Otwórz drzwi marzeniom


W krainie muz


Tomasz Ossoliński swój pierwszy gorset wyśnił. Był wtedy uczniem technikum krawieckiego. W jego szkole miało się odbyć spotkanie z autorytetem mody tamtych czasów Jerzym Antkowiakiem. Tomek chciał wypaść jak najlepiej. Wymyślił, że urządzi pokaz mody. Dyrektorka technikum oznajmiła, że nie bierze odpowiedzialności za całe przedsięwzięcie. Jeżeli coś się nie uda, Tomek zostanie wyrzucony ze szkoły. I wtedy, we śnie, olśniło go: uszyje gorsety! Dla chłopaka, który nie miał pieniędzy na pokaz, było to rozwiązanie idealne: gorset wymaga użycia małej ilości materiału. Z obawy, czy modelki przeżyją, kiedy je zasznuruje, konstrukcje konsultował z lekarzem. Dowiedział się, pod jakim kątem trzeba ściskać żebra, żeby ich nie złamać, i jak pracuje uwięzione w gorsecie ciało. Pokaz okazał się sukcesem.

Tomek należy do tych szczęśliwców, którzy od zawsze wiedzieli, czego chcą w życiu. Od zawsze, czyli od momentu, kiedy skończył siedem lat i ukochana babcia posadziła go przy maszynie do szycia. Babcia była pierwszą muzą Tomasza. Pokazała, jak wyczarować coś z niczego. W czasach, kiedy cudem zdobywało się ładne ubrania, babcia stanowiła wzór elegancji. Dla małego chłopca marzącego o wielkiej modzie inspiracją był jej styl.

Całe jego zawodowe życie to konsekwentne, uparte dążenie do celu. Po maturze dostał propozycję-marzenie: stanowisko głównego projektanta w Zakładach Odzieżowych Bytom, gdzie zatrudniano wtedy trzy tysiące ludzi. Swoją szansę wykorzystał, choć na początku nie do końca zdawał sobie sprawę, jakie stoi przed nim wyzwanie. Pierwszą kolekcję około trzystu garniturów przygotował w trzy miesiące! To w Bytomiu pokochał projektowanie męskich ubrań, o wiele trudniejsze – nie wszyscy to wiedzą! – od damskich. Niebawem powrócił jednak do damskiej mody. Jego nową muzą została Grażyna Szapołowska. Aktorka wielokrotnie wystąpiła na pokazach i sesjach mody w kreacjach jego projektu. Tomasz przeniósł się do stolicy. To był następny przemyślany krok.

– Gdybym liczył na gwiazdkę z nieba i na sponsora, nadal mieszkałbym w Katowicach. Jednak odważyłem się i postanowiłem zrobić swój pierwszy pokaz w Warszawie. Był zatytułowany „Godziny” na cześć filmu-inspiracji. Ossolińskiemu chodziło nie tylko o prezentację ubrań. Na wybieg przeniósł świat ze swojej wyobraźni. Wszystko musiało z sobą współgrać: scenografia, muzyka, światło, modele. To znaki szczególne także kolejnych prezentacji.

– Na początku mojej drogi chciałem znaleźć partnera lub sponsora – mówi. – Po kilku próbach przekonałem się, że najlepiej samemu dochodzić do wszystkiego. To gorzka lekcja, ale smak sukcesu staje się dzięki temu lepszy. To, co sam wypracuję, ma najwyższą wartość, której nikt mi nie odbierze. Ubrania z metką Ossoliński zostały docenione przez gwiazdy.

Kilka lat temu to w jego kreacji Hania Polak wystąpiła na oscarowej gali: kolejne spełnione marzenie. Od pięciu lat Tomasz znowu projektuje męską modę. Pod własnym szyldem i w fabryce, w której zdobywał ostrogi. Uznawany jest za jednego z najlepszych polskich projektantów, w tym roku obchodzi piętnastolecie pracy. Czego pragnie?
– Marzę o tym, aby zawsze królowała wolność twórcza. Żebym mógł się realizować. I żeby niezmiennie pojawiały się marzenia.

reklama


Mniszka, kobieta spełniona


Czasem trudno się zorientować, za które z połyskujących na niebie gwiazd warto podążać. I w którym momencie zmienić kierunek tej wędrówki. Bo nie zawsze kurczowe trzymanie się raz obranej ścieżki wychodzi nam na dobre. Trzeba być uważnym, by nie przeoczyć sygnałów, które daje nam przeznaczenie. Doświadczyła tego Tsultrim Allione, pierwsza kobieta Zachodu, którą wyświęcono na mniszkę buddyjską. Joan Rousmaniere Ewing nie miała jeszcze dwudziestu lat, kiedy porzuciła studia uniwersyteckie i rozpoczęła poszukiwania duchowe. Kilka lat wcześniej dostała w prezencie od babci tomik poezji Zen. Wtedy po raz pierwszy zetknęła się z buddyzmem. Poczuła, że to właśnie jest droga, którą pragnie pójść.

Mając 19 lat, zrobiła pierwszy krok. Razem z przyjaciółką znalazła się w nepalskim mieście Katmandu. Rodzice jej towarzyszki, amerykańscy dyplomaci, skierowali dziewczęta do pracy z tybetańskim uchodźcami, by wybić im z głowy mrzonki na temat „mistycznego Wschodu”. Pewnego dnia z balkonu jednego z domów w Katmandu Amerykanki ujrzały niewielkie wzgórze, a na nim białą budowlę zwieńczoną złotą iglicą. Wzgórze okazało się świętą górą Tybetańczyków i Nepalczyków, a budowla – świątynią Swajambhu, na którą latem przed wschodem słońca wdrapują się procesje z Katmandu. Dziewczęta dołączyły do jednej z nich. Wspinały się po setkach kamiennych stopni razem z mruczącymi modlitwy Tybetańczykami oraz wykrzykującymi pieśni i hałasującymi na instrumentach Nepalczykami.

To doświadczenie sprawiło, że Joan zrezygnowała z powrotu do Ameryki. Wyna-jęła małą chatkę i zamieszkała na sąsiadującym ze Swajambhu wzgórzu Kimdol. Wstawała bardzo wcześnie i przyglądała się życiu mnichów buddyjskich. Miała wrażenie, „jakby zaczęła się wypełniać w niej ta część, która dotąd była pusta”. Pewnego dnia od wysokiego lamy (nauczyciela duchowego) usłyszała: „Obetnij włosy, zawieś je na ścianie i kontempluj nietrwałość” – zdanie, którego wtedy nie rozumiała, ale nad którym rozmyślała, gdy znalazła się znów w rodzinnym kraju. Bo wróciła do Stanów – prosili o to rodzice.

Ona chciała być posłuszną córką i podjęła przerwane studia, ale w swoim postanowieniu nie wytrwała zbyt długo. Po kilku miesiącach wyruszyła w drogę do Nepalu. Do Katmandu dotarła w tym samym czasie, kiedy przebywał tam z wizytą Jego Świątobliwość Karmapa, zwierzchnik jednej ze szkół buddyzmu. Ofiarowała mu kwiaty i oznajmiła, że chce „obciąć włosy i kontemplować nietrwałość”. Po tygodniu, w styczniu 1970 roku, została wyświęcona na mniszkę. Joan stała się Tsultrim.

Trzy i pół roku później wróciła do Ameryki. Marzyła, by stworzyć tam centrum rozwoju duchowego podobne do tych, które istnieją na Wschodzie. Lecz plany te musiała odłożyć na później, bo na jej niebie zaświeciła już inna gwiazda. Gwiazda, której blasku nie mogła zlekceważyć. Bo, choć koncentrowała się na rozwoju duchowym i medytacji, coraz częściej śniła o tym, że ma dziecko. Powtarzalność tych sennych marzeń zaniepokoiła ją do tego stopnia, że opowiedziała o nich swemu nauczycielowi. Poradził, by zwróciła ślubowania.

Tsultrim nie próbowała trzymać się wybranej drogi na siłę. W ciągu roku z samotnej mniszki stała się matką. Z pierwszym mężem miała dwie córeczki, owocem kolejnego małżeństwa były bliźniaki – niestety, jedno z dzieci zmarło. Dziś wspomina, że bycie matką przy jednoczesnym praktykowaniu medytacji i trzymaniu się reguł buddyzmu było dla niej ogromnym wyzwaniem. Sprostała mu, a kiedy jej dzieci dorosły, wróciła do marzeń o centrum rozwoju duchowego. Założyła ośrodek Tara Mandala w Arizonie i prowadzi go do dziś. Bo czasem, by zrealizować jakieś marzenie, musimy trochę zaczekać. Warto zdawać sobie z tego sprawę – być konsekwentnym, lecz uważnym. Przecież nigdy nie wiadomo, kiedy na naszym niebie zabłyśnie kolejna gwiazda.

Izabela Cisek

Źródło: Wróżka nr 12/2008
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl