Dlaczego tak trudno się rozstać?

Nie umiałam tego skończyć. On wracał i odchodził. Mówiłam NIE, ale nie docierało. Przepraszał, wyznawał miłość, by znów zadać mi ból. Czy „technika szarego kamienia” pomoże się od niego uwolnić?

ZWIĄZEK JO-JO

 

...zwany też „love-hate relationship” od słów miłość i nienawiść, jest w wyrokach rozwodowych podawany jako istotna przyczyna rozpadu małżeństwa. To nie jest historia miłosna, ale rodzaj fiksacji polegającej na uzależnieniu od stresu i emocji.

Jak tłumaczy w swoich wykładach online Alan Robarge – coach związków i psychoterapeuta – związek, który nie działa, ale nie zostaje zakończony, powoduje chroniczne napięcie. Zamiast stabilizacji są rozstania i powroty. Na takie relacje decydują się osoby o bardzo dużej potrzebie przynależności.

Pamiętam, jak czułam się po każdej „ostatecznej” kłótni. Czasem już w ciągu pierwszej godziny, czasem po paru dniach od rozstania, pojawiała się panika: „co dalej?”. Wydawało mi się, że życie bez niego nie ma celu, samotność powoduje zawieszenie w emocjonalnej próżni. Sądziłam, że nie istnieję, skoro nikt mnie nie kocha. Wszystko we mnie krzyczało, że go potrzebuję. A przecież, kiedy był, sprawiał mi więcej bólu, niż dawał szczęścia.

„Miałam cię dość po tym, jak mnie uderzyłeś w brzuch, bo dałam ci w twarz za nazwanie mnie szmatą. Ale teraz wiem, jak bardzo cię kocham. I akceptuję, że ty mnie nie! Spędźmy ze sobą jeszcze trochę czasu, zanim nie znajdziesz sobie innej” – to popularny internetowy mem.

– To właśnie więzy pourazowe w naszym mózgu – tłumaczy Alan Robarge. – Nie widzimy, że potrzebujemy osoby, która nie jest dla nas dobra, związku, który nie jest dla nas dobry. Jesteśmy przerażeni, że wyjdziemy poza nawias tej relacji. A przecież tam jest pogarda, może zdrada, może poczucie bycia ignorowanym. Ból i żal związany z tamtymi uczuciami są tak silne, że mylimy je z bólem i żalem za związkiem. Żałujemy, że to się stało, a nie żałujemy związku.

DLACZEGO MÓZG MÓWI: WRÓĆ

 

 

Mój partner przypominał moją mamę. Po kilku latach radzenia sobie z rozstaniami i powrotami zrozumiałam, że wciąż wybierałam jego, bo podświadomie liczyłam, że poukładam sobie przeszłość, załagodzę problemy z domu rodzinnego. I co?

Dziecko mamy, która wiecznie mnie oddawała i przyjmowała do siebie na weekendy, dziecko, które tęskniło od poniedziałku do piątku w dobrej rodzinie zastępczej, stworzonej przez dziadków... stworzyło w dorosłości identyczny wzór relacji z mężczyzną. Dlatego nie wolno nam szukać kogoś, kto nas pociąga w podobny sposób jak toksyczni rodzice. Nie możemy mylić z miłością układu, w którym dostajemy to, co było w dziecięcym świecie. – Zastanów się, z jakimi partnerami się nudziłaś, jacy byli dla ciebie nieatrakcyjni, a jacy powodowali, że szalałaś za nimi – radzi Robarge. – Może warto przerwać łańcuch.

Nie chodzi przy tym o to, żeby szukać przeciwieństwa swojego eks, ale żeby zastanowić się nad kimś zupełnie innym. Może to nie musi być ktoś, kto ci imponuje, z kim rywalizujesz albo chcesz go doścignąć, bo czujesz, że jest w czymś lepszy. Nie potrzebujesz kogoś, kogo trzeba zdobywać, dla kogo musisz się zmieniać, żeby w końcu cię pokochał i żeby wam się ułożyło.

W internecie jest mnóstwo informacji, co zrobić, żeby twój były chciał do ciebie wrócić. Albo przynajmniej zadzwonić. Żeby na powrót ciebie zapragnął. Wskazówek udziela wielu doradców, a w większości – doradczyń. Na ich stronach i profilach w portalach społecznościowych są pokazane gierki, jakie warto prowadzić z „utraconym ukochanym”. Zwykle kilka ogólnych porad jest darmowych, za kolejne trzeba zapłacić. Ja kupiłam podręcznik „Jak odzyskać utraconą miłość”. Autorka w rozsądny sposób prowadzi czytelniczki przez kolejne „sposoby”. Mnie nawet trochę pomogła. Mogliśmy do siebie wrócić i rozstać się dodatkowe cztery, może nawet pięć razy. Problem polegał na tym, że próbowałam odzyskać coś, czego nigdy nie miałam. A zatem – nie utraciłam.

Rynek „rozstań” i „odzyskiwania marzeń” jest duży i panują na nim zwykłe zasady popytu i podaży. Pomysł marketingowy jest prosty: „Zrób A, B, C, a dostaniesz z powrotem związek, którego chcesz”. Problem w tym, że go chcesz jak alkoholik butelki wina, jak narkoman kokainy.

Włączmy na chwilę myślenie. Niech logika przebije się przez ból. Czy można zbudować zdrowy związek manipulacją, która ma spowodować, że ekspartner się we mnie ponownie zakocha? Tak, możemy wykorzystać oksytocynę i wszystkie inne hormony, które powodują przywiązanie. Postąpić niedojrzale i skazać same siebie i mężczyznę na kolejne rozczarowania. A możemy też spojrzeć na miniony związek i na ból towarzyszący rozstaniu jak na uzależnienie, z którego musimy się wyleczyć! Wystrzał hormonu szczęścia towarzyszący „powrotom” jest identyczny, jak przy zapaleniu papierosa przez osobę uzależnioną od nikotyny czy upicie się uwikłanej w alkohol.

Tak samo jest z hormonami. Natura wyposażyła nasz organizm w umiejętność wydzielania pewnych substancji w bardzo szczególnych warunkach. Na przykład w sytuacji niebezpieczeństwa. Dzięki kortyzolowi i adrenalinie jesteśmy uwrażliwieni na bodźce, bardzo sprawni, działamy na sto procent swoich możliwości. To właśnie to poczucie: „Czuję, że żyję!” towarzyszące relacji typu „love-hate”. Permanentny, ciągły stres sprawia, że – paradoksalnie – często mamy poczucie „pełni życia”.

Po kłótniach przychodzi pogodzenie i to są te chwile, dla których warto było żyć. A przecież to tylko... ulga. Organizm w sztuczny sposób się pompuje, wytwarza napięcie i znajduje jego ujście w bardzo normalnych sytuacjach. No i sprawa najważniejsza. Taki rollercoaster sprawia, że seks bywa nieziemski. To kolejny sposób na osiągnięcie ulgi i skok ze sztucznie stworzonej wysokości na miękki materac. Kiedy skaczesz z małego pagórka, nie ma emocji. A kiedy z wysoka, lot bywa fascynujący. Ale przecież ludzie w zdrowych związkach też mają świetny seks i rozkoszne orgazmy. Po prostu u nich nie trzeba niczego sztucznie wywoływać. Jeśli muszą uciekać się do czegoś takiego, to znaczy, że tak naprawdę do siebie nie pasują!!!

Najtrudniejsze jest zniesienie wstydu przed ludźmi i przed sobą. Bo nam się nie udało. Bo inni pomyślą, że coś ze mną nie tak, skoro odchodzę i wracam. Może jestem wariatką, która w porywie furii rzuca partnera, a potem żałuje.

Trudno. Ludzie zawsze będą gadać. A jeszcze częściej – jest im to kompletnie obojętne. Ci, którzy nas kochają, pomogą myśleć o byłym związku jak o doświadczeniu, o błędzie, na którym najlepiej się uczyć. Czy pamiętasz najtrudniejsze zadanie z matmy, jakie rozwiązałaś w szkole? Ja nie. Ale pamiętam najgłupszy błąd, jaki zrobiłam na klasówce, największą wpadkę w pracy i wszystkie te pytania z egzaminów, na jakie akurat nie potrafiłam odpowiedzieć? Błąd to okazja do nauki. Ale najpierw trzeba go dostrzec i zrozumieć, gdzie tkwi.

DLACZEGO NIE MOŻEMY SIĘ ROZSTAĆ?

 

Wielu ludzi podąża ścieżką nieustannego związku, który jest niekończącym się, wyczerpującym emocjonalnym rollercoasterem. Tylko niektóre pary potrafią się jednoznacznie pożegnać. I wcale nie dotyczy to ludzi, którzy spędzili ze sobą całe lata i wypracowali silne więzi. Mikołaj był ze swoją dziewczyną zaledwie cztery miesiące. Poza atrakcyjnością fizyczną nie zgadzało się nic: odmienne poczucie humoru, poglądy polityczne, sposoby spędzania wolnego czasu. – Spotykałem się z moją byłą jeszcze przez rok, po rozstaniu. Nie lubiliśmy siebie, ale lubiliśmy seks – opowiada. Złudna radość z fizycznie satysfakcjonujących spotkań sprawiła, że pogłębiali tylko swoją samotność i nie zbudowali żadnego nowego związku.

Związek „love-hate” nie jest romantyczny, ale toksyczny – dowodzą badania z 2011 r., omówione przez Tracy Cox w kanale BBC.

Psychologowie udowodnili w nich, że niektóre pary wracają do siebie, ponieważ tak naprawdę nie rozumieją, dlaczego się rozstały. Drugim czynnikiem jest seks po zakończeniu związku. Chemia jednak jest myląca. To ona powoduje, że „zakochujemy się od pierwszego wejrzenia”, czyli po prostu czujemy silny biologiczny pociąg do człowieka, o którym nie wiemy niemal nic. Na przykład tego, że do nas nie pasuje.

To właśnie zdarzyło się Dorocie (30+). Huśtawka, od euforii po piekło, trwała trzy lata. Kiedy go spotkała, była pewna, że czekała na niego całe życie. On też zobaczył w niej matkę swoich dzieci. To nic, że już w pierwszym tygodniu znajomości (zaczętej ognistym seksem) pożarli się o jakąś zupełnie nieistotną sprawę. Jakże cudownie było godzić się w łóżku! Różniło ich wszystko, a najbardziej poglądy na sposób odżywiania się. On, zwolennik smażonej kiełbasy z cebulą, herbaty słodzonej trzema łyżkami cukru i leżenia, żeby zawiązało się sadełko. Ona – wegetarianka, instruktorka fitness, maratonka. Dla świętego spokoju, żeby „nieustannie nie wywoływać w nim wyrzutów sumienia” – jak mawiał – zarzuciła swoje treningi i dzieliła z nim posiłki. Coraz częściej w ciągu dnia chciało jej się spać. Bo on – sowa – siedział nocami do bladego świtu przy filmach i głośnej muzyce. Jej zegar biologiczny i tak budził ją o świcie. Dorota czuła, że się zatruwa, niszczy zdrowie, drażniło ją byle co. On nie potrafił poradzić sobie z wiecznym stresem, jaki wywoływała w jego spokojnym dotąd życiu. Znów zaczął palić, choć kilka lat temu rzucił papierosy. Niszczyli się nawzajem…

Przed racjonalnym rozwiązaniem, jakim jest odejście, powstrzymuje ludzi „przerywane wzmocnienie”. Inaczej – szansa na nagrodę. Gdyby związek był zawsze zły, jego rozpad byłby naturalny. Gdy jest dobry – nikt o zdrowych zmysłach nie rozważa rezygnacji z niego.

W tym przypadku jest jak podczas gry hazardowej: emocje sięgają zenitu. A potencjalna wygrana wydaje się warta poświęceń.

To bzdura. Wiem po sobie. Każde zerwanie boli tak samo mocno, na to nie da się uodpornić. Za każdym razem wydaje się, że skończył się świat. Cierpią na tym praca, rodzina, przyjaciele. A przede wszystkim zdrowie. Gorzkniejemy. „Miodowe” dni są coraz krótsze, mrok rozstań kładzie się cieniem na całym życiu. A ludzie wciąż wracają. Bo przecież stracili już tyle czasu, zainwestowali w swój związek tyle energii, tyle pieniędzy, tyle łez. I pozostają dla siebie nieustannie dostępni. Nawiązują ze sobą kontakt, gdy ich nowy związek nie działa, kiedy mają kłopoty w życiu zawodowym albo kiedy zwyczajnie nudzi im się w życiu. Niektórzy nawet po długich latach od rozstania wchodzą ze sobą w ponowne związki.

Niestety – statystyki są nieubłagane. Przytoczone przez BBC badanie z 2014 r. wykazało, że pary, które zawarły ze sobą ponowne małżeństwa lub zamieszkały razem, były mniej zadowolone ze swoich związków i odczuwały większą niepewność co do ich wspólnej przyszłości, niż będące ze sobą po raz pierwszy.

GREY ROCK, CZYLI ZAMIEŃ SIĘ W KAMIEŃ

 

Zamiast otwierać nowy rozdział rozczarowań i cierpienia, wylecz swoje rany w cieniu szarego kamienia. „Grey rock” to technika, która ma zniechęcić twojego partnera do odzywania się do ciebie po rozstaniu. I spowodować, że nie będziesz go do tego zachęcać. W skrócie – chodzi o to, żeby stać się dla niego jak najmniej atrakcyjną. Ale nie w rzeczywistości, tylko w jego wyobrażeniu. A wszystko, żeby nie odezwał się do mnie po raz setny. Nie chciał przeprosić. Albo „tylko iść na rower”. Miałam być nudna, przezroczysta, niemal przestać istnieć.

Zaczęłam od odcięcia wszelkich możliwości kontaktu. Zablokowałam telefon, maila, komunikatory i media społecznościowe. Przyjaciół poprosiłam, żeby mówili, że niewiele o mnie wiedzą. Wiedziałam, że łatwo jest obserwować moje profile internetowe poprzez anonimowe konto, więc ograniczyłam ich publiczną zawartość do niezbędnego minimum, związanego z pracą zawodową. Zdjęcia, refleksje, memy udostępniałam tylko zamkniętej grupie przyjaciół. Nie szpanowałam, że świetnie się bez niego bawię, że sobie radzę, że schudłam i mam nowe szpilki.

Technika szarego kamienia naprawdę skutkuje, nawet u toksycznych ludzi. Niektórzy „odpuszczają” walkę, kiedy widzą, że wygrali. Jeżeli w twoim życiu nie dzieje się nic ekscytującego, to nie muszą ci już nic odbierać. W ich mniemaniu przegrałaś.

Odkąd stałam się szarym kamieniem, mój były przestał widzieć we mnie przeciwnika. Już nie musiał mnie krzywdzić, już nie byłam od niego w niczym lepsza. Przyjęcie takiej postawy było dla mnie jedną z najtrudniejszych rzeczy w życiu. Poza tym, że musiałam radzić sobie z tęsknotą, nie mogłam dzielić się ze światem swoimi małymi sukcesami. Nawet zmienić zdjęcia profilowego, żeby podbudować się przyjemnymi komentarzami. Musiałam ściśle chronić swoją prywatność. Nawet osoby trzecie nie mogły zdradzić szczegółów mojego życia, żeby rozstanie udało się raz na zawsze. Musiałam też przenieść część swoich spraw do miasta oddalonego o trzysta kilometrów od naszego wspólnego. Tam, skupiona na leczeniu siebie, realizowaniu marzeń z dzieciństwa i na spokojnej pracy, obiecawszy sobie wcześniej, że „nigdy więcej związków”, przypadkiem zaprzyjaźniłam się z grupą podobnych do mnie ludzi. Wśród nich był pewien mężczyzna. Po pół roku wyznaliśmy sobie miłość. Minęło kolejne pół. Pokłóciliśmy się raz, nic poważnego. Powoli budujemy bliskość. Nie ma fajerwerków. Jest... szczęście.

tekst: Wiktoria Poraj 

 

reklama
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl