej mieszkańców. I oznacza, że żyją w pokoju. Natomiast ludzie, zamiast działać wspólnie, rywalizują i walczą ze sobą.

Dziś wiemy, że Marsjan nie ma. Co jednak nie oznacza, że jesteśmy w kosmosie sami. Astronom Carl Sagan stwierdził, że tylko w naszej galaktyce istnieje milion cywilizacji. To przesada – uznał profesor Frank Drake i wymyślił wzór na ustalenie ich liczby. Wyszło mu, że planet zamieszkanych przez inteligentne istoty jest 10 tysięcy. Też sporo. Drake i Sagan uruchomili więc projekt SETI, którego celem było nawiązanie kontaktu z cywilizacjami pozaziemskimi. W 1974 r. za pomocą radioteleskopu wysłali w przestrzeń kosmiczną zakodowaną wiadomość z najważniejszymi informacjami o Ziemi i jej mieszkańcach. Byli pewni, że spośród tak licznych cywilizacji przynajmniej kilka zareaguje. Ale nie odezwała się żadna. Naukowcy zaczęli więc tworzyć coraz bardziej fantastyczne teorie.

Amerykański astronom, John Ball, oznajmił, że kosmici celowo milczą, gdyż traktują Ziemię jak rezerwat i nie chcą się mieszać w jej sprawy. „Być może nas obserwują, a ich uczeni nas badają. Może nawet wydajemy się im ciekawi” – pisał. Na początku XXI wieku poparł go profesor Allen Tough z uniwersytetu w Toronto. Według niego obcy już dawno odkryli Ziemię i wysyłają na nią swoje sondy. Nie zauważamy ich, gdyż nie są to wielkie statki kosmiczne, lecz coś w rodzaju dronów. Tak małych, że nie da się ich dostrzec gołym okiem. Zdaniem prof. Tougha, gdy ludzkość osiągnie odpowiedni poziom rozwoju, przedstawiciele tej nieznanej cywilizacji ujawnią się. „Sądzę, że zrobią to w internecie” – odpowiedział ze śmiertelną powaga na pytanie dziennikarza, jak będzie wyglądał ten pierwszy kontakt.

Jak widać, niewiele zmieniło się od czasów żyjącego ponad 2500 lat temu Pitagorasa i uczeni wciąż interesują się nie tylko tym, co można zmierzyć, zważyć i zobaczyć. Większość z nich woli to jednak zachować w tajemnicy.

tekst: Kazimierz Pytko

 

reklama
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl