Dzień z życia znachorki

Nad łąkami, sennymi w upalnym słońcu, unosi się zapach trawy, ziół i kwiatów. Mijam kryte strzechą chałupy tonące w zieleni, błękitne kopuły cerkiewek i przydrożne, pochylone ze starości krzyże. To Podlasie. Tu ziemia jest przesycona magią.

Dzień z życia znachorki Do wsi Rutki - celu mojej podróży - prowadzi boczna żwirówka. Wzdłuż niej rozłożyło się kilka gospodarstw. Zatrzymuję się przy obejściu ze sporym majdanem, chatą ze starych, pociemniałych belek i studnią z kołowrotem pośrodku podwórza. Do sielskiego obrazka nie pasuje tylko kilka samochodów przed bramą. Gdy któryś odjedzie, zaraz pojawia się następny.

Nikogo nie dziwią te nieustanne wizyty. W chałupie mieszka pani Martyna - uzdrowicielka, zamawiaczka albo inaczej szeptucha. Drobna, energiczna siedemdziesięciolatka o przenikliwych, niebieskich oczach, leczy i zamawia choroby od ponad dwudziestu lat. Twierdzi, że swoją moc zawdzięcza Matce Boskiej. Sama jest tylko przekaźnikiem uzdrawiającej energii z nieba. Jednak ten, kto chce zostać uleczony, musi się przygotować i otworzyć na przyjęcie dobroczynnej energii.

I tu właśnie potrzebna jest szeptucha. Ta osobliwa profesja - trochę magiczna, trochę medyczna - ma na tutejszych ziemiach wielowiekową tradycję. Pani Martyna przyznaje, że część wiedzy o urokach, chorobach i zaklęciach zawdzięcza nieżyjącej już wiedźmiarce z sąsiedniej wsi. Zresztą, nie jest jedyną szeptuchą w okolicy. W pobliskich osadach mieszka jeszcze kilka innych.

Magia leczniczego obrzędu

Pani Martyna ma sposoby na wszelkie dolegliwości. Zanim przystąpi do właściwego rytuału, najpierw oczyszcza pacjenta z negatywnych energii i szuka przyczyny choroby. Najczęściej okazują się nią przepracowanie, stres, zbytnia nerwowość i tryb życia niezgodny z odwiecznym rytmem przyrody. Wszystko to zbiera się w człowieku, powodując różne schorzenia.  Ale bywa i tak, że pacjent padł ofiarą rzuconego uroku. Szeptucha wie doskonale, jak niszczycielską siłę niosą ze sobą złe słowa i myśli.

Odczynianie uroku jest trudne i trwa dość długo. Najpierw Martyna okadza zauroczonego dymem ze specjalnych ziół. Rzuca ich garść na szufelkę pełną rozżarzonych węgli, klęka przed stojącym w rozkroku chorym, czyni znak krzyża. Potem odmawia po białorusku odpowiednią modlitwę - zaklęcie. Jednocześnie wodzi wokół chorego dymiącymi ziołami, aby cały został owinięty mglistą zasłoną. Teraz Martyna może już przystępować do obrzędu leczniczego. Sadza pacjenta na ławeczce przed domem, znów klęka przed nim i zaczyna lekko pocierać kostki jego nóg. Cały czas szepcząc właściwą dla danej dolegliwości modlitwę, wypowiada imię chorego i przywołuje na pomoc anioły, archanioły oraz świętych czuwających nad poszczególnymi częściami ciała.

Po chwili pacjent odczuwa w nogach ciepło i lekkie mrowienie. Wtedy szeptucha, nie przerywając zaklęć, wstaje, ujmuje chorego za ręce i zatacza nimi duże koła. Pacjent wpada w rodzaj transu - jego nogi zaczynają drgać niezależnie od woli, głowa lekko się kołysze. Martyna mówi, że w ten sposób chory strząsa z siebie złą energię, wyrzuca przyczynę dolegliwości i przyjmuje potężną dawkę dobroczynnej, boskiej mocy.

reklama
404 Not Found

Not Found

The requested URL was not found on this server.


Pogrzebać chorobę

Na ławeczce przed domem Martyna sadza kolejnego pacjenta. To kilkunastoletnia dziewczyna - przyjechała leczyć nadpobudliwość nerwową oraz nabrać pewności siebie. Szeptucha kładzie jej ręce na głowie i już po chwili dziewczyna wpada w trans. Przez jej ciało przebiegają dreszcze, drgają nogi i ramiona.
- To nie ja nią rzucam, to jej nerwy - mówi Martyna. Po skończonym zabiegu specjalne zaklęcie uwalnia pacjentkę z transu.
Czasem jeden seans nie wystarcza. Do całkowitego wyzdrowienia potrzebne są następne. Uzupełnieniem kuracji są odpowiednie zioła do okadzania lub picia w postaci naparów.

Pomocna bywa też owcza wełna, a raczej runo. Odpowiednio zamówione, przeżegnane i odczynione ma moc "wyciągania" choroby. Wystarczy je tylko przykładać do bolących miejsc. Przy szczególnie ciężkich i uporczywych schorzeniach trzeba czasem urządzić symboliczny "pogrzeb". Modlitwami i odczynianiem szeptucha sprawia, że niszcząca energia "wypędzona" z ciała przechodzi do ubrania chorego. Należy je wtedy szybko zdjąć, owinąć nim podstawę drewnianego krzyża, a potem wkopać to głęboko w ziemię na cmentarzu. W ten sposób choroba zostaje pogrzebana na zawsze.

Najważniejsza jest wiara

Przed domem pani Martyny zatrzymuje się kolejny samochód. - A ja właśnie miałam pomóc w polu przy kartoflach! - biadoli szeptucha. Ale przecież nie zostawi nikogo bez pomocy. Z samochodu wysiada matka z kilkumiesięcznym, płaczącym niemowlęciem. - Bez przerwy tak płacze - skarży się kobieta. - Lekarze nie wiedzą, dlaczego.
- Czy dziecko już ochrzczone? - pyta szeptucha. - To dobrze - mówi z ulgą na wiadomość, że tak.

Nie ochrzczone niemowlęta najłatwiej padają ofiarą złych mocy. Zamawiaczka spotkała się już z takimi przypadkami. Wtedy odczynianie trwa nawet kilka godzin i jest niezwykle wyczerpujące. Tym razem wystarczy prosty rytuał. Martyna kładzie maleństwo przed drzwiami domu, tak, by główką dotykało progu. Robi nad nim znak krzyża, a następnie szybko macha spódnicą, tak, jakby "wymiatała" spod siebie powietrze. Szepce przy tym jakieś zaklęcia. Zaleca matce, by przeprowadziła identyczną kurację na progu własnego domu. Kobieta odchodzi z kartką, na której wiedźmiarka zapisała modlitwę. Jej słowa mają uzdrawiającą moc.

Następną pacjentką jest młoda kobieta, która od lat nie może zajść w ciążę. Lekarze nie wykryli ani u niej ani u męża żadnych nieprawidłowości. Martyna przynosi z kuchni pęk różnokolorowych wstążek. Wybiera szeroką, jasnoróżową i wręcza ją kobiecie. Żeby czar zadziałał, musi ona w cerkwi dotknąć wstążką Pisma Świętego podczas czytania Ewangelii. Potem wystarczy obwiązać się wstążką w pasie i nosić ją pod ubraniem, aż do samego porodu.
- Ale najważniejsza jest wiara - podkreśla Martyna. - Gdy pacjent uwierzy w potężną, uzdrawiającą moc modlitwy, wróci do zdrowia.

Wiedza stara jak ziemia

Szeptucha pokazuje mi zeszyty pełne podziękowań uzdrowionych. Ma wspaniałe efekty w leczeniu wrzodów, bezpłodności, a nawet łuszczycy. Jest osobą głęboko wierzącą. Za dobrowolne datki od wdzięcznych pacjentów wznosi kaplicę na chwałę Matki Boskiej i Jezusa. Niektórzy nazywają jej umiejętności zabobonami. Przecież tylko pomaga ludziom, odwołując się do wiedzy równie starej, jak okoliczna ziemia!

Na szczęście, sceptyków i prześmiewców jest niewielu. Martynę otacza powszechny szacunek okolicznych mieszkańców. Dla nich jest ratunkiem i wyrocznią. Nie strzeże zazdrośnie tajemnicy zaklęć. Pozwala je nagrywać, zapisuje na kartce i uczy, w jaki sposób powtarzać, jakimi wspomagać gestami. Uczy, bo starodawne słowa i obrzędy są kluczem, który otwiera ciało i duszę na nadprzyrodzoną boską energię.

Maja Kossakowska

Znachorka nie chce rozgłosu. Mówi, że jej powołaniem jest pomaganie cierpiącym - zgodnie z darem, jaki posiadła. Na jej prośbę zmieniliśmy więc imię.

Źródło: Wróżka nr 9/1999
Tagi:
Komentarzy: 1
Już w kioskach: 10/2025

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka