Jak rozmawiać ze zwierzętami

Kir­sten Hel­ming ze zwie­rzęta­mi roz­ma­wia „od za­wsze”. Ro­biła to rów­nież jej pra­bab­ka, któ­ra – częścio­wo spa­ra­liżo­wa­na, przy­ku­ta do in­wa­lidz­kie­go wóz­ka – była naj­wier­niej­szą to­wa­rzysz­ką jej dzie­cięcych za­baw. Kie­dyś na­uczyła też Kir­sten, jak wy­cho­dzić z ciała i ba­wić się sa­ma ze so­bą...

W dzie­ciństwie myślała, że ze zwie­rzęta­mi roz­ma­wia­ją wszy­scy. No, może oprócz ma­my, któ­ra nie po­zwa­lała trzy­mać ich w do­mu, bo lu­biła, jak wszyst­ko lśni i pach­nie, a gdy prze­jeżdżały na ro­we­rze przez far­mę gęsi, pro­siła có­recz­kę, by szła przo­dem i ne­go­cjo­wała z pta­ka­mi ustąpie­nie z dro­gi. Gnie­wała się też bar­dzo, znaj­du­jąc swo­je dziec­ko śpiące u bo­ku ol­brzy­mie­go ber­nar­dy­na z sąsiedz­twa, któ­ry miał za za­da­nie pil­no­wać od­działu ban­ku i gryzł każde­go, kto za bli­sko pod­szedł. Oprócz Kir­sten.

– W ciągu całe­go ży­cia je­dy­nym zwie­rzęciem, z któ­rym nie mo­głam się do­ga­dać, był pe­wien no­wo­ze­landz­ki struś – opo­wia­da. – Wy­le­czyłam go, ale po­ga­dać to so­bie nie po­ga­da­liśmy... Miał być uśpio­ny, po­nie­waż we­te­ry­narz stwier­dził, iż ma za małe ser­ce. Ja stwier­dziłam, że pro­blem jest w płu­cach. Przy­kle­iłam więc pla­strem do no­gi od­po­wied­nie ka­mie­nie, uzdra­wiałam go do­ty­kiem i ma­sażem, i wiem, że po kil­ku ty­go­dniach wy­do­brzał.

Roz­ma­wiała też Kir­sten ze sło­nia­mi. W zna­nym duńskim cyr­ku połączo­no dwa osob­ne sta­da sło­ni i tre­ser jed­nej nie mógł zdo­być za­ufa­nia dru­giej gru­py. Kir­sten zo­rien­to­wała się, że przy­wód­cą sta­da jest wiel­ka sa­mi­ca. Po­nie­waż wi­dzi au­rę, na uszach sło­ni spo­strze­gła wie­le punk­tów in­for­mu­jących, na co są cho­re. Przy­czy­ną bun­tu sta­da były dwie sa­mi­ce, któ­re miały pro­ble­my hor­mo­nal­ne. A ze sło­nia­mi jest tak, że gdy je­den nie słu­cha, nie­po­słusz­ne jest całe sta­do. I znów uzdra­wiała ręka­mi, wrzu­ciła im do wo­dy pit­nej kar­ne­ol, ka­mień księży­co­wy, krysz­tał gór­ski i agat z Bot­swa­ny, i po­mo­gło! Po ku­ra­cji naj­więk­sza sło­ni­ca przy­szła po­dzięko­wać: owi­nęła Kir­sten trąbą i lek­ko unio­sła do gó­ry. Ku prze­raże­niu tre­se­ra, któ­ry wi­dział już ta­kie „piesz­czo­ty” za­kończo­ne śmier­cią.

Na Ba­li roz­ma­wiała z ka­ka­du i py­to­nem. „Pra­co­wały” w re­zer­wa­cie, po­zu­jąc do zdjęć z tu­ry­sta­mi. Obo­je nie cier­pie­li tej ro­bo­ty. Pa­pu­ga, gdy zo­ba­czyła Kir­sten, darła się na cały re­zer­wat, że chce ma­sażu. – Jak mam go ro­bić? – za­py­tała Kir­sten. Ka­ka­du po­ka­zała, że trze­ba go ro­bić tak, jak lu­dzie grze­bie­niem cze­szą wło­sy. „Cze­sała” więc pa­pu­gę pal­ca­mi z jed­nej stro­ny, a gdy skończyła, pa­pu­ga nad­sta­wiła dru­gi bok. W końcu po­wie­działa:

– W po­rząd­ku, już mi do­brze, możesz iść... Py­ton z ko­lei na­rze­kał, że wkła­da­ją go na noc do czar­nej od we­wnątrz skrzyn­ki. Do­ma­gał się więcej świa­tła! Kir­sten wy­ne­go­cjo­wała z dy­rek­cją, by kła­dli py­to­na na wierz­chu skrzy­ni, na­kry­wa­jąc spe­cjal­nym klo­szem z siat­ki.
Do­wie­działa się później, że zwie­rzęta są w świet­nej for­mie i chęt­niej „pra­cu­ją”.

reklama

Naj­bar­dziej jed­nak Kir­sten ko­cha ko­nie. Jak jej pra­bab­ka. Współpra­cu­je ze staj­nią wyści­go­wą i ze stad­ni­ną kłu­sa­ków. Gdy ja­kiś koń jest roz­drażnio­ny, Kir­sten py­ta zwie­rzę, w czym rzecz i naj­częściej otrzy­mu­je odpowiedź, że dżo­kej jest za ciężki al­bo za bar­dzo kości­sty, al­bo że koń po pro­stu nie ma ocho­ty wo­zić go na swo­im grzbie­cie. Pe­wien koń za­py­ta­ny, kto ma go do­siąść w naj­bliższej go­ni­twie, prze­ka­zał ob­raz po­dium służące­go do wręcza­nia me­da­li spor­tow­com i na tym po­dium – w ko­lej­ności od 1 do 3 – usta­wił swo­ich ulu­bio­nych dżo­ke­jów.

Właści­ciel pew­nej staj­ni oświad­czył, że zje swój sta­ry ka­pe­lusz, jeśli Kir­sten zgad­nie, co do­le­ga ko­nio­wi, któ­ry wy­glądał na­praw­dę bar­dzo zdro­wo. – Gdy się zde­ner­wu­je, na­brzmie­wa mu „języ­czek” znaj­du­jący się w tyl­nej części pod­nie­bie­nia i koń się du­si – wy­re­cy­to­wała po kil­ku mi­nu­tach. We­te­ry­narz do­cho­dził do tej dia­gno­zy dwa i pół ro­ku…

Ale naj­bar­dziej za­pi­sał się w pa­mięci Kir­sten pe­wien ogier, któ­ry żądał od niej ma­sażu, po­nie­waż, jak stwier­dził, ma­so­wała go rów­nież w po­przed­nim ży­ciu. Po­ka­zał jej sy­tu­ację chy­ba gdzieś w Mon­go­lii; sie­działa na tym ko­niu okra­kiem, w białej sza­cie, i ma­so­wała go sto­pa­mi. Po­miesz­cze­nie oświe­tlo­ne było ko­lo­ro­wy­mi lamp­ka­mi, jak­by sto­so­wała rów­nież ko­lo­ro­te­ra­pię.

– To był wy­jąt­ko­wy koń – wspo­mi­na. – Pa­trząc na nie­go, zo­ba­czyłam kie­dyś ob­raz sta­re­go In­dia­ni­na, któ­ry po­wie­dział, że to on mnie, a nie ja je­go może cze­goś na­uczyć. Może był to je­go duch opie­kuńczy?... A któ­re­goś dnia ten koń ze­rwał ze mną zna­jo­mość mó­wiąc: „Nie współpra­cu­ję z ludźmi, któ­rzy nie do­trzy­mu­ją sło­wa”. Oka­zało się, że miał pre­ten­sje o del­fi­ny...

Rok wcześniej Kir­sten była w No­wej Ze­lan­dii, w nad­mor­skiej miej­sco­wości, gdzie or­ga­ni­zo­wa­no rej­sy do miejsc po­by­tu del­fi­nów. Gdy ra­no przy­szła na przy­stań, po­wie­dzia­no jed­nak, że te­go dnia wy­ciecz­kę od­wołu­ją, po­nie­waż dziś del­fi­nów na mo­rzu nie spo­tka­no. – Przyjdź za dwie go­dzi­ny, może nad­pły­ną, jesz­cze raz wy­syła­my na zwia­dy he­li­kop­ter.

– Po­szłam na plażę – opo­wia­da Kir­sten – i za­częłam me­dy­to­wać. Pro­siłam del­fi­ny, by przy­pły­nęły, po­nie­waż przy­je­chałam z bar­dzo da­le­ka i bar­dzo chciała­bym się z ni­mi spo­tkać. Przy­rze­kłam wów­czas, że jeśli przy­pły­ną, wpła­cę pew­ną kwo­tę na ich ochro­nę. Gdy po dwóch go­dzi­nach wró­ciłam do biu­ra na przy­sta­ni, do­wie­działam się, iż he­li­kop­ter zna­lazł sta­do del­fi­nów, dwie i pół go­dzi­ny po­dróży stat­kiem od brze­gu. Po dro­dze ma­ry­na­rze in­stru­owa­li, że one bar­dzo lu­bią się ba­wić, więc do­brze jest pod­ska­ki­wać na fa­li, go­nić się z ni­mi, po­krzy­ki­wać. A ja położyłam się na wo­dzie na ple­cach, rozłożyłam ręce i byłam bar­dzo spo­koj­na. Po pa­ru mi­nu­tach pod­pły­nął wiel­ki del­fin. Po­dzięko­wałam mu za to, że sta­do wy­słu­chało mo­ich próśb, a on od­pły­nął i wró­cił z czte­re­ma „ko­le­ga­mi”. Dwa del­fi­ny za­częły pły­wać wo­kół mnie po po­wierzch­ni wo­dy, a dwa – pio­no­wo – za­nu­rza­jąc się pod wo­dę i wy­nu­rza­jąc. Gdy wró­ciłam na sta­tek, po­wie­dzia­no mi, że ni­gdy wcześniej tak się nie ba­wiły...

Kirsten HelmingGdy Kir­sten, „sta­nąw­szy na gło­wie”, zna­la­zła gdzieś po­za gra­ni­ca­mi Da­nii to­wa­rzy­stwo zaj­mu­jące się ochro­ną del­fi­nów i wpła­ciła przy­rze­czo­ną im w No­wej Ze­lan­dii kwo­tę, duński koń-In­dia­nin znów za­czął z nią roz­ma­wiać. – I skąd on o tym wie­dział? – za­myśla się Kir­sten. Py­tam, czy zwie­rzęta ma­ją kar­mę.

– Oczy­wiście – od­po­wia­da. – Na przy­kład jed­na pa­ni miała psa, któ­ry nie­przy­zwo­icie uwiel­biał piesz­czo­ty. Tak bar­dzo i tak często się ich do­ma­gał, że w końcu pa­nią za­częło to iry­to­wać. I cóż się oka­zało? Za­py­ta­ny, dla­cze­go tak się za­cho­wu­je, pies po­ka­zał sy­tu­ację, jak ży­li kie­dyś ra­zem w kra­inie dłu­go­trwałej zi­my i oso­ba, w któ­rej cie­le była wów­czas du­sza je­go pa­ni, za­częła się to­pić. Pies wy­ra­to­wał ją w ten spo­sób, że mo­krą i wy­chło­dzo­ną ogrzał wła­snym ciałem. By­li so­bie w tam­tym wcie­le­niu bar­dzo bli­scy i w tym wcie­le­niu on też bar­dzo za tym tęsk­nił...

Lu­dzie często uważa­ją, że zwie­rzęta są głu­pie, a to my je­steśmy głu­pi – do­da­je. – W cza­sach, gdy bo­giem jest pie­niądz, zwie­rzę też mu­si na sie­bie za­ro­bić. Gdy koń z wyści­go­wej staj­ni nie przy­no­si zy­sku, ła­mie mu się no­gę, usy­pia i bie­rze za to od­szko­do­wa­nie od fir­my ubez­pie­cze­nio­wej. A tym­cza­sem wie­le z ta­kich zwie­rząt można le­czyć, bo one sa­me mó­wią, jak to ro­bić. Często, po­dob­nie jak lu­dzie, za­pa­da­ją na zdro­wiu z przy­czyn psy­chicz­nych.

Jak klacz, któ­rej we­te­ry­narz nie chciał już in­se­mi­no­wać, bo przez wie­le mie­sięcy, nie wie­dzieć cze­mu, nie do­cho­dziło do ciąży. Do­pie­ro Kir­sten od­kryła, że czte­ry la­ta wcześniej stra­ciła ona źrebię, ale cień dziec­ka wciąż prze­by­wa w jej za­gro­dzie. Dłu­go mu­siała jej tłu­ma­czyć, że śre­bak nie jest już z te­go świa­ta, że prze­szedł tęczo­wym mo­stem do świa­tła i jest mu tam do­sko­na­le. Wkrót­ce in­se­mi­na­cja się po­wio­dła. Ale naj­bar­dziej dra­ma­tycz­ną mat­ką była ta, któ­rej dziec­ko zmarło tuż po po­ro­dzie. Kir­sten spy­tała, czy ma­ją za­brać je­go ciało, czy zo­sta­wić na naj­bliższą noc.

Od­po­wie­działa, że­by za­brać. Ale gdy to uczy­nio­no, wpa­dła w praw­dzi­wy szał roz­pa­czy. Ska­kała i ko­pała w ścia­ny bok­su tak strasz­nie, że wy­wołała pa­ni­kę w całej staj­ni. – Cze­mu to ro­bisz, prze­cież po­zwo­liłaś za­brać dziec­ko? – spy­tała Kir­sten. I wte­dy klacz po­ka­zała ob­raz, ja­ki wcześniej Kir­sten nie­raz wi­działa w te­le­wi­zji przy oka­zji re­la­cji z różnych wo­jen: wy­czer­pa­nej roz­pa­czą, szlo­cha­jącej, po­sza­rzałej z bó­lu ko­bie­ty, któ­ra zała­mu­je ręce nad mar­twym dziec­kiem. – Ko­bie­ty! – pod­kreśla Kir­sten. – Bo ta klacz cier­piała tak, jak każda ludz­ka mat­ka w jej sy­tu­acji.

***

Kir­sten mó­wi do mo­jej zna­jo­mej, by wzięła ze­szyt i wszyst­ko za­pi­sała. Otóż naj­star­sza ko­ci­ca wy­czuła kli­mat zbliża­jącej się prze­pro­wadz­ki, ale nie wie­działa, kto się będzie prze­pro­wa­dzał. Po­czuła się od­trąco­na, wy­myśliła, że wy­jazd z do­mu jest dla niej za­groże­niem, więc na wszel­ki wy­pa­dek prze­stała wcho­dzić do po­dróżne­go ko­sza, na­wet gdy trze­ba było iść się za­szcze­pić. W naj­lep­szej for­mie psy­chicz­nej jest Fra­nek, ale ma kło­po­ty z od­dy­cha­niem. Po­trzeb­ne mu od­po­wied­nie mi­ne­rały po­da­wa­ne z wo­dą do pi­cia i ma­saż... brwi. Trze­ba mu je le­ciut­ko pod­ciągać w gó­rę, a także je­mu i po­zo­stałym dwóm ko­tom ro­bić ma­saż całe­go ciała, Kir­sten bie­rze mo­ją zna­jo­mą za rękę i po­ka­zu­je, jak się ta­ki ma­saż ro­bi.

Na­stęp­ne­go dnia zna­jo­ma dzwo­ni za­raz z ra­na: – To nie do wia­ry. Jesz­cze wczo­raj naj­star­sza przy­szła na piesz­czo­ty, a dziś ra­no sa­ma we­szła do po­dróżne­go ko­sza. Za nią wlazł Fra­nek i za­miast, jak zwy­kle, się po­bić, zle­gli jed­no na dru­gim i te­raz drze­mią... Mam wraże­nie, że stał się ja­kiś cud. Na­wet mój mąż prze­stał się stu­kać w gło­wę, że ja­kaś ba­ba umie roz­ma­wiać z ko­ta­mi...



Tekst: An­na L. Fran­kow­ska

Zdjęcia: ar­chi­wum Kir­sten Hel­ming



Aktualne informacje o kursach Kirsten Helming –
www.dobrypies.pl

Źródło: Wróżka nr 2/2002
Tagi:
Komentarzy: 1
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl