Przez ból do zbawienia

W czternastowiecznej Europie publiczne samobiczowanie się przez wiernych było zjawiskiem powszechnym, choć nie praktykowało go zbyt wielu. Na ogół była to swoista forma rekolekcji przeznaczona dla najgorliwszych.

Przez ból do zbawieniaBiskup Malcolm Cobert był wyraźnie zadowolony obserwując wkraczający do Kolonii kilkutysięczny pochód półnagich pokutników biczujący swoje ciała w świętym uniesieniu. Szli pogrążeni w transie. Śpiewając religijne pieśni, modląc się i błagając Boga o wybaczenie grzechów, nie szczędzili sił, by zadać sobie jak największy ból. Osadzone na krótkim kiju trójramienne bicze zakończone żelaznymi kolcami bezlitośnie raniły im plecy. Krew z szerokich ran spływała na ziemię i opryskiwała ściany domów i świątyń... Cobert nie przypuszczał, iż popierana przez niego forma pokuty już wkrótce przerodzi się w swoistą "modę", która obejmując dziesiątki tysięcy wiernych, zagrozi potędze targanego kryzysami Kościoła.

Kiedy jednak w latach 1348-1351 potężna epidemia cholery pozbawiła życia trzecią część mieszkańców Europy, samoudręczanie zdawało się być jedynym środkiem powstrzymującym napór "czarnej śmierci" i odkupującym grzechy, podczas gdy Kościół za rozgrzeszenie kazał sobie słono płacić.

Początkowo więc wędrówki biczowników miały jedynie charakter religijny. W wielotysięcznych, dobrze zorganizowanych procesjach szli oni obok siebie, przestrzegając surowego rytuału. Na zmianę odmawiali modlitwy, śpiewali i biczowali się. Kto chciał do takiej procesji przystąpić, musiał złożyć przed "przewodnikiem" uroczyste ślubowanie, że biczować się będzie przez trzydzieści trzy i pół dnia, spłaci długi i wynagrodzi wyrządzone przez siebie krzywdy. Miał być też posłuszny mistrzom i biczować się publicznie dwa razy dziennie i raz w nocy. Ku zaskoczeniu Kościoła, to, co miało być udziałem niewielkich grup fanatycznych wyznawców, stało się wielotysięcznym ruchem o doskonałej organizacji, obywającym się bez kapłanów. Szybko też procesje biczowników stały się publicznymi spektaklami.

reklama

Przez ból do zbawieniaAtrakcyjność ich zwiększały występujące licznie, obnażone kobiety, co dodawało całości silnie erotycznego podtekstu. Już podczas pierwszych procesji doszło do wielu wykroczeń seksualnych, a niebawem coraz jawniej zaczęły sprzyjać prostytucji i stręczycielstwu. Wreszcie zaczęły się tworzyć związki tych ludzi organizujące sekretne spotkania, na których biczowanie się było jedynie wstępem do potężnych orgii seksualnych.

Kiedy się weźmie pod uwagę, że jedna procesja biczowników mogła liczyć nawet trzydzieści tysięcy pokutników lub jak się to zdarzyło we Francji - blisko sto dwadzieścia tysięcy (!), można wyobrazić sobie skalę zjawiska. Władza nad ludzkimi duszami zaczynała wymykać się spod kontroli hierarchii kościelnej. Tym bardziej, że biczownicy tworzyli coraz lepiej zorganizowane stowarzyszenia i wykraczając poza kościelny system pokuty, doskonale obywali się bez kapłańskich sakramentów! O ile władze Kościoła mogły przymknąć oko na seksualne elementy ruchu, o tyle jego próby uniezależnienia się były nie do przyjęcia.

Papież Klemens VI zareagował więc stosowną bullą w 1349 roku. Przestrzegał w niej biczowników przed odchodzeniem od oficjalnych sakramentów. Ale wtedy nie śmiał jeszcze nazwać ich heretykami, jako że... sam był biczownikiem. Niewiele dały też kolejne uchwały synodów prowincjonalnych w Kolonii. Ruch biczowników rozwijał się w najlepsze, a jego duchowi przywódcy coraz bardziej otwarcie krytykowali Watykan. Stolica Apostolska zdawała się być wobec całego zjawiska bezradna. Nie bardzo mogła pozwolić sobie na otwartą walkę z biczownikami, bowiem musiałaby poddać w wątpliwość sens odbywania pokuty i zaprzeczyć lansowanemu przez siebie skromnemu stylowi życia, samoumartwianiu się i karze za grzechy.

Bezradność ta nie trwała jednak długo. Biskupi wpadli wreszcie na genialne rozwiązanie. Nie zakazując pokutnikom ich działalności, wprowadzili zakaz biczowania się w grupach większych niż dziesięć osób, zastrzegając jednocześnie, że nie mogą to być grupy damsko-męskie. To oczywiście mocno ograniczyło masowość ruchu. Biczownicy zareagowali więc dokładnie tak, jak spodziewał się tego Kościół. Zeszli do podziemia, tworząc system tajnych organizacji. Teraz już spokojnie mogła do akcji wkroczyć święta inkwizycja, walcząc oficjalnie nie z biczownikami, ale z sekretnymi organizacjami szatana.

W 1369 roku w Norhausen (Niemcy) papieski inkwizytor Walter Kerlinger wytropił europejskiego przywódcę ruchu - Konrada Schmida i powiódł go wraz z dwoma tysiącami jego zwolenników na stos. Kiedy po jedenastu dniach ciągłych egzekucji stosy w Turyngii wygasły, ruch biczowników przestał praktycznie istnieć. Wprawdzie w 1399 roku raz jeszcze zdołali oni zorganizować wielotysięczny marsz na Rzym, ale tym razem już sam papież Bonifacy IX nie miał najmniejszych skrupułów, by się z nimi rozprawić. Polecił stracić co dziesiątego uczestnika marszu i w ten sposób rozgromił biczowników ostatecznie. Znowu Kościół mógł spokojnie sprzedawać rozgrzeszenia...


Jerzy Gracz

Źródło: Wróżka nr 9/1997
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl