Jak zrozumieć nastolatki?

Dzisiaj z nimi nie pogadasz. Do ich świata trudno dotrzeć, bo to droga przez jakieś „aplikacje, komunikatory, memy”. Zrozumieć ciężko, ale próbować trzeba.

Przecież ja też miałam kilkanaście lat. I nie byłam taka… smutna, niechętna, zamknięta w sobie – załamuję ręce.

– Bo my nie wiemy, czy świat potrwa jeszcze ze dwa lata! Nawet co będzie za dwa dni. Ty mogłaś mieć plany. Istniały jakieś wartości! – wybucha moja córka Natalia, ocierając łzę złości.

Patrzę na nią i też chce mi się płakać. Bo w jej wieku wiecznie siedziałam z kumplami, byli moim powietrzem. Kiedy wracałam do domu, łapałam za telefon, żeby znów pogadać z przyjaciółką. Teraz rzadko się tak robi. Ze znajomymi się „pisze”, rozmowy to już kłopot. Nawet przed pandemią częściej widziałam córkę zamkniętą w pokoju i wpatrzoną w ekran komputera, niż idącą na imprezę. Chciałabym siłą wypchnąć ją w naturalne środowisko, gdzie mogłaby się zakochać, śmiać, bawić i robić te wszystkie zabronione rzeczy, które ja robiłam za plecami rodziców. Jak mam pomóc jej w znalezieniu drogi do szczęścia? Najpierw muszę zrozumieć jej świat, zalogować się w nim, nauczyć języka i panujących tu zasad. Ktoś chce uczyć się ze mną? No to proszę!

Wiktoria postanowiła poznać świat swojej córki Leny dopiero po tym, jak dziewczyna pocięła się i wrzuciła zdjęcie krwawiącego nadgarstka, by zobaczyli je znajomi. Nie, nie na Facebooku. Tam publikuje tylko pokolenie rodziców. Młodzież ma swoje kanały komunikacyjne, zablokowane przed dostępem wścibskich oczu. Na przykład znikające po dwukrotnym obejrzeniu „snapy”. Na szczęście Lena po wszystkim pochwaliła się cięciami również rodzicom. Mądra, śliczna, świetnie ucząca się szesnastolatka. Trafiła na trzy tygodnie do szpitala psychiatrycznego. Na psychoterapię skierowano też rodziców. Ojciec, dyrektor w korporacji, i mama, specjalistka od PR. Doskonale zarabiający w swoich firmach, a zupełnie oderwani od tego, co działo się w ich domu. Spokornieli, kiedy okazało się, że ich córeczka pali – i to nie papierosy, pije wino, zawala szkołę i jest zakochana w chłopaku, który właśnie zdradził ją z kolejną łatwą zdobyczą. Czternastoletnią. Pocięta ręka to nic – całe jej ciało pokryte jest ozdobnymi „skarami” – bliznami. Robiła je sobie od kilku lat.

Rozsądny Kacper jest może trochę znerwicowany, ale Kuba i Agnieszka nie mają takich problemów. A na pewno nie na tyle, żeby się ciął! Prawda, rodzice do niedawna wydzielali mu każde 10 złotych na wafelki, nie zgadzali się, żeby miał konto bankowe i decydowali, kiedy i dokąd wychodzi. I dziś dwudziestolatka, studiującego i pracującego na pół etatu, wciąż nazywają „dzieckiem”. Nie – swoim synem. Kiedy powie coś, co nie podoba się mamie – dostaje od niej „z liścia”. Agnieszka oczekuje od niego wdzięczności za wszystko, w czym go wyręcza – za sprzątanie, pranie bielizny, zakupy, gotowanie... A Kuba wchodzi do pokoju syna, kiedy tylko chce. Chłopak nie ma prywatności i powoli zapada się w siebie, z poczuciem, że za nic nie jest odpowiedzialny. Niedługo będzie mógł obronić magisterkę z zakresu wyuczonej bezradności. Godziny wolne od zajęć na uczelni i udzielania korepetycji z matematyki spędza, grając na komputerze. I tak potwierdza przekonanie rodziców, że jest niedojrzały i musi pozostać od nich zależny.

Małgosia zawsze uważała, że „kontrola jest najwyższą formą zaufania”. Iga – jej córka – musiała tłumaczyć się z każdego kroku. Kiedy mama kazała – trenowała gimnastykę artystyczną. Kiedy mama włączała w telefonie aplikacje nagrywające – nie rozmawiała ze starszym o 10 lat chłopakiem. Kiedy mama pilnowała – Iga nie jadła słodyczy. Ale do perfekcji doprowadziła szybkie wymioty po najedzeniu się poza domem. Teraz znów związała się z facetem o 12 lat starszym. Zamiast dzielić z matką radość, trzyma to przed nią w tajemnicy. Nie może się doczekać, kiedy wyprowadzi się z domu i wreszcie będzie mogła robić to, na co ma ochotę.

Po co ten terror domowy? Doświadczenia tysięcy rodziców pokazują, że nie przynosi niczego dobrego. Najmocniejszy jest łańcuch, którego nie widać – miłość bez warunków. Toleruj wygłupy, a przede wszystkim baw się z nastolatkiem według jego reguł. Naucz się tego. Otwarty umysł oznacza wieczną młodość. Od czego zacząć?

autorski ALFABET może być drogowskazem do dobrej relacji z twoim nastolatkiem

Ambicje. Spełniam je sama, już nie realizuję własnych wizji. Kiedyś wysyłałam dziecko na zajęcia, w jakich sama nie mogłam uczestniczyć jako dziewczynka. Chcesz, żeby dostało się na świetne studia? Daj przykład. Postaw sobie za cel awans, podejmij studia podyplomowe, pokaż, jak sama się uczysz. Ja poszłam na studia. Córka nie spełni moich marzeń, takie myślenie było błędem.

Błędy. Przyznaję się do nich zawsze, chociaż wstydzę się przed moimi dziećmi tak, jak one przede mną. Nie lubię przepraszać, jeśli nie muszę. Ale mówię głośno: „Myliłam się, zrobiłam źle, już tak nie zrobię”. Zamiast wypominać nastolatkom błędy, lepiej pozwolić im ponieść konsekwencje i pochwalić, że wyciągnęły z nich lekcję. Oni i tak są nieustannie krytykowani, nie widzą jasnych stron świata, nie widzą, jacy są fajni. Nie dokładajmy im „na łby”, jak mówią...

Dostosuj się. Tak – ty, a nie oni. Naucz się form komunikacji, z których korzystają dzieciaki. Zmieniaj się ty, nie ulepiaj dziecka na swoją modłę, trzymając się zasad, które one określają jako „starcy w internecie”. Od czego zacząć?

Emotikonki. Daruj sobie. Wszystkie te uśmieszki, smuteczki i inne minki w żółtych kółkach to przeżytek. Buduj wypowiedzi tak, żeby było wiadomo, czy to żart czy żal. A jeśli chcesz uśmiechnąć się – złośliwie lub szczerze – zerknij niżej pod literę L albo X mojego alfabetu. Albo na razie miej na to... hm... „wywalone”.

Fuck it, po polsku najczęściej tłumaczone jako „mam wyjebane” – to częsty element wypowiedzi młodych ludzi. I wcale nie chodzi tu o wulgaryzm. Tak pokazuje się „luz” i dystans do świata i obowiązków. Bunt wyrażony tymi słowami to takie nieprzejmowanie się niczym, co jest narzucone. Warto tu wspomnieć inne określenie, które pokazuje brak entuzjazmu. To słowo „meh”. Też zapożyczenie z angielskiego.Oznacza, że coś jest nieakceptowane, nudne, wywołuje uczucia na granicy smutku i niechęci. Ale mniej w tym buntu, a więcej pogodzenia się z faktem, że to, o czym mówimy, nie jest porywające. Na przykład, kiedy patrzę, jak mój syn kolejny wieczór gra na konsoli. Jeśli mu zabronię, gry staną się dla niego jeszcze bardziej atrakcyjne. Co zrobisz, jak nic nie zrobisz... MEH.

Gry. Internet jest przestrzenią publiczną – tak orzekł Sąd Najwyższy. Spotykają się w niej ludzie i ich awatary, wirtualne osobowości, które żyją swoim życiem w nieskończonych przestrzeniach gier. Granie w sieci to nie samotne siedzenie przed komputerem. Tu spotykają się koledzy ze szkoły, z osiedla, ale i zupełnie obcy sobie ludzie, poznani w internecie. Kiedy więc widzę syna przed konsolą podłączoną do domowego wi-fi, widzę samotnego chłopca z kontrolerem w dłoni. Ale wiem, że on teraz świetnie się bawi z kolegą z bloku naprzeciwko. Czy towarzyszy im pedofil z Uzbekistanu? Nigdy się tego nie dowiem i tak naprawdę nic z tym nie zrobię… Co do samych gier, są one tak złożone i można się nimi tak twórczo bawić, że są mocną konkurencją dla książek. Czy mam prawo forsować wyższość czytania nad graniem? Wątpię. Mogę tylko regularnie czytać i kupować książki. Może zainteresuje go, co mi się w tym podoba. Może podzieli moją pasję…

#Hashtag. Ten krzyżyk, jak znak na pięciolinii podwyższający dźwięk o pół tonu. Po nim następuje słowo, które ma dołączyć zdjęcie, film lub wypowiedź (post) do wszystkich podobnych. Bywa zagadką, słowem-kluczem, który rozumieją tylko członkowie zamkniętej społeczności, znający te same filmy, kawałki muzyczne, rozumiejący dowcip bez tłumaczenia. Do dziwnych hashtagów dodaje się zdanie „Pozdro dla kumatych”.

Instagram, a także snapchat i wiele innych komunikatorów, które przedkładają obraz nad słowo. Sądzisz, że wiesz wszystko o mediach społecznościowych, bo masz konto na Facebooku i publikujesz tam mieszankę zawodowego lansu i prywatnej, wyreżyserowanej rzeczywistości, którą twoje dzieciaki są najwyżej zażenowane? Ja nie miałam pojęcia, dopóki nie zaczęłam budować swojego profilu na Instagramie. I odbierać od córki „snapów”, czyli uchwyconych na zdjęciach przeżyć i zdarzeń, które tuż po obejrzeniu znikają w wirtualnej przestrzeni i nie można już do nich wrócić. Tak jakby ktoś udostępnił nam na chwilę to, co przemknęło przed jego źrenicami. Facebook bywa miejscem, gdzie nasze pokolenie kreuje rzeczywistość albo wyrzuca swoje frustracje. Moim numerem popisowym było pranie tam brudów z mojego związku, kiedy facet zdradził mnie z panienką z portalu internetowego. Pokazałam znajomym wszystko, co mogło go skompromitować. Niestety, „siary” narobiłam nie jemu i nawet nie tylko sobie, ale dzieciom. Nigdy, przenigdy nie wolno impulsywnie publikować postów. Nigdzie!!!

Jedzenie. Na tej dziwnej liście musi się znaleźć zupełnie zwyczajna rada, która zbliżyła mnie do moich dzieci. Jemy razem. Nie każdy w swoim pokoju. Nie każdy o własnej porze. Razem, choćby jeden posiłek dziennie.

Konto w banku. Prawo do własnych pieniędzy, do swobodnego do nich dostępu to jedyny sposób, w jaki młody człowiek może nauczyć się racjonalnie gospodarować finansami. Pierwsze konto można założyć już 13-latkowi. Do 18. roku życia rodzic może mieć wgląd w taki rachunek. Osobiście odradzam taką kontrolę. Miałam konto, od kiedy pamiętam. Nie musiałam upokarzać się, prosząc rodzinę o każde 10 złotych na czekoladę. Dwójka moich dzieci ma swoje ministerstwa finansów.

LOL. Laughing Out Loud, czyli śmieję się głośno. Poczucie humoru nastolatków to nieustanne oscylowanie między rozbawieniem a zażenowaniem. Im coś bardziej absurdalne, tym bywa zabawniejsze. Co więcej, nigdy nie wiadomo, czy oni się śmieją czy kpią, czy to radość czy sarkazm. Problem w tym, że nie możemy pozwolić na to, żeby nie rozumieć, dlaczego kogoś śmieszą „Kuce z Bronxu”, „Pan Paweł” i wszelkie „Końce internetów”. Bo nic tak nie łączy, jak wspólny śmiech. Uwielbiam, kiedy moja córka wysyła mi „memy”, z których nie zaśmiałaby się większość moich koleżanek. Bo wie, że ja zrozumiem. Polecam otwarcie się na zupełnie inne, paradoksalne poczucie humoru. I żarty „po bandzie”, nieznające żadnych tabu i wykraczające daleko poza najdziksze odmęty głupoty.

Memy, czyli żarty obrazkowe wysyłane przez messengera zastępują klasyczne „jak tam” i „myślę o tobie”. Działa tu znany mechanizm: jeśli facetowi zależy na dziewczynie, rozśmiesza ją. Tak samo robią przyjaciele, tak samo może funkcjonować przepływ wesołości między rodzicami a dziećmi. Moje pokolenie normalnie gadało przez telefon. Oni piszą i są spanikowani, kiedy muszą odbyć normalną, długą rozmowę telefoniczną. Nie walczę z tym, że moja córka, zamiast zadzwonić, napisała, że czegoś pilnie potrzebuje. Jej strata, że ja odczytałam wiadomość, kiedy było już za późno. Jakoś się kiedyś dotrzemy. Na razie wysyłamy sobie memy.

Nope, czyli nie. Nom, czyli tak. Choć za Chiny Ludowe nie będę stosować „eluwiny” i innych idiotycznych neologizmów, to przecież muszę się nauczyć ich znaczenia, skoro chcę swobodnie rozmawiać z moimi nastolatkami. Oto, co udało mi się ustalić. Od większości nastolatków nie usłyszymy „tak” i „nie”. Usłyszymy „nope” – to ichnie „nie”. „Nom” – to odpowiednik ok, tak, no. Ze słowem „tak” jest łatwo. Skojarzymy je z „yes”, a brzmieć może tak: „yep” albo tak: „yup”. Łatwe? Nom.

Obowiązki. Są dobre. Serio. Nawet jeśli matura za pasem, praca domowa na pięć godzin i „zmęczony jestem”. Nie wyręczajmy dzieci, bo im zrobimy krzywdę. Nie pakuję im walizek na wakacje, nie sprawdzam, czy wzięły wszystko do szkoły. Kiedy syn oznajmił, że nie ma już czystych gatek w szufladzie, spojrzałam na niego tak wymownie, że natychmiast przypomniał sobie, jak się włącza pralkę. Zapomniał pranie wyjąć. Poczekałam do rana, rzeczy zatęchły w bębnie. Musiał założyć kąpielówki. Następnym razem może powiesi pranie.

Prywatność. Pozwalam na zamknięte drzwi od pokoju syna. Nie zaglądam do telefonu córki. Nie pytam, nie sprawdzam, nie kontroluję. Rozmawiam.

Randomowy, czyli przypadkowy. Nastolatki często używają tego słowa, żeby oddzielić świat własnych wyborów od tego „obok”. Randomowi ludzie, randomowe zdjęcia – to wszystko nieważne. Ważne jest grono tych, których wybrali na przyjaciół, ważne są te dziedziny życia, jakim nadali znaczenie. Nie możesz wybrać za nich.

SPORT. Absolutna konieczność. Ćwiczę z nimi i przy nich. Biegam, zakładam rolki, wsiadam na rower. Motywacja pojawia się, kiedy jest energia od kogoś. Zaczęłam ćwiczyć na live’ach ze znaną trenerką, na środku salonu. Moja córka, chcąc nie chcąc, przyłączyła się po dwóch dniach. Dziś to ona mnie motywuje. Jesteśmy w tym razem – w wysiłku, zmęczeniu, pokonywaniu własnych ograniczeń. I nie ma to jak endorfiny wywołane aktywnością fizyczną. Żaden antydepresant nie działa tak szybko i tak skutecznie.

Używki – istnieją. I niech pierwszy rzuci kamieniem, kto jest bez wina, przepraszam, bez winy. Lepiej napić się czasem z prawie dorosłymi domownikami, niż udawać i kłamać, że jest się abstynentem. Pozwalam moim nastolatkom poznać własne granice. Na kaca robię jajecznicę. Zdarzyło się może trzy razy w ciągu ostatnich kilku lat. Wolno im, więc ich do tego nie ciągnie.

Youtuberzy – każdy ma swoich. W niepisanym internetowym kodeksie panuje podobna zasada, jak z tatuażami: nie należy komentować tych Youtuberów, których lubi rozmówca. Możemy mu udostępnić swoich ulubionych twórców filmików. A jeśli oni prześlą nam kogoś, kto według nas gada głupoty, zaczekajmy tyle, ile powinien trwać filmik, i odpiszmy niezobowiązująco. Ja utożsamiam się z moimi Youtuberkami i czuję się osobiście urażona, że komuś nie chce się ich posłuchać. To tak, jakby nie chciał wiedzieć, co ja myślę. Pokaż mi, kogo słuchasz, a powiem ci, kim jesteś. Spytaj swoje dzieciaki, poznaj je tą drogą.

Watching. Binge watching. Jest jak „binge eating” – niepohamowane objadanie się prowadzące do bulimii. W ten sam sposób „obżeramy się” obrazami, filmikami nagrywanymi przez naszych ulubionych coachów (mówców motywacyjnych), serialami albo składankami typu „spróbuj się nie zaśmiać”. Problem w tym, że z tego oglądania niewiele wynika – zamiast motywacji i radości czujemy tylko zmęczenie. Tak samo mają nastolatki, utopione w wirtualnej nadpodaży teledysków, poradników do minecrafta, instrukcji udzielanych przez domorosłe wizażystki. Wielogodzinne oglądanie nijak nie przekłada się na prawdziwe życie. Po takim maratonie nie ma się nawet poczucia, że przeżyliśmy coś ważnego – jak w przypadku przeczytanej książki. Wiemy, że zmarnowaliśmy czas. I co nam z tej wiedzy, skoro nie możemy przestać? Młodzież doprowadziła ten proceder do perfekcji.

XD – to śmiech, uśmiech, złośliwy chichot i wybuch radości. Potęgowany poprzez zwiększenie liczby literek D. Obróć w prawo. Widzisz rozciągnięte w uśmiechu wargi? Zabawne XDDD (i nie stawiaj po tym kropki!).

Zamiast czytać kolejny artykuł o tym, jak poprawić relację ze swoim nastolatkiem, zastanów się, czy nie chcesz spędzić z nim tych 10 minut. W dowolny sposób. Poświęcając mu całą uwagę, ale nie narzucając się. Rodzic nie musi być przyjacielem swojego dziecka. Ale może być towarzyszem jego codzienności. Kibicem. Stronnikiem. Wsparciem i inspiracją. Zawsze – nawet, jak wszyscy wydoroślejemy.

Wiktoria Poraj

Fot.: shutterstock

reklama
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl