Bezwarunkowa miłość psa

Psi Aniołowie byli z ludźmi od zawsze. I będą do końca świata. Bo mają to, czego brakuje nam: gen wierności.

Kiedy uratowano go z wnyków, miał niewielkie szanse na przeżycie. Ale Maciej Onyszkiewicz, oddany zwierzętom lekarz, zdecydował się amputować mu łapę. Pies przeżył i dostał imię: Wnykuś. Trafił do schroniska na warszawskim Paluchu. I tu przez siedem lat pełnił funkcję urzędnika prowadzącego gości od bramy głównej do biura, bo dojście tu było skomplikowane. Po latach wysługi,historię Wnykusia opisała „Gazeta Wyborcza”. I zgłosiło się po niego młode małżeństwo. Kiedy Wnykuś odchodził, zgromadziło się przy bramie całe kierownictwo Palucha i zespół „Animalsów”, ludzi związanych z kultowym w latach 90. programem TV mówiącym o prawach zwierząt. – A on patrzył na nas nieśmiało: „Mój Boże, ja też muszę mieć trochę szczęścia” – wspomina ze wzruszeniem Ewa Banaszkiewicz, dziennikarka, twórczyni „Animalsów”. – On się po prostu zdecydował, bo poczuł, że zrobił już tyle, ile trzeba. Ale to nie koniec tej historii. Po latach spotkałam tę kobietę. Okazało się, że gdy urodziła dziecko, jej mąż odszedł. I Wnykuś przejął opiekę nad maleństwem. Wciąż niestrudzenie pracował na miłość. Bo ona ze strony psów jest bezwarunkowa. Tego nas uczą, po to przyszły na Ziemię. I nawet gdy są krzywdzone, trwają przy swoim oprawcy, gotowe w każdej chwili wybaczyć najgorsze okrucieństwo. Kim więc są, jeśli nie czworonożnymi Aniołami?

Budzą nasze serca

 

– Niedawno byłam świadkiem pewnego zdarzenia – opowiada Ewa. – Jechałam samochodem i zobaczyłam, jak mężczyzna przywiązał do roweru „ciułałkę”, a ona biegła co sił i wyglądało, że zaraz zginie pod kołami. Zatrzymałam go gwałtownie, zabrałam tę kruszynę i powiedziałam, że zapłacę, ale psa nie oddam. I wtedy ten maluch mnie ugryzł, i to mocno! Tak oznajmił, że chce zostać ze swoim panem, bez względu na to, co się dzieje. Okazało się, że ten mężczyzna to znany w okolicy narkoman, ale dobrze opiekuje się psem, co potwierdzili liczni mieszkańcy. „Ciułałka” zareagowała sercem. Bo tego właśnie uczą nas zwierzęta. Budzą przestrzeń naszego serca.

Tom Justyniarski, rzecznik praw zwierząt i pisarz, którego „Psie troski” stały się lekturą szkolną, jeździ po Polsce i prowadzi lekcje miłości do zwierząt. Do dorosłych trafić trudniej, ale dusze dzieci wciąż są niewinne. To one zmienią ten świat, co zresztą już się dzieje. Zwierzęta wypełniają w naszym życiu pustkę, dbają o naszą psychikę, wyciągają z traum i depresji – mówi Tom. – A nawet leczą nałogi. Porozumiewają się z nami na poziomie podświadomym, telepatycznym. Gdy odzyskujemy prawdziwą ludzką wrażliwość, kiedy znów mamy kontakt ze swoją intuicją, bez trudu ich rozumiemy.

I Ogonki poszły razem

 

– To było w Karczewie pod Warszawą – wspomina Ewa. – Dostałam wiadomość, że dwa nierozłączne małe psiaki marzną w stodole. W wigilijną noc znalazłam je skulone w sianie. Zaraz po świętach jechałam na reportaż do Afryki, więc został mi jeden dzień na znalezienie im domu. Zadzwoniłam do Niny Terentiew, ówczesnej szefowej telewizyjnej „Dwójki”. Miała dużo czułości dla zwierząt, nazywaliśmy ją Królową Jamników – śmieje się. – Dostałam zielone światło i popędziłam do telewizji z psiakami, które nazwałam Ogonkami. W samochodzie powiedziałam im: będziecie musieli się rozdzielić. I nagle słyszę wyraźnie: musimy być razem. Zdębiałam. Byłam i jestem przy zdrowych zmysłach, ale naprawdę to usłyszałam! One do mnie przemówiły. I nie zostały rozdzielone, zabrał je przedsiębiorca z zachodniej Polski, trafiły wprost do raju.

Ogonki jakiś czas później stały się bohaterami książki Ewy. Tak jak bernardynka Betty z „Psich trosk”, która istniała naprawdę w życiu Toma. Niektóre zwierzęta mają szczególną rolę: muszą udeptać ścieżkę do ludzkich serc. Czy naprawdę jest ktoś, kogo nie wzruszył los bohaterskiego psa Lampo, który jeździł koleją? A wytrwały i nade wszystko kochający swoją małą panią owczarek collie z „Lessie, wróć”? Lub nasz rodzimy Szarik, który wytrzymywał wiele godzin w czołgu? Psy były i będą z nami zawsze. Nie jesteśmy świadomi, jak wiele dla nas robią. Na przykład biorą na siebie… nasze choroby.

Puszek moim lekarzem

 

– Znalazłem się akurat na życiowym zakręcie, wszystko wokół się sypało, a tu jeszcze u mojej Kai, 4-letniej stuffed buldoga, wykryto nowotwór – wspomina Robert. – Lekarz zarządził operację, niestety kosztowną. – Ale w weekend wpadła do nas przyjaciółka, terapeutka Totalnej Biologii. I zamknęła się z Kają na kwadrans w innym pokoju. Po trzech dniach guz zniknął. – Co ty zrobiłaś? – zapytałem zdumiony. – Powiedziałam Kai, że to nie jej konflikt, ale twój. Że ona nie musi tego dźwigać, bo ty sobie z tym poradzisz”… – wyjaśniła. Kaja wyzdrowiała, a Robert znalazł sposób na kłopoty.

Anne Ancelin Schützenberger, profesor psychologii i autorka książki „Tajemnice naszych przodków”, mówi, że w każdej rodzinie najwięcej wiedzą niemowlęta oraz psy. Bo ich wrażliwość pozwala bez trudu odczytywać sygnały z pola, którym wszyscy jesteśmy otoczeni. Gdy pies kocha swojego opiekuna, przyjmuje na siebie cios energetyczny wymierzony w niego. A jeśli już pojawi się choroba fizyczna, pies przejmuje ją na siebie. Nie bez powodu ludowe przysłowie „na psa urok”, wzmocnione odpluwaniem przez lewe ramię, miało chronić naszych przodków od złych uroków. Wierzono, że właśnie pies, jako istota silnie połączona z Matką Ziemią, potrafi „odprowadzić” i uziemić złe energie. Tak dzieje się ciągle, bez naszej świadomości. Bywa jednak, że ciężar jest zbyt duży i pies odchodzi. Podziękujmy mu wtedy w myśli: on wszystko czuje i wie, że oddaliśmy pokłon jego bezwarunkowej miłości.

– Moja babcia miała raka narządów rodnych – wspomina Tom Justyniarski. – Kiedy szła do szpitala, zobaczyłem, że jej piesek również ma guza w tej okolicy. Operacja babci się udała, guz zniknął. „Zobacz – mówiła babcia zadowolona – na mnie goi się jak na psie”. Dopiero rok później powiedziałem jej, dlaczego Szarik zmarł.

Drugie wcielenie Lakiego

 

Ale nawet, jeśli nasza psia miłość odejdzie, nie rozpaczajmy zbyt długo. Pies, gdy nadal chce się nami opiekować lub odwdzięczyć za troskę, wraca w ciele innego. O tym właśnie jest film „Był sobie pies”. I o tym jest całe nasze życie, jeśli tylko potrafimy być uważni. – W Indiach za wszelką cenę chciałam uratować Lakiego, psa pogryzionego przez małpy – wspomina Ewa traumatyczno-mistyczne doświadczenie. – Cierpienie zwierząt jest w Indiach codziennością, dlatego nikt nie zawraca sobie tym głowy. Jechałam po pomoc na starej motorynce. Kompletnie zwariowałam! Mówiłam: Boże, ocal tego psa, a weź mnie! Niestety, pomoc przyszła zbyt późno. Minęło kilka lat. Ewa niedawno wróciła do Warszawy, bo zmusiły ją do tego problemy kardiologiczne. Ale czasy teraz takie, że do szpitali przyjmują wyłącznie z jedną chorobą. Potrzebowała psiego wsparcia, zadzwoniła więc do Macieja Onyszkiewicza, lekarza z „Animalsów”, i powiedziała, że chce przygarnąć kolejne kudłate serce. – Jest tu taki jeden – powiedział. – Będzie idealny. Na miejscu Ewa stanęła jak wryta. To był pies z Indii! Bez oka, taka sama sierść. Uratował go tata znanej kardiolog. Gdy się dowiedział, kto przygarnął „jego” psa, skontaktował Ewę z córką. – Dostałam królewską obsługę, zrobiłam wszystkie potrzebne badania – cieszy się Ewa. – Mój Laki, mój pies z Indii, wrócił, by teraz uratować mnie. A że w innym ciele? One wszystkie nas ratują na milion różnych sposobów. Dzień Psa niech więc trwa cały rok, jesteśmy im to winni.

tekst: Sonia Ross

 

reklama
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl