Czarna tafla lustra

O nauko tajemna, optyko astralna, która za pomocą radiacyj rzeczy widomych odkrywasz niewidome, która za pomocą refleksów materialnych odzwierciedlasz załamania się wszechświatów w człowieku. Działaj!

Czarna tafla lustraPo tych zaklęciach tajemnych cisza w komnatach wawelskich zapadła, a król Zygmunt August trzymając kurczowo dłoń mistrza Twardowskiego z zapartym tchem wpatrywał się w ciemne lustro. Jeszcze chwila i zegar wybije północ. Tymczasem mistrz zdaje się zatrzymywać kolejnymi zaklęciami czas, a przestrzeń ogranicza do niewielkiego kręgu, wyrysowanego kredą dookoła tajemniczego lustra. I nagle zaczyna ono ożywać.

Z jego głębokiej czerni wydobywa się najpierw czerwony poblask a potem, w otoczeniu błękitnej mgły, postać zmarłej Barbary Radziwiłłówny. Wszyscy świadkowie eksperymentu zastygają w przerażeniu. Kiedy nieomal fizycznie odczuwalne napięcie sięga zenitu, przez lustro przechodzi fala silnych drgań. Zebrani odnoszą wrażenie, iż rozpadnie się ono na kawałki. I nagle wszystko ucicha. Zjawa Barbary z wolna rozwiewa się wraz z mgłą... W kilka tygodni po wawelskim seansie mistrz Twardowski w drodze do Włoch ginie bez śladu.

Styczniowa plucha trzyma mieszkańców Węgrowa w ciepłych mieszkaniach. Pustoszejące ulice sprawiają wrażenie, jakby wszystko za chwilę miało stanąć w miejscu, a ludzie poruszają się w zwolnionym tempie. I ta wisząca nad miasteczkiem mgła. Czy tak wyglądały opary, z jakich cztery wieki temu wyłonił się duch Radziwiłłówny... W małej zakrystii tutejszego kościoła farnego, nad drzwiami wejściowymi wisi jedyny ślad po tamtym, wawelskim seansie spirytystycznym - lustro Twardowskiego. Pan Waldemar, który pracuje tu jako kościelny, tylko wzrusza ramionami, kiedy pytam go o nie i natychmiast zmienia temat. Wreszcie za którymś kolejnym moim pytaniem odpowiada - Mówiłem już na wstępie, że nic panu nie powiem. To diabelskie zwierciadło.

Ja tam nic nie wiem, a tego, co usłyszałem od mojego poprzednika, który pracował tu trzydzieści lat, nie chcę powtarzać. Nie lubię kłopotów. Diabli wiedzą... - Boi się pan...? - pan Waldemar znowu wzrusza ramionami. - Tyle tylko powiem, że jak Napoleon szedł na Moskwę, to wstąpił tu do kościoła. Niby zobaczyć co i jak z tym lustrem. Patrzył w nie przez jakiś czas i nagle zobaczył w nim swoją klęskę. Ze złości trzasnął w taflę pięścią, aż pękła. O widzi pan, tu na dole. Różni tacy mówią, że nigdy nie było tu Francuzów, ale ja swoje wiem. Tam w kącie stoi ławka. Nogi musiałem dorobić, ale blat jest stareńki, z tamtych czasów. Niech pan patrzy na ten napis - po francusku!

reklama

Jakiś żołnierz podpisał się na niej i data - 1812! Jakby nie było Francuzów, to kto by tak pisał? A jak byli żołnierze, to i Napoleon mógł być. Albo ten pożar kilka lat temu. Nagle wybuchł w zakrystii. Nadpaliły się drewniane szafki, akurat naprzeciw lustra. Nikt tu nie mógł wejść. Drzwi od strony kościoła i od dworu były zamknięte. Okna w zakrystii nie ma, to nawet słońce nie mogło odbić się w lustrze, by tą wiązką podpalić stare drewno. To skąd przyszedł ten promień, co ponadpalał szafki i spalił stare ornaty? Wszystko by z dymem poszło.

Na szczęście stary kościelny wrócił się z połowy drogi do domu. Mówił potem, że jakby go coś zatrzymało w miejscu. Stał tak i nie mógł się ruszyć. Ani w te, ani w te. Ale widać dobro nad szatanem górę wzięło, dał radę wrócić. No i ledwo my ten ogień ugasili. Nie wiem, co to było. Innym razem jeden turysta z Wrocławia pół godziny patrzył w to zwierciadło, mierzył coś w zakrystii wahadełkiem i różdżką i nagle jak go nie rzuci na ziemię... Wyciągnęliśmy go przed kościół i dopiero się ocknął. Przyznał się potem, że takiej energii to jeszcze nigdy nie odbierał. Jak pan chce, niech pan sobie w lustro patrzy. Ja poczekam. Nawet jak się do mszy przebierają, to unikają spojrzenia w nie. Po co licho drażnić...

Lustro wisi nad drzwiami zakrystii, nachylone ku podłodze, a jego popękana tafla przypomina nieco stary, ale dobrze wypolerowany aluminiowy garnek. Wzdłuż srebrzystych ram ciągnie się wygrawerowany łaciński napis: "Bawił tym zwierciadłem Twardowski, wykonując magiczne sztuki, teraz narzędzie zabawy przeznaczone na służbę Bogu." Po paru minutach wpatrywania się w nie mam wrażenie, że coś jest nie tak. Wiem, że dzieje się coś dziwnego, ale nie bardzo rozumiem, na czym ta dziwność polega. I nagle czuję przebiegający po plecach dreszcz. Uświadamiam sobie jednocześnie dwie rzeczy. Po pierwsze to, że tafla zwierciadła jest prawie czarna, mimo że obok umieszczono lampę neonową o jaskrawym świetle. Po drugie, że nie widzę w nim swego odbicia, choć jest wszystko, co stoi za moimi plecami. Jakbym był przezroczysty!

Nie wiem czego mam się bardziej obawiać. Tego, że mnie lustro nie odbija, czy że mogę nagle zobaczyć własną twarz w zaskakująco dziwnych okolicznościach. Jak ten młody żołnierz z powstania styczniowego, ukrywający się w kościele przed pościgiem Rosjan. Otóż spojrzał on w lustro i zobaczył nagle zamiast swego odbicia twarz starego człowieka z długą białą brodą. Na przejmowanie się tym nie miał czasu - wybiegł z zakrystii i ukrył się w podziemiach świątyni. W kilka dni później odnalazł go tam rosyjski patrol. Został zesłany na Syberię, skąd wrócił dopiero po wielu latach. Kiedy wszedł do domu i zobaczył swoje odbicie w lustrze, ku swemu przerażeniu stwierdził, że wyglądał dokładnie tak, jak tamten człowiek, którego ujrzał w zwierciadle Twardowskiego! Teraz dopiero uświadomił sobie, że wtedy dane mu było zobaczyć swoją przyszłość. Odruchowo odwracam wzrok. Pan Waldemar uśmiecha się ironicznie pod nosem. Niby obaj jesteśmy sceptykami, ale...

Po Węgrowie szaleje styczniowy wiatr, który nie może rozgonić wiszącej nad ulicami mgły, a ja nadal czuję dreszcz na plecach. Kiedy tu jechałem, myślałem o drodze, jaką przebyło zwierciadło z Niemiec do Polski. Gdzieś około roku 1547 niejaki Lorenzo Dhurr (Twardy) już po osiedleniu się w Polsce, gdzie znany był pod nazwiskiem Twardowski, wyjechał na studia do Wittenbergi. Tam poznaje Franciszka Krasińskiego. Obaj interesują się sztukami tajemnymi, czarnoksięstwem, magią i spirytyzmem. Twardowski ponadto nawiązuje ścisłe kontakty z niemieckimi alchemikami.

W ich tajemniczych pracowniach, przy zachowaniu wszelkich ceremoniałów magicznych i w oparciu o technologie przywiezione z Dalekiego Wschodu, produkowano dziwne stopy. Ich struktury, także tej zawartej w lustrze Twardowskiego, nigdy nie udało się rozszyfrować do końca. W życiorysie Christophora Wagnera - ucznia Fausta - znajduje się wzmianka o zadziwiających zwierciadłach magicznych. Pozwalały dowiadywać się, co dzieje się w innych miejscach, rzutować wizerunki w taki sposób, jak gdyby unosiły się w powietrzu, odczytywać w ciemności najdrobniejsze pismo. Jedno z takich luster kupił Twardowski.

Z całą pewnością musiał też opanować jego tajemnice, swoistą magiczną instrukcję obsługi. Po powrocie do kraju drogi Franciszka Krasińskiego i Twardowskiego się rozeszły. Ich, zdawało się, ogromna przyjaźń nagle uległa ochłodzeniu. Czyżby tylko dlatego, że Krasiński wybrał drogę kariery duchownego? Chyba nie. W tamtych czasach magia w jakimś stopniu była akceptowana. A może przyszły biskup krakowski czegoś się przestraszył? Wolał nie zagłębiać się w tajemnice, które przywiózł ze sobą Twardowski. O ich prawdziwości był chyba przekonany, skoro polecił maga królowi Zygmuntowi Augustowi. Tak wykształcony i odpowiedzialny człowiek jak Franciszek Krasiński nie odważyłby się zasugerować swojemu władcy człowieka, którego umiejętności uznałby za szalbierstwo. Co więc dawało biskupowi taką pewność skuteczności lustra?

Tak czy inaczej, po 1551 roku, drogi Twardowskiego i Krasińskiego się rozeszły, by już nigdy się nie zejść. Ale nadal musiała ich łączyć jakaś tajemnica, która kazała biskupowi z wyżyn zajmowanego stanowiska rozciągać nad Twardowskim swoisty parasol bezpieczeństwa. I łączyła ich zapewne aż do zaginięcia Twardowskiego, który w 1573 roku nagle postanowił opuścić kraj. Dlaczego? Nie był przecież ścigany przez prawo. Nie zarzucano mu również udziału w jakimkolwiek spisku antypaństwowym. Nie wyganiała go też z Polski bieda czy wizja braku perspektyw.

Jak na ironię, uciekał w czasie, kiedy powodziło mu się najlepiej. I co jeszcze dziwniejsze, z całego zebranego przez lata majątku zabrał jedynie swoje lustro! Właściwie tylko po to, by je ukryć. Znając potęgę rodu Krasińskich i wpływy swego dawnego przyjaciela biskupa Franciszka, oddaje lustro pod jego opiekę. Ten trzyma je w swoich posiadłościach, ale kiedy tylko dochodzi do niego wieść o zaginięciu Twardowskiego, natychmiast przekazuje zwierciadło do kościoła farnego w Węgrowie.

Jakby za wszelką cenę chciał się go pozbyć, zachowując je jednocześnie pod kontrolą. To właśnie na polecenie miejscowego proboszcza powstaje na ramie lustra wspomniany już napis o oddaniu magicznego przedmiotu na służbę Bogu. Jak wiele ryzykował Krasiński, decydując się na taki ruch, może uświadomić fakt, że w tamtym czasie kościoły ponosiły ogromne kary za posiadanie najmniejszych nawet akcesoriów magicznych. A cóż dopiero zwierciadła, które było już znane na cały kraj!

Co jeszcze dziwniejsze, biskup nie spotkał się z najmniejszym oporem ze strony jakichkolwiek władz. Dlaczego? Czyżby moc zwierciadła paraliżowała wszystkich? Czy było coś, o czym świeckie i kościelne kroniki wolą milczeć? Dlaczego do dzisiejszego dnia władze duchowne nie pozwalają na najmniejsze nawet prace konserwatorskie szesnastowiecznego zabytku? Przez plecy nadal przechodzą mi dreszcze. Nad Węgrowem stoją dwie mgły. Ta spowodowana parowaniem ulic i ta druga. Mgła tajemnicy, której pewnie długo jeszcze nie da się rozpędzić...


Jerzy Gracz

Źródło: Wróżka nr 3/1998
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl